wtorek, 30 sierpnia 2022

Włoskie wakacje 2022. Prolog

Pisanie o podróży do Włoch jest zadaniem, które wzbudza pewne wahanie, bo i co można tu jeszcze dodać, skoro jest to kraj tak często odwiedzany i opisywany. Opisywali go wielcy tego świata, bo podróż do Italii należała do obowiązkowego curriculum w edukacji szanującego się arystokraty, lub kogoś z pretensjami do przynależności do sfer wyższych, albo artystyczno-literackich. Czytając dzienniki podróży lub zbiory literackich esejów opartych na spotkaniach z krajem "gdzie cytryna dojrzewa" nietrudno wpaść w kompleksy wobec głębokich przemyśleń i bogactwa języka, jakim posługują się autorzy dzieląc się swymi wrażeniami. Opis detali jakiegoś obrazu wraz z ich interpretacją, bo nie tylko o interpretację całego dzieła chodzi, ale o tę umiejętność pochylenia się nad szczegółem i wysnucia z niego całej historii, to sztuka, którą uważam za umiejętność, do której nigdy nawet bym nie śmiał aspirować. 

Kiedy natomiast bierzemy pod uwagę nasze czasy, czasy powszechnego dostępu do środków transportu, w których nawet przy ograniczonym budżecie do Włoch może pojechać dosłownie każdy, na myśl przychodzą setki przewodników w formie drukowanej, a także tysiące blogów podróżniczych. Można dyskutować o ich jakości, ale wiele wśród nich to naprawdę cenne źródła informacji pisane w świetnym stylu. Co jeszcze mógłbym do tego dodać, skoro moja wiedza m.in. pochodzi z tychże tekstów? Nie chcę pisać kolejnego przewodnika, choć zawsze jest mi niezmiernie miło, kiedy dowiaduję się, że kogoś natchnąłem do odwiedzenia tego, czy innego miejsca. Informacje w przewodnikach zresztą często się starzeją, zwłaszcza jeśli chodzi o ceny. Pozostaje mi podzielić się swoim jak najbardziej osobistym doświadczeniem, oraz bardzo subiektywnymi wrażeniami z podróży do kraju, który podziwiam nie tylko za lazurowe niebo, nie tylko za to, że jest kolebką europejskiego malarstwa i wzorem architektury, ale również za niezwykle interesującą i wartą propagowania historię, ponieważ jest to stosunkowo niewielki obszar, na którym podobnie jak w starożytnej Grecji, można poglądowo tłumaczyć wszelkie możliwe konfiguracje ustrojowe społeczności ludzkich -- pod względem politycznym, ekonomicznym, społecznym, kulturowym i każdym innym. Jednym z nieodłącznych elementów włoskiej kultury są kuchnie wszystkich regionów tego kraju. 

Nie sądzę, by moje doświadczenie było jakieś specjalne czy oryginalne, ale, jak to już zauważył Jarosław Iwaszkiewicz, który we wstępie do swoich Podróży do Włoch miał podobne dylematy (jak pisać o Italii), teksty ciekawe to takie, które mówią coś też o autorze. Mówiąc szczerze nie umiem pisać zbiorów suchych wiadomości, czyli styl przewodników mi zupełnie nie odpowiada. Z pewnością byłoby wspaniale napisać tekst przygodowy, bo nigdy nie wyrosłem z wpływu tekstów czytanych w dzieciństwie (Tomek Wilmowski czy Pan Samochodzik), ale ponieważ skomplikowane intrygi i natłok niespodziewanych zwrotów akcji jakoś tak niespecjalnie nam się przytrafiają, moje wspomnienia z tegorocznych włoskich wakacji będą osobistym zapisem turysty (no niestety nie podróżnika), który z żoną i małżeństwem przyjaciół spędził trzy tygodnie w podróży do, po i z Italii.  

Kiedy czytam Chłędowskiego, Karpińskiego, czy Iwaszkiewicza, zazdroszczę, a równocześnie irytuje mnie swoboda z jaką snują swoje rozważania na temat jakiegoś fresku artysty, o którym do niedawna w ogóle nie słyszałem. Nie oszukujmy się, nawet świeżo po półrocznym uniwersyteckim kursie historii sztuki (chyba uznano, że student historii jakimś specjalistą od sztuki być nie musi, bo ważniejsza jest polityka), pamiętało się góra kilkanaście (choć chyba przesadzam) nazwisk twórców włoskiego renesansu, żeby po latach zredukować ich liczbę do naturalnie Leonarda da Vinci, Michała Anioła i Rafaella, przy których czasami przypomni się Donatello, Boticelli, Giotto, czy jakiś inny malarz lub rzeźbiarz. Istnieją jednak ludzie, którzy swobodnie rozprawiają o Peruginie ("odkryłem" tego artystę, kiedy kilka lat temu czytałem o Rafaelu), Pinturicchio, della Francesca i całym szeregu innych malarzy, którzy działali na terenie całej Italii, a są przecież i tacy, których renoma ograniczała się do jednego regionu lub miasta i znajdą się eksperci, którzy i o nich będą się wypowiadać z nieskrępowaną swobodą z wyżyn swojej ogromnej wiedzy. Zazdroszczę im wszystkim!

Powiadają, że człowiek może wyjechać ze wsi, ale wieś z człowieka nie wychodzi nigdy. Zazwyczaj przytacza się te słowa w celu dokuczenia jakiemuś parweniuszowi, nowobogackiemu bufonowi, którego stać na przebywanie w najwspanialszych miejscach, ale który nie jest ich w stanie docenić, bo siatka pojęciowo-percepcyjna, jaka rozwinęła się w jego umyśle w procesie ograniczonej edukacji i wychowania w takim a nie innym środowisku, nie pozwala mu na to. To powiedzenie nie musi mieć jednak konotacji złośliwych. Każdy z nas jest efektem doświadczeń, jakie przeżył oraz tego, co z tym doświadczeniem zrobiła nasza świadomość ukształtowana zresztą na jeszcze wcześniejszych doświadczeniach. Nie wspominam tu o wrodzonych predyspozycjach mózgu i w ogóle organizmu każdego z nas. Dlatego, kiedy do Włoch jechał taki Byron albo Krasiński, to był to arystokrata z wykształceniem klasycznym, który mógł na własne oczy zobaczyć to, co poznał był wcześniej z książek i rozmów z ludźmi wykształconymi oraz innymi arystokratami. Kiedy jechał Iwaszkiewicz, to był to człowiek ze świadomością poety i pisarza, o horyzontach paneuropejskich, którego stać było na wielokrotne odwiedziny w tym kraju, a także na nonszalanckie uwagi na temat wątpliwej jakości wyrobów weneckich szklarzy, czy obrazów pewnych malarzy. Tak na marginesie, krytycyzm Iwaszkiewicza potrafi być doprawdy irytujący!

Ja niosą ze sobą bagaż dziecka i młodzieńca dorastającego w latach komunizmu, systemu w którym wyjazd za granicę w ogóle był problemem, choć nie był niemożliwy, a dla koncesjonowanych pisarzy jak Iwaszkiewicz wydaje się, że całkiem łatwy ("wydaje się" jest tutaj słowem kluczowym!). Niosę bagaż potomka robotników i chłopów, których nawet przed komuną na zagraniczne podróże zwyczajnie nie było stać. Różnię się również od pokolenia swoich dzieci i ich rówieśników, dla których kupić sobie w internecie bilet lotniczy i na dwa dni polecieć na drugi kraniec Europy nie jest jakimś wielkim wyczynem. Nie, oni nie rozprawiają o Caravaggiu ani Tintoretcie. Wielu z nich omija galerie sztuki szerokim łukiem. Wiedzą natomiast wiele o miejscach, gdzie można dobrze się zabawić. Daleki jestem od krytyki tych młodych ludzi, bo krytyka rzeczywistości generalnie nic nie wnosi. Na pewno i wśród nich są tacy, którzy będą pisać kolejne książki i artykuły o sztuce włoskiego quattrocenta. O to jestem spokojny. Szkoda tylko, że procent odbiorców takich tekstów może okazać się znikomy. 

Nadrabiam. Nadrabiam więc swoją wiedzę na temat Italii z bolesną świadomością, że to proces skazany na niepowodzenie. Czytam, ale na dobrą sprawę utrwalam sobie to co wiem, nie do końca zapamiętując rzeczy, których nie znałem. "Nie do końca" to na szczęście nie znaczy, że w ogóle nie przyswajam nowej wiedzy. Wiem tylko, że nie doścignę w erudycji tych, którzy zajmują się Włochami dużo dłużej, ani tych, którzy tam mieszkają i obcują z nimi na co dzień. Na szczęście jednak jestem na tyle stary, żeby nie psuć sobie tego pięknego doświadczenia jakimiś niewydarzonymi ambicjami, które byłyby tylko głaskaniem ego i niczym więcej. Z poznawania Włoch czerpię przede wszystkim ogromną przyjemność -- z samego faktu możliwości spaceru ulicami Bolonii, Parmy czy Perugii. Zachwyca mnie wszystko, łącznie z nudnymi fragmentami niektórych miast, które się mija idąc od jednego zabytku do drugiego, bo takie ulice też we włoskich miastach są. I co z tego? Myślę, że mogę być wdzięczny faktowi, że nie mam zbyt krytycznego nastawienia, co pewnie wynika z moich braków w edukacji artystycznej, i że potrafię się po dziecięcemu cieszyć po prostu tym, że jestem w tych nowych dla siebie miejscach. 

Podsumowując, postaram się Wam opowiedzieć o włoskim wakacyjnym doświadczeniu czwórki nauczycieli, absolwentów łódzkiej historii, którą studiowali w drugiej połowie epoki Jaruzelskiego. Z całą pewnością jest to doświadczenie inne od wszystkich poprzednich, ale też inne od doświadczenia pokolenia młodszego! Zapraszam!