poniedziałek, 24 października 2022

Modena (wtorek, 2 sierpnia 2022), część III

To, co nas nieco zaskoczyło, a trochę też rozśmieszyło w zwiedzaniu modeńskiego Palazzo Comunale, to przechodzenie przez pomieszczenia zastawione biurkami, przy których siedzieli pracownicy urzędu. Zaraz po wejściu z hallu, gdzie siedział młody człowiek, który nas wpuścił, przeszliśmy przez salę z zabytkowymi eksponatami, ale za nią właśnie znajdował się niezbyt szeroki pokój z pracującymi w nim ludźmi. A potem znaleźliśmy się twarzą w twarz z eksponatem, który ma "wielkie historyczne znaczenie"... Dlaczego jednak użyłem cudzysłowu? Otóż...

Jak pewnie Czytelnicy mojego bloga zdążyli się zorientować, lubię porównywać historię państw-miast włoskich z czasów pełnego średniowiecza i renesansu do epoki Grecji klasycznej (czyli tej przedhellenistycznej, a konkretnie tej sprzed podboju przez Filipa II Macedońskiego). To porównanie niestety ma dwie strony. Jedna to oczywiście ta niezwykle pozytywna związana z rozwojem sztuki i myśli ludzkiej, choć wcale nie jest tak prosto powiązać wolność małych państewek z rozwojem intelektualnym -- no niestety starożytne Ateny wzniosły kulturę na niesamowite wyżyny, a taka Sparta czy Teby jakoś tak niekoniecznie. Z Italią było trochę podobnie. Dlaczego akurat Florencja skupiła na przestrzeni całkiem długiego czasu najwybitniejsze umysły Italii, a nie np. Siena czy Neapol? No dobrze, Neapol pozostawał ostoją feudalnego zacofania, ale inne miasta Włoch północnych? Czynników było zapewne tak dużo i tak subtelnych, że pewnie uznalibyśmy je za zbiegi okoliczności. 

W myśleniu historyków i politologów często do głosu dochodzi dążenie, żeby interpretować pewne długofalowe zjawiska przyczynami, które zwykliśmy nazywać systemowymi. Istnieje więc i taka pokusa, żeby postawić tezę iż to właśnie takie rozdrobnienie polityczne sprzyjało konkurencji, a ta z kolei wymuszała wysoką jakość polityki i gospodarki. Można byłoby zaryzykować twierdzenie, że tak było, kiedy samodzielnie rozwijały swoje kultury greckie państwa-miasta, a potem właśnie włoskie komuny miejskie przechodzące rozmaite przemiany od demokratyczno-oligarchicznych republik po tyranie i monarchie. Można też zauważyć, że powstanie po tysiącach lat jednolitego państwa greckiego, oraz zjednoczenie Włoch nie przyniosło jakichś spektakularnych rezultatów i że mieszkańcy tych państw nie powtórzyli oszałamiających sukcesów swoich przodków. Można w ten sposób spekulować i nawet w pewnych środowiskach uchodzić za mędrca, tylko, że w rzeczywistości nie ma jak tego wykazać. To, co możemy tylko próbować robić, to opisywać fakty i układać je w jakieś logiczne ciągi, czyli dokonywać pewnego katalogowania wydarzeń. Wykrywanie mechanizmów stojących za nimi jest oczywiście zbyt kuszące, żeby się go nie podejmować, ale trzeba sobie zdawać sprawę z tego, że posiadamy zbyt słabe narzędzia, żeby dowieść konkretnych związków między zjawiskami, oczywiście poza tymi oczywistymi. 

W późnym średniowieczu i w renesansie Włosi należeli chyba do najbardziej zadziornych i wojowniczych narodów Europy. Nie tylko toczyli wojny między sobą, ale również z mocarzami tego świata -- królem niemieckim chcącym zostać rzymskim cesarzem, królem francuskim, czy królem hiszpańskim. Kiedy się czyta o renesansowej Italii można się też dowiedzieć, że jej mieszkańcy nie poprzestawali jedynie na udziale w krwawych porachunkach, ale również że należeli do nowoczesnych prekursorów traktowania wojny i metod jej prowadzenia w sposób teoretyczny, a więc dydaktyczno-naukowy. Dlaczego więc w wieku XX potomkowie autorów podręczników do szermierki wszelkimi rodzajami broni białej, oraz sztuki balistycznej, potomkowie najemnych zabijaków w służbie papieża, książąt  i watażków tworzących wielkie armie zawodowe, okazali się tak mało skuteczni, że na całym świecie wyrobili sobie opinię wojaków raczej groteskowych? Dlaczego w I wojnie światowej włoscy sojusznicy Entanty nie stanowili jakiegoś problemu dla również wyśmiewanej w późniejszej kulturze CK armii Austro-Węgier? Dlaczego Mussolini nie zdołał stworzyć machiny tak morderczej jak Hitler, tak że ten ostatni doszedł do wniosku, że Włosi nadają się do walki tylko z Albańczykami i Etiopczykami? Co zdarzyło się w międzyczasie?

Być może już w wieku XVIII mentalność mieszkańców Italii zmieniła się w mniej zadziorną i skłonną do militaryzmu? Podczas swojej włoskiej podróży, Goethe zawarł znajomość w dyliżansie do Bolonii z młodym mężczyzną w oficerskim mundurze. Jak wspomina, chcąc być uprzejmym, skomplementował oficera uwagą, że pewnie jest dumny będąc oficerem, na co młody człowiek odparł, że to chyba typowo niemieckie myślenie, jako że Niemcy to naród rozmiłowany w wojnie i wszystkim co wojskowe. On zaś wcale ze swojego munduru dumny nie jest i traktuje go jako zło konieczne, bo wolałby pędzić spokojne życie w gospodarstwie swoich rodziców. 

Być może w epoce baroku mieszkańcy Włoch doszli do wniosku, że zacięte wojny jakie ich państewka toczyły i toczą między sobą, nie miały sensu? O ile w renesansie w grę wchodziły również wspomniane wyżej siły zewnętrzne, to w średniowieczu oprócz okresowego wkraczania na Półwysep Apeniński władców niemieckich, krwawe utarczki toczyły się między samymi niepodległymi gminami włoskimi. Kiedy się dzisiaj o tym czyta, trudno się oprzeć wrażeniu, że gdyby nie tracili w nich życia i zdrowia ludzie, można byłoby je uznać za śmiechu warte. Można by je porównać do dzisiejszych "ustawek" pseudo-kibiców klubów piłkarskich. Przecież skala tych wojen nie mogła być duża, kiedy np. spotykały się oddziały florentyńczyków z podobnymi oddziałami sieneńczyków. Niemniej walki te dawały pretekst poetom, malarzom czy rzeźbiarzom, żeby upamiętniać te momenty "chwały' i przypisywać ich uczestnikom cech bohaterskich na miarę starożytnych herosów. 

Uczyliście się kiedykolwiek na lekcjach historii o bitwie pod Anghiari? A może obiła Wam się o uszy bitwa pod Casciną? Jeżeli tak, to pewnie w kontekście fresków jakie w Sali Rady florenckiego Ratusza mieli wymalować dwaj giganci renesansu, czyli Leonardo da Vinci i Michał Anioł Buonarotti, z których zresztą nic nie wyszło, bo obaj artyści porzucili prace nad swoimi ścianami. Ale co to za bitwy, kiedy się toczyły i kto z kim walczył? Obawiam się, że nikogo dziś nie interesuje zwycięstwo Florencji nad siłami Mediolanu z 1440 r. (Anghiari), ani przewagą tejże Florencji nad Pizą z roku 1364 (Cascina). 

Tym bardziej mało kto słyszał o bitwie pod Zappolino z 15 listopada 1325 r., w której to 7 tysięcy zbrojnych walczących dla Modeny pokonało 32 tysiące żołnierzy broniących honoru Bolonii. Generalnie podłoże konfliktu miedzy tymi miastami było dobrze znane -- modeńczycy byli gibelinami, a więc zwolennikami władzy cesarskiej, a bolończycy gwelfami, czyli w tym przypadku sojusznikami papieża. Miasta więc nie przepadały za sobą i prowadziły różne działania typu zaczepno-dokuczliwego. Jedną z takich akcji była próba obrabowania Bolonii przez grupę modeńczyków. Skarby zagrabione z prywatnych bolońskich domów rabusie załadowali do dębowego wiadra służącemu miastu do czerpania wody ze studni. Bolonia chyba specjalnie nie przejęła się uszczerbkiem na majątku swoich obywateli, ale kradzieży własności publicznej w postaci rzeczonego wiadra, zdzierżyć już nie mogła. Na odmowę zwrotu naczynia należącego do miasta, bolończycy doszli do wniosku, że "ta zniewaga krwi wymaga" i postanowili wiadro odzyskać na drodze konfliktu zbrojnego. Wspomniane wyżej proporcje sił wskazywałyby, że Modena w tym starciu nie ma żadnych szans, ale okazało się, że jakimś cudem ta ostatnia jednak wygrała . Po obu stronach straty w wynosiły dwa tysiące ludzkich żyć. Wszyscy piszą, że to najgłupsza bitwa w historii, bo czy trofeum w postaci drewnianego wiadra warte było choćby jednego istnienia? Nie oszukujmy się jednak, kiedy człowiek ma ochotę do bójki, każdy pretekst jest dobry. Jeżeli do tego dodamy element "chwały" jaką rzekomo okrywają się zwycięzcy, to właśnie owa "chwała" dla wielu staje się wartością samą w sobie i pretekst przestaje być problemem. 

Na początku wieku XVII, a konkretnie w roku 1614, Alessandro Tassoni opublikował poemat heroikomiczny pt. Wiadro porwane (La secchia rapita), na podstawie którego w kolejnym stuleciu napisano operę, do której muzykę skomponował Salieri (wiecie, ten co to wg niektórych przyczynił się do śmierci Mozarta). W czasach studiów anglistycznych mówiono nam o poemacie Alexandra Pope'a Pukiel porwany (The Rape of the Lock), ale nie pamiętam żeby ktoś wspominał, że angielski utwór był wprost wzorowany na dziele Tassoniego, a tak właśnie było! Czy trzeba lepszego dowodu na to, że w historii jednak wszystko jest powiązane? W XIV wieku toczy się kretyńska bitwa o dębowe wiadro. W XVII Tassoni pisze poemat drwiący z tego wydarzenia, inspiruje się nim poeta angielski, a także wiedeński kompozytor. A teraz, 2 sierpnia 2022 roku, my, czwórka nauczycieli z Polski, staliśmy właśnie przed owym artefaktem, który znalazł swoje miejsce w historii z powodu własnej trywialności wplątanej w tragiczny kontekst!  


 

Słynne średniowieczne wiadro stoi w szklanej gablocie. Nie wiem, czy jest podłączona pod jakiś alarm, ale na miejscu władz Modeny zrobiłbym to jak najszybciej, bo kto wie, czy bolończycy pogodzili się już z tą stratą i czy nadal nie knują czegoś podstępnego.

Gdyby jednak nie ta tragikomiczna historia, swoją estetyką artefakt w modeńskim ratuszu nie zrobiłby jakiegoś piorunującego wrażenia. Zrekompensowała nam to sala kominkowa, w której zachował się przepiękny renesansowy wystrój, zwłaszcza malowidła naścienne i kasetonowy sufit. Następnie przeszliśmy do dalszych sal, które robiły wrażenie, jakby były żywcem przeniesione z XVIII wieku, niektóre z XIX, ale myślę, że oprócz roli atrakcji turystycznej nadal pełnią swoje role podczas jakichś uroczystości, albo obrad. Nigdzie nie było zakazu dotykania "eksponatów", więc m.in. siadłem sobie na krześle przy prezydialnym stole. Wszystkie ściany były ozdobione obrazami, ale nazwiska malarzy z epok, które rozpoczynały się renesansem,  niestety nic mi nie mówiły. W każdym razie spacer po pięknie utrzymanych salach konferencyjnych przetykanych pomieszczeniami biurowymi, gdzie pracownicy magistratu byli zajęci swoimi rutynowymi czynnościami, był czasem bardzo przyjemnie spędzonym. 






 





































Po opuszczeniu Palazzo Comunale, udaliśmy się pod Torre della Ghirlandina, czyli wieży tuż przy katedrze, żeby się dowiedzieć od sympatycznej dziewczyny, że wejście na nią będzie możliwe dopiero o 15.30. Wieża jest katedralną dzwonnicą, i wzniesiono ją już w XII wieku, ale jej obecna wysokość to wynik późniejszej rywalizacji z Bolonią. Modeńczycy chcieli dorównać bolończykom wielkością wznoszonych wież, a jeżeli nie wież, to przynajmniej tej jednej wieży. Ozdobiono ją gzymsami, które niektórym zaczęły przypominać girlandy, i stąd nazwa. Wewnątrz znajduje się sala, gdzie pierwotnie przechowywano wspomniane już dębowe wiadro, czyli słynny łup będący symbolem chwalebnego zwycięstwa miasta octu balsamicznego nad miastem pierwszego uniwersytetu. Jak wiemy, obecnie znajduje się ono w Palazzo Comunale, ale w wieży jest nadal Sala della Secchia (Sala wiaderna?) ozdobiona freskami sławiącymi tę przewagę Modeny. 











 

Ponieważ do wejścia mieliśmy bardzo dużo czasu, udaliśmy się na Piazza Roma, żeby przyjrzeć się pałacowi książęcemu, który niegdyś był siedzibą władców z rodu d'Este, do których się w jakiś sposób przywiązałem, czytając książkę Chłędowskiego o dworze w Ferrarze.