niedziela, 31 grudnia 2023

Wracamy do Polski (poniedziałek, 31 lipca 2023), Burbiszki

 

Odwiedzanie małych i mało znanych miejscowości może niektórym wydawać się dziwne, ale może dostarczyć bardzo ciekawych doświadczeń i poszerzyć horyzonty. Oczywiście najpopularniejsze miejsca na Litwie, jakie odwiedzają polscy turyści to Wilno, Troki, Druskienniki i Połąga. O wiele mniej znajomych było w Kownie, Kłajpedzie, czy Kiejdanach. O Szwiekszniach, Wołknianach, Retowie czy Telszach wielu nawet nie słyszało. Przy zwiedzaniu takich miejscowości trzeba jednak natychmiast przestawić się na inne kryteria oceny, czy oczekiwań. Jeżeli takiej miejscowości w ogóle nie znamy i będziemy w niej po raz pierwszy, lepiej się w ogóle na nic nie nastawiać, a "aparat krytyczny" dopiero sobie stworzyć po obejrzeniu tego, co się da obejrzeć. Mam tu na myśli podobne podejście jak do literatury. Nie da się porównywać poezji starożytnej z barokową, ani poezji romantycznej z modernistyczną. Każdy prąd jest na tyle inny, że przykładanie kryteriów już istniejących zaprowadzi nas na manowce, bo artyści chcą osiągnąć zupełnie coś innego, niż spodziewał się krytyk stosujący narzędzia, które przykładał do epoki poprzedniej. Podobnie krytyk sztuki przyzwyczajony do realizmu, nie mógłby pojąć impresjonizmu, kubizmu itd. Wydaje mi się, że ze zwiedzaniem jest podobnie. 

Nie da się porównać np. kościołów litewskich czy łotewskich do włoskich, bo nie mają szans dorównać im przepychem i środkami, jakimi dysponowali mistrzowie włoskiego renesansu czy baroku. Dlatego porównywanie nie ma najmniejszego sensu, natomiast sens ma już podziw dla aspiracji lokalnych społeczności, żeby jednak mieć jakieś obiekty wychodzące poza rzeczywistość drewnianych chałup. Ba, na podziw zasługuje sam fakt, że te biedne drewniane chałupy ludzie projektowali i ozdabiali na miarę swoich możliwości, ale jednak wytworzyli swoiste formy, które stanowią o regionalnych stylach. Bo ludzie m.in. tym się różnią od innych żywych istot, że dążą do czegoś więcej niż napchanie sobie żołądka i sklecenie szałasu do ochrony przed zimnem i opadami. Człowiek tworzy sztukę. Owszem, na różnym poziomie technicznym, ale za tę dążność do wyrwania się z okowów prostej egzystencji, do jakiejś transcendencji, że porwę się na górnolotność, za to właśnie ludziom należy się szacunek! 

Oczywiście jako Polak nie mogłem się oprzeć poszukiwaniu śladów polskiej obecności na Litwie (na Łotwie zresztą też). Oczywiście trudno nie dostrzec w owych śladach oznak zjawiska podobnego do kolonializmu, ale ja jestem dość ostrożny w stosowaniu tego terminu, jako zbytniego uproszczenia (podobnie jak do sprowadzania poddaństwa chłopów, zjawiska wcale nieprostego, do jednego terminu "niewolnictwo"). Owszem, nie wszyscy Litwini chcieli ścisłego związku z Polską. W czasach początków unii była to magnateria, bo średnia szlachta do tego związku dążyła, upatrując w tym dla siebie korzyści w postaci przywilejów i wolności szlacheckich, których na Litwie nie było. Chłopów oczywiście nikt o zdanie nie pytał w żadnym z obojga narodów. Warstwy rządzące szybko się spolonizowały, więc czy szlachta rządząca Litwą to byli polscy osiedleńcy? Pewnie jacyś tam byli, ale generalnie to byli litewscy nobile, którzy zaczęli mówić językiem polskim. Gdybyśmy porównywali Polskę z Wielką Brytanią, to Litwę należałoby porównać raczej do Szkocji niż do faktycznie kolonizowanej Irlandii. Oczywiście w XIX wieku powstał nowoczesny litewski nacjonalizm, który równie dobrze można nazwać litewskim odrodzeniem narodowym, który charakteryzował się nie tylko powrotem do języka litewskiego, ale też nienawiścią do Polaków. To temat rzeka, a nie czas i miejsce na takie dywagacje. Fakty są takie, że praktycznie do końca XIX w. na litewskich dworach mówiono po polsku, czy się to komuś podoba, czy nie. 

Do takiego dworu właśnie zmierzaliśmy. Burbiszki (Burbiškis) w okręgu szawelskim (nie mylić z wsią o identycznej nazwie polskiej, ale innej litewskiej /Burbiškiai/ w gminie Sejny), uznałem za warte zboczenia z trasy tylko dla jednego obiektu, a mianowicie pierwszego na Litwie pomnika Adama Mickiewicza. Nawigacja doprowadziła nas do skrętu z głównej szosy na drogę wąską (na szczęście pokrytą asfaltem), po której lewej rozciągał się dworski park, natomiast po prawej od pól odgradzał ją również pas drzew, przez co mieliśmy wrażenie, że przemieszczamy się aleją parkową. 

Nie znaleźliśmy jednak nigdzie żadnego parkingu, dlatego minęliśmy bramę, podjechaliśmy nieco dalej, już za róg ogrodzenia parkowego i pasa drzew po prawej, żeby po tejże prawej dostrzec znak drogowy oznaczający chyba na całym świecie parking. Tyle, że nie była to zatoczka przy asfaltowej alei, ani wybetonowany plac. Owszem, plac był spory, ale to było po prostu zwyczajne pole. Tam też zostawiliśmy samochód i ruszyliśmy już piechotą z powrotem w kierunku bramy, którą byliśmy minęliśmy. Po przejściu jakichś trzystu metrów skonstatowaliśmy, że jest zamknięta.

"No tak, jest poniedziałek, a to przecież muzealny dzień wolny od pracy," wyjaśniliśmy sobie i ruszyliśmy powoli w kierunku samochodu. Tym razem, podobnie jak w Nidzie na Mierzei Kurońskiej, wykazałem się determinacją. Przyjechać na taki "środek niczego" i nie zobaczyć pomnika Mickiewicza? O, to się po mnie nie pokaże (automatycznie wpadam w dziewiętnastowieczną polszczyznę)! Zaraz po wyjściu z samochodu zobaczyłem, że naprzeciwko naszego polnego parkingu biegnie asfaltowa droga prostopadła do tej, którą przyjechaliśmy. Biegła więc wzdłuż ogrodzenia parkowego, od którego oddzielał ją szeroki rów. Dostrzegłem też, że w pewnym momencie siatkowe ogrodzenie się kończy. Dlatego teraz postanowiłem dojść do tego miejsca asfaltem, następnie przeskoczyć... No dobra, nie przeskoczyć, bo rów był zbyt szeroki, ale właśnie dzięki temu po prostu przeszedłem na jego drugą stronę i zanurzyłem się w głąb dworskiego parku. 

Uważam, że to ryzyko się jak najbardziej opłacało. Przeszedłem malowniczą alejką do części centralnej, a konkretnie do alejki, która wiodła od zamkniętej bramy. Zwróciwszy się w prawo, stanąłem przed posągiem wieszcza, na którego postumencie widniał opis po polsku. Pomnik Mickiewicza powstał w 1911 roku za sprawą dłuta Kazimierza Ulańskiego, absolwenta krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych. Stało się to w dwa lata po spłonięciu drewnianego dworu Michała Bażeńskiego, właściciela posiadłości i fundatora monumentu poświęconego autorowi "Dziadów". W miejscu spalonego domu obecni gospodarze obiektu umieścili tabliczkę informującą o dacie nieszczęsnego wydarzenia. Moją pierwszą myślą było zdziwienie, że dwa lata po stracie domu, człowiekowi były w głowie inwestycje w kulturę, ale przecież to był człowiek raczej majętny. W kolejnym roku (1912) zamówił u Kazimierza Ulańskiego rzeźbę wielkiego księcia Witolda, a rok później Matki Boskiej. Przechodząc koło malowniczego stawu, którego rząd wysepek łączyły urocze mostki, dotarłem do tych dwóch pozostałych posągów. Co ciekawe postument, na którym Ulański postawił Witolda zawiera opis w całości w języku litewskim. Jest więc nie tylko Vytautas, ale również imię i nazwisko rzeźbiarza widnieje tam w formie zlituanizowanej -- Kazimieras Ulianskis! Nie dociekałem jednak, czy to napis oryginalny z czasów powstania posągu, czy też dodany później, w czasach Litwy niepodległej. 

Bażeńscy byli posiadaczami Burbiszek od roku 1817 do 1941. Myślę, że to nazwisko powinni pamiętać, ci którzy w szkole uczyli się o Związku Jaszczurczym i opozycji ludności Prus przeciwko krzyżakom. Za moich czasów forma nazwiska Jan Bażeński była delikatną a subtelną sugestią, że był to po prostu Polak kierujący polskim oporem przeciwko Niemcom. Tymczasem Johannes von Baysen był jak najbardziej Niemcem. Jego przodek był krzyżackim dyplomatą i dopiero Johannes zbuntował się przeciw Zakonowi. Dla jego potomstwa język niemiecki był pewnie jeszcze długo językiem ojczystym, co nie przeszkadzało im być wiernymi poddanymi Rzeczypospolitej. 

Nowy dwór, czyli ten, który stoi obecnie w Burbiszkach, jest przebudowanym budynkiem gospodarczym, do którego dodano wieżę. Tam spędził w gościnie u Bażeńskich kilka lat Kornel Makuszyński, który poświęcił temu miejscu wiersz. 

 

Ta wieś zowie się nieco z pogańska - Burbiszki,

Aleja wiedzie do nich topolowa,

Zaś Matka Boska stoi u wylotu,

Wśród brzóz, jaśminów i róż białych splotu.

Po obu stronach wybujałe chaszcze

Stanąwszy rzędem, bronią bram ogrodu,

Gdzie trawnikowe ze szmaragdów płaszcze

Na moście, aby nikt nie czynił szkody

Temu domowi, co wśród drzew w oddali

Sto słońc w złocistych swoich szybach pali...

Każdy, kto wielkim przejeżdża gościńcem,

Wie, że tutaj go gościnność czeka,

A gdy zawieje swym obłędnym młyńcem,

Zrozpaczonego wodzi w krąg człowieka,

Że ze swym własnym mija się dziedzińcem,

Tedy ta wieża tutaj go sprowadzi,

Gdzie serca rade są i ludzie radzi...

                      Kornel Makuszyński*

 

 Obszedłszy budynek dworu znalazłem się na asfaltowej drodze, którą przeszedłem kilkadziesiąt kroków, mijając zabudowania gospodarcze, żeby dotrzeć do... tej którą ruszyłem w celu pokonania rowu i bohaterskiego znalezienia się na terytorium parku! Okazało się, że od początku zamiast na polny parking, mogliśmy w nią skręcić i znaleźć się na tyła dworu, skąd wejścia nie pilnowała żadna brama! 

Kiedy dotarłem do tego zakrętu, który pokazał, na czym polegał nasz błąd, zaczęło porządnie padać, więc drogę do samochodu pokonałem biegiem. Moje towarzystwo nie wykazało entuzjazmu właściwego podróżnikom i awanturnikom wobec podjechania pod sam dwór, ponieważ doszło do wniosku, że skoro ja to wszystko widziałem, bo potem dowiedzą się wszystkiego z mojego bloga! 

Ruszyliśmy w kierunku Bejsagoły.
























To już informacja umieszczona w 1995 r. 

Warto zauważyć, że nawet w wersji angielskiej imię i nazwisko rzeźbiarza umieszczono po litewsku.






* Wiersz Makuszyńskiego skopiowałem ze strony

http://dworypogranicza.pl/index.php/litwa/227-burbiszki-k-radziwiliszek , 

gdzie znajdziecie więcej szczegółowych informacji nt. historii Burbiszek i rodu von Baysenów-Bażyńskich. 




sobota, 30 grudnia 2023

Wracamy do Polski (poniedziałek, 31 lipca 2023), Jegława

 

 

Nasz pobyt w Rydze będziemy wspominać bardzo dobrze. Obszerne studio z aneksem kuchennym zapewniało nam wygodę, czystość, poczucie troski o klienta. Pewnego dnia powiedzieliśmy Marcie (właścicielce domu), że szwankuje kapsułkowy ekspres do kawy. Po południu, kiedy wróciliśmy ze zwiedzania, pod drzwiami naszej kwatery stał nowy! A przecież wzmianka na temat poprzedniego nie była nawet skargą, tylko zwyczajną uwagą. Gatis i Marta z pewnością utrzymują wysoki standard i dbają o swoich gości. Ich dom (jednopiętrowa kamieniczka z dużym ogrodem) stoi na osiedlu przypominającym nieco białostockie stare Bojary -- drewniana zabudowa willowa, zieleń ogrodów, ale też dość słaba jakoś nawierzchni ulic, czy też brak chodników. Komunikacja miejska działa bez zarzutu, więc w kilkanaście minut można się znaleźć w zabytkowym centrum. Gdyby ktoś mnie pytał o radę w kwestii zakwaterowania w Rydze, z pewnością poleciłbym Studio Apartment in Private House przy Lutriņu iela 2! 


 

Po śniadaniu zanieśliśmy bagaże do samochodu i ruszyliśmy w kierunku Jegławy. Decyzję o odbiciu w jej stronę podjęliśmy ostatecznie poprzedniego dnia, ponieważ w naszych pierwotnych planach jej nie było. Czekała nas długa droga do Hołn Mejera (już po polskiej stronie), zaś po drodze chcieliśmy zwiedzić jeszcze kilka miejsc na Litwie. Te postoje zaplanowałem jeszcze przed wyjazdem, ale z niektórych zrezygnowałem, np. z Wołmontowicz, które każdemu czytelnikowi "Potopu" kojarzą się z wyrżnięciem kompanii Andrzeja Kmicica przez zaściankową szlachtę laudańską. Powód był dość prosty -- jak wyczytałem, jest to dziś zwyczajna wieś, w której nie ma żadnych zabytków do oglądania. Z pierwotnych planów zostały więc Burbiszki i Bejsagoła. Obiad zaplanowaliśmy w Kiejdanach (co prawda byliśmy w tej siedzicie Radziwiłłów w roku poprzednim, ale i tak wypadały po drodze, więc dlaczego mielibyśmy się tam nie zatrzymać?). 

Tymczasem jechaliśmy do Jegławy, która do 1918 roku nazywała się Mitawa (Mitau), która jest miastem niewątpliwie godnym dłuższego zwiedzania, ale my postanowiliśmy się ograniczyć tylko do jednego obiektu. Prawdopodobnie jakieś 35 lat temu musiałem czytać o Mitawie przygotowując się do egzaminu z nowożytnej historii Polski, ale ponieważ nigdy potem do dziejów Inflant nie wracałem, wszystko zapomniałem. Tymczasem w zeszłym roku tłumaczyłem abstrakt artykułu nt. walk o Mitawę, jakie toczyły ze sobą wojska szwedzkie i polsko-litewskie w 1622 roku, zakończone rozejmem w tymże roku. Początki sięgają oczywiście zakonu kawalerów mieczowych, którzy zajęli osadę Liwów. Potem, po sekularyzacji zakonu inflanckiego stała się siedzibą księcia Kurlandii i Semigalii. Od 1596 r. miasto stało się stolicą księstwa Semigalii (po podziale księstwa Kurlandii i Semigalii. Mimo wojen polsko-szwedzkich, Mitawa rozwijała się jako ośrodek handlu i rzemiosła. W wieku XVIII coraz silniejsze stawały się wpływy rosyjskie. Jak pewnie pamiętacie z wpisu o Rundale, Ernest von Biron wyrósł na postać numer jeden na dworze petersburskim dzięki znajomości z carycą Anną. Wiemy też z historii, że od czasów Augusta II Sasa, Rzeczpospolita stała się praktycznie rosyjskim protektoratem (z wyjątkiem panowania Stanisława Leszczyńskiego, kiedy była protektoratem szwedzkim) i takim pozostała do swojego końca. Kariera lennika Rzeczypospolitej na carskim dworze nie powinna nas więc dziwić. 

Otóż tenże Ernest von Biron, oprócz wystawnej rezydencji w Rundale, wybudował również ogromny pałac, rozmiarami nawet większy od tego pierwszego, w Mitawie. W 1737 roku Biron kazał zburzyć stary krzyżacki zamek, a w roku następnym przystąpiono do budowy barokowego pałacu.  W wyniku wypadnięciu Birona z łask i jego aresztowaniu w roku 1740, budowę przerwano, by ją wznowić w 1763, po jego powrocie. Ogromną rezydencję wybudowaną już w stylu barokowo-klasycystycznym oddano do użytku w 1772, kiedy to wprowadzili się do niej Bironowie. 

Obecnie jest to siedziba Jegławskiego Uniwersytetu Rolniczego, w którym właśnie odbywała się rekrutacja. Dlatego po korytarzach kręcili się kandydaci na rolników z dyplomem, choć nie było ich zbyt wielu. Pokręciliśmy się trochę po dziedzińcu i po korytarzach właśnie, ale ponieważ nie jest to muzeum, do gabinetów i sal wykładowych nie wchodziliśmy. Zastanawiałem się, czy to dobrze, że wspaniałe pałace są dziś siedzibami różnych instytucji. Niejednokrotnie myślałem o pałacu Branickich, w którym mieści się Uniwersytet Medyczny. Z drugiej strony jednak, nie wydaje mi się, żeby dobrym pomysłem było oddanie tak ogromnych budynków potomkom ich budowniczych, a utrzymanie muzeum, w tym zapewnienie im eksponatów, to ogromne koszty. Może więc dobrze, że wiele pałaców mieści dziś uczelnie, urzędy, czy też inne instytucje. 

Kiedy jakaś kobieta wychodząca z jednego z gabinetów spytała Agnieszkę, czego szukamy, co zostało przez moją żonę odczytane, jako delikatne danie do zrozumienia, że nie jest to obiekt turystyczny, powoli wycofaliśmy się ku wyjściu. Po drodze jednak trafiliśmy na ścianę z tablicami upamiętniającymi gości tego budynku, m.in. carów rosyjskich, ale także ważnego francuskiego emigranta, późniejszego króla Ludwika XVIII, który na początku XIX wieku rezydował w Mitawie unikając losu swojego nieszczęsnego brata i bratowej. 

Po obejściu pałacu Bironów ze wszystkich stron, co z kolei nie przyniosło takich wrażeń estetycznych, jakich się spodziewałem, ponieważ dookoła trwały jakieś roboty remontowo-budowlane, wsiedliśmy do samochodu i ruszyli w dalszą drogę, mając po drodze na celu Burbiszki.