niedziela, 17 grudnia 2023

Sigulda (niedziela, 30 lipca 2023)

 

W niedzielę rano obudził nas alarm z sąsiedniej posesji. Piskliwe wibracje przeszywały całą okolicę długo i uporczywie. Zdążyliśmy wstać, umyć się, zjeść śniadanie, a alarm wył. Zdążyłem wyjść z kawą do ogrodu, a alarm wył. Przypomniał mi się jakiś amerykański film, w którym tłumaczono cudzoziemcowi, że w Ameryce, jak u kogoś zacznie wyć alarm, to nikt nie biegnie ratować sąsiada, tylko otwiera okno lub drzwi i krzyczy "Wyłącz to gówno!" W Rydze jednak nic takiego nie nastąpiło. Ani nie przyjechała policja, ani firma ochroniarska, ani też żaden sąsiad nie pobiegł na pomoc. Z drugiej strony nikt ze złością nie krzyczał, żeby alarm wyłączyć. W związku z tym ten przeszywał swoimi raczej niezbyt pozytywnymi wibracjami wszystkie sąsiednie podwórka, w tym nasze. 

Od przenikliwego pisku uwolnił nas dopiero wyjazd z naszego podwórka. Ruszyliśmy w kierunku wschodnimi, ponieważ tego dnia mieliśmy zaplanowaną wycieczkę typowo historyczno-edukacyjną. Naszym pierwszym miejscem docelowym była Sigulda. Co prawda gdzieś blisko wjazdu do tej miejscowości można było wsiąść do wagonika kolejki linowej, która mogłaby nas zabrać do miejscowości Krimulda nad pięknymi lasami Parku Narodowego Gauja i nad rzeką o tej samej nazwie. Niestety jakoś tak na samym początku trasy podjęto decyzję, że z tej przejażdżki rezygnujemy. Celowo użyłem formy bezosobowej, ponieważ mój udział w podejmowaniu tej decyzji był jedynie bierny. Wiem, że przemawia przeze mnie bierna agresja, ale wiem też, że życia zostaje coraz mniej, więc oklepany zwrot "będzie pretekst, żeby tam wrócić" nie ma większego sensu, ponieważ zbyt wiele jest ciekawych miejsc, w których nas jeszcze nie było, więc wybierzemy się raczej tam, zamiast wracać w jakieś miejsce w celu zaliczenia jednej atrakcji.

Tymczasem dojechaliśmy na duży parking przed wejściem na teren, na którym stoją dwa zamki. Tzn. stoi jeden, z drugiej połowy XIX wieku, podczas gdy tego drugiego ostały się tylko fragmenty murów -- na szczęście dość wysokie. 

Co tu dużo gadać, Siguldę założyli w 1207 r. kawalerowie mieczowi, którzy później połączyli się z krzyżakami. Maszerowali przez Liwonię od zwycięstwa do zwycięstwa i zakładali swoje warownie. Jeden z zamków nazwali Siegewald, czyli "Las zwycięstwa", a potem, jak to się czasami dzieje, nazwa ta uległa zniekształceniom w zgodzie z lokalną odmianą niemczyzny, jaką posługiwali się zdobywcy i sprowadzani przez nich osiedleńcy. Dlatego w źródłach spotkamy się z "Segewald", albo "Segewold". A potem, jak wiemy, na jakiś czas Inflanty znalazły się w lennej zależności od Rzeczypospolitej, więc w Polsce miejscowość tę nazywano Zygwold. W latach 1599-1608 starostą zygwulskim (bo tak brzmiał ten tytuł) był niesławny "diabeł łańcucki," znany warchoł i awanturnik Stanisław Stadnicki herbu Szreniawa bez Krzyża. 

Po przejściu obok ekspozycji fikuśnych rzeźb z metalu, weszliśmy na teren ogrodów zamkowych, których zabudowania służą jako sklepy z rzemiosłem artystycznym i pamiątkarskim. Weszliśmy na taras Nowego Zamku, którego budowę datuje się na przełom siódmej i ósmej dekady XIX. Ponieważ podobnie jak chłopi z majątku Wańkowiczów (co opisywał Melchior, przedstawiciel tego rodu), nie mam wielkiego poważania dla arystokracji rosyjskiej, bo podobnie jak ci chłopi, uważam, że prawdziwy pan to może być tylko Polak (no dobra, żartuję), nie wgłębiałem się w historię rodu Kropotkinów, którzy ten wygodny pałac o nazwie "zamek" zbudowali. Jak przystało na wychowanego na tradycji romantycznej Polaka, o wiele bardziej zafascynowały mnie ruiny Starego Zamku, czyli tego krzyżackiego, zbudowanego w 1207 r., który od roku 1566 był siedzibą polskiego wojewody inflanckiego Jana Hieronima Chodkiewicza (ha, tak lekką ręką napisałem "polskiego", bo też władzę polskiego króla reprezentował, ale przecież ruskie i prawosławne są korzenie rodu Chodkiewiczów). 

W wieku osiemnastym zamek stal się własnością prywatną, zaś kiedy książę Kropotkin kazał wznieść swoją neogotycką siedzibę, krzyżacki zamek był już ruiną, ale nieźle zachowaną i pięknie, romantycznie wpisującą się w okolicę. 

Na moście wiodącym na dziedziniec Starego Zamku kupiliśmy bilety wstępu, a przy okazji spytałem sympatycznej kasjerki, czy stroje i elementy uzbrojenia leżące w pomieszczeniu kasy można przymierzyć. Dziewczyna odpowiedziała, że jak najbardziej, są to rzeczy do wykorzystania przez turystów, więc pewnie się domyślacie, że najbardziej skłonni do wygłupów członkowie naszej ekipy, czyli Jola Janicka i ja, nie omieszkali skorzystać z tej okazji. Po sesji zdjęciowej w stroju krzyżackiego knechta (bo zbroi ani płaszcza rycerskiego nie było), ruszyliśmy na mury, po czym przez dziedziniec, na którym ustawiono wielką scenę oraz siedzenia dla widowni, weszliśmy na wieżę w drugim rogu kompleksu, skąd podziwialiśmy widoki, zwłaszcza te na drugą stronę rzeki Gauji. Dzięki możliwości powiększania obrazu w aparatach telefonów komórkowych mogliśmy przynajmniej z daleka zobaczyć pałac Krimuldzie, a nawet wagonik kolejki linowej doń zmierzający. Widać też było zamkowe zabudowania Turaidy, czyli kolejnego zamku zbudowanego przez teutońskich rycerzy. 

Po opuszczeniu dziedzińca Starego Zamku jeszcze trochę czasu spędziliśmy w sklepach i warsztatach rzemieślniczych umieszczonych w dawnych dworskich zabudowaniach gospodarczych. W większości sklepów obsługa bardzo uprzejmie wyjaśniała nam po angielsku, co dokładnie sprzedają, ale w jednej z pracowni właściciel (?), a może kierownik, był tak zaabsorbowany tłumaczeniem w języku łotewskim niuansów swojego rzemiosła parze młodych ludzi, że kompletnie nie zwrócił na nas uwagi. Jak się domyśliłem, mężczyzna prowadził jakieś warsztaty dla tych, którzy się na nie zapisali, i dlatego to właśnie swoim kursantom poświęcał cały swój czas i uwagę. Po cichu się wycofaliśmy i udaliśmy się do kawiarni w celu pokrzepienia się filiżanką gorącego napoju. 

Posiedzieliśmy, pogadaliśmy, wypiliśmy kawę, a na koniec jeszcze zrobiłem zdjęcie kolan pewnego młodzieńca, który na tychże miał śmieszne tatuaże w postaci bardzo niekształtnych twarzy! 

Pożegnaliśmy się z zygwulskimi zamkami, które teraz leżą w miejscowości o łotewskiej nazwie Sigulda i ruszyliśmy do kolejnego zamku, do zamku w Turaidzie, gdzie my, Polacy, nie mamy zbyt dobrej prasy.



 

















































































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz