niedziela, 10 grudnia 2023

Cinevilla Studio (sobota, 29 lipca 2023)

 


 

 Z Jurmali do Cinevilli jest ok. 40 kilometrów, a ponieważ Jarek jeździ zawsze zgodnie z przepisami, pokonaliśmy tę trasę w niewiele ponad pół godziny. Dojeżdżając do tego miejsca trudno je pomylić z jakąś zwyczajną wsią czy miasteczkiem. Od strony, od której przyjechaliśmy, przywitała nas sowiecka lokomotywa z wielką czerwoną gwiazdą na przodzie. Właściwie, jak się potem zastanawiałem, gdybyśmy zaczęli zwiedzanie od tej strony, to prawdopodobnie nikt by się do nas nie przyczepił, bo nikt wśród wielkich filmowych dekoracji biletów nie sprawdzał, ale my podjechaliśmy na duży parking przed wielkim drewnianym budynkiem znowu przywodzącym na myśl miasteczko z Dzikiego Zachodu. W tymże budynku znajdowała się kasa, gdzie nabyliśmy prawo do legalnego zwiedzenia całego terenu w postaci biletów. 

Zwiedzanie zaczęliśmy od wielkiej sali na piętrze z kącikiem z pianinem i zestawem perkusyjnym. Najważniejsze były tu jednak plakaty i manekiny będące modelami postaci z filmu o wikingach! O tym, że kręcono w Cinevilli jakąś produkcję o skandynawskich najeźdźcach, nie wiedziałem. W ogóle przed przyjazdem do tego studia filmowego niewiele o nim wiedziałem, oprócz tego, co usłyszałem od Roberta Makłowicza. Jak już później sprawdziłem, skojarzenie nie było słuszne. Postaci pochodziły z filmu "Król niewiernych", który opowiada trzynastowieczną historię młodego króla Semigalów (jednego z łotewskich plemion) opierającego się chrystianizacji.

Miejsce powstało w 2004 roku na jednorazową potrzebę stworzenia dekoracji do filmu "Obrońcy Rygi", opiewającego obronę miasta przed zarówno Niemcami jak i bolszewikami w 1919 roku, jaką prowadzili dzielni Łotysze, którym właśnie udało się po raz pierwszy w historii, stworzyć własne niepodległe państwo. Plan był taki, żeby po zdjęciach do tego filmu wszystkie dekoracje rozebrać. Z jakichś powodów tego nie zrobiono. Ba, w kolejnych latach dobudowano dekoracje do innych filmów: Złoto Rudolfa (Rudolfa mantojums) z 2010, Dream Team 1935 z 2012 i in. Problem w tym, że konia z rzędem każdemu z Was, drodzy Czytelnicy, którzy oglądaliście kiedyś jakiś łotewski film. Oczywiście wiem, że wśród moich znajomych są prawdziwi znawcy różnych "egzotycznych" kinematografii, ale my się do takich nie zaliczaliśmy i niestety nadal nie zaliczamy, i kino łotewskie pozostaje dla nas absolutnie czystą tablicą, czy też białą plamą na mapie. 

Generalnie chodząc po miastach Litwy i Łotwy, często mija się plakaty przedstawiające jakieś gwiazdy muzyki czy filmu, których sława ogranicza się do własnego kraju, ewentualnie do regionu republik nadbałtyckich. Do Polski ona nie dociera, tak jak gdyby na granicy polsko-litewskiej jakiś zły czarnoksiężnik postawił mentalną zaporę. Oczywiście, gdybyśmy mieli poznać wszystkie produkcje filmowe świata, prawdopodobnie nie wystarczyłoby jednego ludzkiego życia, ale z drugiej strony, dlaczego to życie wypełniać tylko filmami z Hollywood? 

Tak czy inaczej, nie mieliśmy najmniejszego pojęcia o żadnym z filmów kręconych w Cinevilla, dlatego każdy z zespołów dekoracji był dla nas zaskoczeniem. Kiedy bowiem wyszliśmy z drewnianego budynku z kasą od drugiej strony, znaleźliśmy się wśród zabudowań Rygi z 1919 roku, żeby wkrótce znaleźć się wśród gruzowiska spowodowanego działaniami wojennymi. I tak chodząc tymi ulicami (nie wiem jak to się robi w profesjonalnym filmie, że osiąga się idealne złudzenie rzeczywistości, kiedy aktorzy chodzą między takimi zabudowaniami, bo jednak wszystkie te kamienice, mimo, że pięknie odtworzone, robiły wrażenie jakichś mniejszych niż te faktycznie stojące w Rydze) dotarliśmy do na wpół zniszczonego dworca kolejowego. Tyle, że nie wiem, z jakiego filmu była to dekoracja (teoretycznie stał wśród zabudowań Rygi), bo wszystkie napisy na tabliczkach informacyjnych, jakie zwykle na dworcach się znajdowały, np. "Kasa biletowa", czy "Wejście na peron", były po... polsku! Czyżby potem dekoracje do "Obrońców Rygi" posłużyły do kręcenia jakiejś polskiej produkcji? Tego nie wiedziałem i do tej pory się nie dowiedziałem, bo choć wszedłem na stronę Cinevilla Studio, nie znalazłem tam żadnego filmu polskiego.

Kiedy już obeszliśmy wszystkie konstrukcje po stronie parkingu i budynku z kasą, przeszliśmy na drugą stronę szosy biegnącej przez środek filmowej wioski, minęliśmy kościół z przykościelnym cmentarzem, który robił wrażenie jak najbardziej autentycznej wiejskiej budowli sakralnej, ale też był elementem jakiegoś planu filmowego, i znaleźliśmy się w osiemnastowiecznym miasteczku angielskim, co można było odgadnąć dzięki napisom w tym języku, takimi jak np. "pub". Niestety też nie wiem, jaki film tam kręcono, ale można sobie wyobrazić, że mogłaby tam powstać jakaś wersja Sweeneya Todda (demonicznego golibrody). 

Za angielskim miasteczkiem weszliśmy w klimaty średniowiecznej wioski. Wiele wskazywało na to, że było to osiedle wikingów, którzy przecież kiedy nie wyprawiali się na rabunek do innych części Europy, byli po prostu rolnikami, ale jest bardziej prawdopodobne, że to było tło do filmu "Król niewiernych" z 2018, o krwawych walkach w średniowiecznej Semigalii. Swoją drogą jakże wszyscy spragnieni jesteśmy bohaterskich legend! Intelektualiści na całym świecie próbują stworzyć system wychowawczo-społeczny formujący ludzi pokój miłujących, zaś wojnę i przemoc w pogardzie mających, a kolejne pokolenia z rozkoszą oglądają filmy, albo grają w komputerowe gry, w których krew leje się gęsto, a uzbrojone, albo świetnie wyszkolone w walce wręcz, zuchy w drobny mak rozbijają całe armie tych złych. Marzenie o militarnej chwale mamy chyba zakodowane w DNA. Oczywiście różnie to bywa, kiedy prawdziwa wojna naprawdę nadchodzi. Nie każdy okazuje się wtedy bohaterem. Każdy natomiast lubi się oddać bohaterstwu fikcyjnemu, umieszczonemu albo w jakimś nierealnym uniwersum, albo w historii. Historia na dodatek służy wielu jako narzędzie do budowania postawy patriotycznej, solidarności i więzi społecznej ze współplemieńcami, miłości do konstruktu, jakim jest własna państwowość. Tam, gdzie ta państwowość jest dość świeżej daty, zaprzęga się specjalistów od kreowania snów, którzy już doskonale wiedzą, jak grać na emocjach współczesnego widza, jak mu wmówić, że owa państwowość to sprawa o wiele starsza niż by się mogło wydawać. Przykładem skrajnym tego typu polityki była oczywiście hitlerowska starogermańskość propagowana tak usilnie przez Himmlera, ale przecież w każdym narodzie tworzy się teksty pisane i filmowane, które pokazują, że "byliśmy tu poważną siłą od wieków i tylko wrogowie na krótszy czy dłuższy czas nam w budowaniu naszej wspaniałości przeszkadzali". Nie przeczę, że jacyś plemienni wodzowie plemion bałtyckich opierali się nawracaniu na chrześcijaństwo. Niestety niewiele o tym wiemy. Nie mamy też dowodów na to, że istniała ciągłość świadomości istnienia takich przywódców wśród przodków dzisiejszych Łotyszy. Niezaprzeczalna prawda natomiast jest taka, że poczucie państwowości w pojęciu zbliżonym do dzisiejszego przynieśli na te tereny Niemcy, zarówno hanzeatyccy kupcy, jak i członkowie zakonu kawalerów mieczowych, później połączonych z krzyżakami, którzy twardą ręką egzekwowali od miejscowej ludności obowiązki, które sami jej narzucili. To ludność etnicznie niemiecka przez wieki tworzyła system, który nazywamy cywilizacją. Chęć wymazania jej roli w historii Łotwy lub też przedstawienia jej jako siły wrogiej, zniekształca obraz przeszłości. Tak już jednak jest z nacjonalizmami, nawet tymi dość łagodnymi. Był król Semigalii, który się niemieckim chrystianizatorom nie kłaniał i to jest nasze, łotewskie dziedzictwo, bośmy zawsze byli dzielni a niepokorni.

Z X wieku przenieśliśmy się wprost do stulecie dwudziestego, na dworzec sowiecki. Z peronu weszliśmy do wagonów składu, którego lokomotywa przywitała nas, kiedy wjeżdżaliśmy do Cinevilli. Wiele mogło się w takim pociągu zdarzyć. Mogły się tu zetrzeć siły NKWD z jakimiś szpionami, albo mogli na taki pociąg napaść basmacze, ale to tylko moja wyobraźnia, bo o prawdziwym przeznaczeniu tej dekoracji też nic nie wiem. 

Oczywiście już po powrocie do domu wszedłem na stronę internetową studia Cinevilla i ku swojemu zaskoczeniu "odkryłem", że nakręcono tam dużo więcej filmów, niż sobie wyobrażałem. Problem w tym, że odwiedziny tej strony w niewielkim stopniu poszerzyły moje horyzonty jeśli chodzi o znajomość tych produkcji. Nadal nie widziałem żadnego z tych filmów. Będę musiał poszperać na platformach streamingowych, ale dotychczasowe poszukiwania nie przyniosły większych rezultatów. A może jakieś ambitne kina studyjne (np. białostockie Forum) urządzają przeglądy kina łotewskiego? Chętnie bym kilka z tych filmów obejrzał!

https://cinevillastudios.com/filmmaking/

Nasze żołądki przypomniały nam, że nadeszła pora obiadu. Nie planowaliśmy posiłku w tym filmowym miasteczku, ale fizjologia dała znać o sobie, więc postanowiliśmy nie ćwiczyć się w ascezie. Wstąpiliśmy do skromnej restauracji, w której zamówiliśmy po talerzu pożywnej rosyjskiej soljanki! Zupa w Cinevilla krodziņš (gospoda) była bardzo smaczna, kwaskowa, jak należy. Po niej wypiłem jeszcze kawę i ruszyliśmy powoli w stronę parkingu. 

Po pokonaniu jakichś 70 kilometrów dotarliśmy na kwaterę. Zaszliśmy na szybkie zakupy do Maximy, po czym spożyliśmy kolację, bo soljanka z Cinevilli zaspokoiła nasz głód tylko na jakiś czas. Nadal dodatkiem do posiłku były nasze kiszone pomidorki, o których już wcześniej wyraziłem swoją opinię. 

Po wieczornym posiłku oddaliśmy się relaksowi w ogrodzie, ponieważ nadal było widno i nadal było stosunkowo ciepło! 

Po odwiedzinach łotewskiego Hollywood, albo też pomniejszonego Disneylandu (chodzi o tę część w stylu miasteczka z Dzikiego Zachodu), który mieliśmy niemal wyłącznie dla siebie, bo turystów w Cinevilli w porównaniu z Disneylandem było bardzo mało, niedziela miała być dniem intensywnego zwiedzania miejsc ze wszech miar historycznych!























































































































































































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz