czwartek, 30 marca 2023

Parma I (czwartek, 4 sierpnia 2022)

Czwartek 4 sierpnia miał być ostatnim dniem zwiedzania Emilii Romanii. Zaplanowaliśmy na niego miejsce oddalone od Funo di Argelato najdalej z naszych dotychczasowych celów wycieczek, a mianowicie Parmę. 

Ponieważ nadal czułem, że mam pełny żołądek po wczorajszej kolacji, zrezygnowałem ze zjedzenia śniadania. Po wypiciu kawy ruszyliśmy od razu w kierunku miasta, od którego wzięła się nazwa chyba najsłynniejszego sera na świecie, parmiggiano-reggiano (ten drugi człon to od Reggio Emilia, gdzie byliśmy poprzedniego dnia), a także dojrzewająca szynka parmeńska. Pan Robert Makłowicz odwiedzał miejsca, gdzie się te specjały przygotowuje, ale oprócz mnie nikt nie wykazywał entuzjazmu wobec wizyty w serowarni czy chłodni, gdzie dojrzewają szynki. Zresztą ostudzić mój też nie było specjalnie trudno, bo przecież nie kupilibyśmy sobie takiego wielkiego koła parmezanu, a i całej wielkiej szynki też byśmy nie zakupili z dwóch powodów -- po pierwsze to są drogie rzeczy (i właściwie na tym można skończyć), a po drugie -- nie byłoby tego jak transportować, a zjeść też by się szybko nie dało. Tak czy inaczej, już wcześniej przestaliśmy nawet myśleć o staraniu się, by wejść do tego typu miejsc. Generalnie przeczytaliśmy trochę o ciekawych miejscach w Parmie, ale mało brakowało, że nie weszlibyśmy do miejsca chyba najbardziej godnego zwiedzenia. Ale po kolei. 

Do Parmy pojechaliśmy autostradą. Postanowiliśmy nie bawić się w poznawanie okolicznych wsi i miasteczek, zwłaszcza, że już przez nie przejeżdżaliśmy co najmniej dwa razy -- droga do Modeny i Reggio Emilia była w większości ta sama, z tą różnicą, że Parma jest jeszcze dalej. Nie chcąc po raz kolejny jechać przez San Żvan, czy obok muzeum Lamborghini, wybraliśmy autostradę właśnie. Drożej, ale jednak zdecydowanie szybciej. 

Podziemny parking, gdzie zostawiliśmy auto, znajdował się tuż przy "potoku" ("torrente", normalnie jest to raczej niewielka rzeczka, ale tym razem nawet "potok" było nazwą na wyrost, ponieważ jego koryto nie zawierało wody) z jednej strony, a z kompleksem wysokich ciemnych budynków z lewej. Żeby się dostać do centrum miasta, należało przejść przez olbrzymi pasaż (otwarty hall?) w jednym z budynków, gdzie po naszej lewej dostrzegliśmy kolejkę do kasy biletowej. Dopiero kiedy przeszliśmy na dziedziniec po drugiej stronie i porównaliśmy kolejne skrzydło budynku ze zdjęciem w przewodniku, zorientowaliśmy się, że zaparkowaliśmy przy samym Palazzo della Pilotta. Pojawiło się więc pytanie, czy wchodzimy i zwiedzamy, czy też idziemy dalej. Moi towarzysze stwierdzili, że najwyżej w drodze powrotnej, ale też niekoniecznie, bo trzeba kupić bilet i wydać kilkanaście euro na osobę. Przełknąłem ślinę i postanowiłem zacząć faktycznie naciskać, kiedy już będziemy wracać. Z drugiej strony, nie czytałem przewodnika wystarczająco uważnie i długo, żeby się zorientować, co właściwie się mieści w pałacu. 

Obeszliśmy fontannę, jaka znajduje się w pobliżu, a właściwie zbiornik wodny, w którym rosną drzewa, a obok stoi pomnik poświęcony Giuseppe Verdiemu, któremu też przyjrzeliśmy się z bliska. Monument z początku XX wieku autorstwa Lamberto Cusaniego to przede wszystkim relief przedstawiający sceny z życia twórcy Nabucca i Rigoletta. Verdi co prawda urodził się we wsi Le Roncole koło Busseto, a jego dorosłe życie związane było z Mediolanem, a nie Parmą, ale jego miejsce urodzenia w 1813 r. znajdowało się na terenie księstwa Parmy i Piacenzy, więc jego krajanie oddali mu hołd w stolicy swojej małej ojczyzny sprzed zjednoczenia Włoch. 









 






Ruszyliśmy dalej przechodząc koło neoklasycystycznego Teatro Regio zbudowanego w 1829 r. na zlecenie Marii Ludwiki, drugiej żony Napoleona Bonapartego, która jako cesarzówna austriacka, władała księstwem Parmy. Teatr Królewski od początku był teatrem operowym i takim jest do dziś. Trudno się jednak oprzeć wrażeniu, że podobnie jak mediolańska La Scala, z zewnątrz opera parmeńska nie prezentuje się zbyt okazale. Mówiąc szczerze znowu miałem wrażenie, że przechodzę obok dużego, ale dość zwyczajnego kina. Do środka nie weszliśmy, więc wnętrze znam tylko ze zdjęć w internecie. Niewątpliwie spektakl operowy obejrzany w tym teatrze byłby nie lada przeżyciem, ponieważ część widowni stanowi kilka pięter bogato zdobionych lóż, a takie wnętrza znam tylko z filmów z akcją osadzoną w XIX wieku. 





 

Spod Teatru Regio ruszyliśmy ulicą Garibaldiego (jakby inaczej?) w kierunku Palazzo del Governatore, ale zanim do niego trafiliśmy, przeszliśmy obok przepięknej bazyliki Santa Maria della Steccata. Z niektórymi budowlami we włoskich miastach problem polega na tym, że przechodniowi nie jest dane docenić w pełni walorów artystycznych dzieła architektury, z powodu gęstej zabudowy. Często perełka budownictwa renesansowego są otoczona innymi budynkami, że widzowi brakuje perspektywy, żeby nacieszyć się widokiem całej jej bryły. Na szczęście przechodzień może ogarnąć wzrokiem całość sanktuarium Santa Maria della Steccata kiedy minie główne wejście od ulicy i się po kilkudziesięciu metrach obejrzy. Jest tak dzięki temu, że idąc ulicą Garibaldiego po lewej za kościołem znajduje się Piazza della Steccata, i właśnie przestrzeń tego niewielkiego niezabudowanego terenu pozwala na spojrzenie na całość bazyliki, choć i tak brak możliwości spojrzenia z takiej perspektywy na inne jej strony przeszkadza w docenieniu piękna i przemyślności projektu tego budynku na planie krzyża greckiego. Jego autorem był Bernardino Zaccagni i jego syn Giovanni Francisco. Natomiast kopułę stworzoną przez Giana Francesco d'Agrate i Antonio da Sangallo młodszego naprawdę trudno dostrzec i docenić właśnie z wyżej wymienionego powodu. Z powodu budynków dookoła nie ma jak się cofnąć na tyle, żeby zza fasady kościoła wyłoniła się jeszcze kopuła na szczycie. A wielka szkoda! 



 





















Wąską ulicą Garibaldiego dotarliśmy do szerokiej ulicy Mazziniego (chyba nikogo nie dziwi, że ulice z takimi patronami we włoskim mieście muszą się znajdować), ulicy, dzięki której można poczuć, że Parma jest i owszem, ośrodkiem starym i zabytkowym, ale też siedliskiem ludzkim o wielkomiejskim charakterze, mimo, że liczy niecałe 180 tysięcy mieszkańców. Nie zapominajmy jednak nigdy, że w przypadku miast Italii kryterium wielkości populacji może być zwodnicze. W Polsce miasto o mniejszej liczbie ludności to miasto automatycznie bardziej prowincjonalne, podczas gdy we Włoszech to może być często dawna stolica samodzielnego państewka o długich i bogatych miejskich tradycjach. 

Skręciwszy w lewo w ulicę Mazziniego już wkrótce znowu powitaliśmy naszego starego znajomego, z którym się przed chwilą rozstaliśmy, bo oto po kilku krokach ponownie przywitał nas Giuseppe Garibaldi, tym razem jako patron przestronnego placu, na którym za posągiem wodza Wyprawy Tysiąca Czerwonych Koszul wznosi się Palazzo del Governatore z pięknym zegarem słonecznym pośrodku, ale gdyby słońce jednak nie dopisało, co po jego zachodzie nie jest zresztą niczym niespodziewanym, powyżej umieszczono cyferblat zegara mechanicznego. Budynek wzniesiono już w wieku XIII, ale nie trzeba wprawnego oka eksperta, żeby się zorientować, że wersja, którą można zobaczyć obecnie to dzieło późniejszych modyfikacji -- renesansowych i barokowych. 

To, co zawsze bardzo miło wspominam z wizyt we Włoszech to przypadkowo spotkani na ulicy ludzie, którzy z własnej inicjatywy oferują swoją pomoc zdezorientowanym turystom. Pamiętam starszego pana, który widząc nas stojących z mapą przy Santa Maria Maggiore w Rzymie, podszedł i spytał, czego szukamy, panią, która nam wytłumaczyła zasady parkingu w Sirmione (z bardzo cenną informacją, że w tym, miejscu, gdzie stanęliśmy nie trzeba było za postój płacić), albo tych, którzy widząc nas stojących przed parkomatem od razu pospieszyli z instrukcją, jak go obsłużyć. Tym razem, na Placu Garibaldiego, widząc nas stojących i zastanawiających się nad dalszymi krokami, podeszła do nas nieco starsza od nas pani, która z włoskim akcentem, ale za to płynną, bezbłędną angielszczyzną spytała nas, czego szukamy i przy okazji doradziła nam, co zwiedzać. M.in. pokazała nam budynki znajdujące się po obu stronach placu, bo choć wiedzieliśmy, że znajdujemy się przed Palazzo del Governatore, nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego, że po stronie przeciwnej stoi Palazzo del Comune, zaś w innej części placu okazały portal wciśnięty między dwie kamienice to kościół św. Piotra. 

Sposób, w jaki wysławiała się miła parmenka, wskazywał nie tylko na zaawansowaną znajomość języka angielskiego, ale również na dużą erudycję dotyczącą historii i zabytków miasta. Natomiast to, za co jestem jej niezmiernie wdzięczny, to rada, żeby koniecznie wejść do Palazzo della Pilotta, obejrzeć galerię obrazów i KONIECZNIE zobaczyć Teatro Farnese! Obawiam się bowiem, że gdyby nie tak mocna rekomendacja tej pani, moje towarzystwo gotowe byłoby z Pilotty zrezygnować! Skoro jednak to tak wielka atrakcja, to wszyscy dali się przekonać. 

Tymczasem jednak podeszliśmy do Palazzo del Comune, budynku znowu trzynastowiecznego, który jednak swój obecny wygląd zawdzięcza stuleciu siedemnastemu. Celem było znajdujący się w nim punkt informacji turystycznej, do której wszedł Jarek w celu uzupełnienia swojej kolekcji pamiątkowych pieczątek w swoim legendarnym notatniku.




 








Kolejnym naszym celem była parmeńska katedra. Żeby tam dojść, z Placu Garibaldiego przy ulicy Mazziniego pomaszerowaliśmy ulicą... Ha, skoro był Garibaldi i Mazzini, to jaka to była ulica? Ci, którzy od razu zgadli, że to mogła być tylko ulica Camillo Cavoura, premiera Królestwa Obojga Sardynii a potem Królestwa Włoch, trzeciego z trójcy ojców-zjednoczycieli (którzy zresztą niekoniecznie za sobą przepadali i nie zawsze współpracowali). Niedługo jednak nią szliśmy, bo wkrótce skręciliśmy w Strada Duomo, czyli w ulicę Katedralną, na końcu perspektywy której wyraźnie widać było wieżę bazyliki, a tuż przed nią gmach Baptysterium. Zanim jednak doszliśmy do tych budynków, postanowiliśmy usiąść w kawiarnianym ogródku i podziwiając już z nieco bliższej perspektywy bryły sakralnych budynków spokojnie wypić po filiżance cappuccino. Jarek postanowił wyróżnić się z naszego tłumu i zamówił shakerato!