Po spożyciu pranzo pod Supergą, znaleźliśmy przystanek autobusowy, skąd mieliśmy dotrzeć do centrum miasta. Ta część podróży była dłuższa niż się spodziewałem, bo krążyliśmy po różnych "nieoczywistych" zakamarkach Turynu, zaś autobus zatrzymywał się na około dwudziestu przystankach. W centrum musieliśmy zejść do podziemi, gdzie wsiedliśmy do pociągu turyńskiego metra. Metro, jak wiadomo, to najszybszy środek transportu publicznego niezależnie od kraju i miasta, więc wkrótce wyszliśmy na powierzchnię przy ulicy, a konkretnie Corso (bo Włosi mają może trochę mniej słów na określenie ulicy niż Anglicy, ale jednak więcej niż my) Giovanni Agnelli. Patron owej ulicy (corso) nie jest przypadkowy, ponieważ jest to sam założyciel firmy FIAT, której zakłady dostrzegliśmy po jej przeciwnej stronie.
Urodzony w 1866 r. Giovanni Agnelli, mając już w CV karierę burmistrza w swoim rodzinnym mieście Villar Perosa, w 1899, więc wg dzisiejszych standardów w bardzo młodym wieku, został współzałożycielem Włoskiej Fabryki Automobili Turyn, czyli Fabbrica Italiana Automobili Torino, której to akronim brzmi jak łacińskie słowo Fiat (niech się stanie). Taką też nazwę przyjęła firma w 1906 roku.
Zwiedzanie zakładów Fiata chyba nie jest dostępne dla zwykłych turystów, więc nawet tego nie planowaliśmy, ale właśnie dlatego szliśmy do Muzeum Automobilizmu, które Jarek pierwotnie błędnie nazywał Muzeum Fiata. Od przystanku metra do muzeum mieliśmy jednak jeszcze kawałek drogi. Musieliśmy z Corso Giovanni Agnelli skręcić w lewo i przejść ulicami pełnymi nowo..., ha, chciałem napisać "nowoczesnych", bloków. No tak, nowoczesne to one pewnie były jakieś 40 lat temu. Na dodatek użycie rzeczownika "blok" na tego typu budownictwo od razu zdradza, że należę do pokolenia dorastającego w komunie. Dziś na tego typu budynki mówi się "apartamentowce".
Z wiekiem zmienia się wiele rzeczy, w tym gust architektoniczny, choć nie tylko o architekturę tu chodzi. W latach 70., nowoczesne (wtedy nowoczesne oczywiście) osiedla mieszkaniowe, to był dla wielu, w tym dla moich rodziców, szczyt marzeń. Mnie, jako dziecku też o wiele bardziej podobały się bloki niż stare łódzkie czynszowe kamienice. Dziwiłem się malkontentom z pokolenia moich dziadków, którym się te "bezduszne klocki" nie podobały. A mimo to, po latach stwierdzam, że chociaż wygoda mieszkania w "nowym budownictwie" zdecydowanie przewyższała standardy czynszówek, to nigdy się ze swoim osiedlem (Widzew Wschód) nie zżyłem tak, jak byłem zżyty z ulicą Wysoką w Łodzi.
Budynki między którym teraz szliśmy to były same wieżowce z gustownymi balkonami. Myślę, że Włosi ze swoją jednak inną mentalnością dość szybko się adoptowali do mieszkania w tym nowoczesnym Lingotto (bo przecież byliśmy w dzielnicy znanej na cały świat z powodu umiejscowienia w niej zakładów Fiata!) dość szybko, bo przecież na parterze każdego bloku były nie tylko sklepy i sklepiki, ale też kawiarnie i restauracje, gdzie przecież głównie toczy się życie towarzyskie i sąsiedzkie mieszkańców Italii.
W końcu dotarliśmy do budynku muzeum. Zostało założone już w 1932 roku, a więc wiadomo za czyich rządów we Włoszech. Pomysłodawcami byli Cesare Goria Gatti i Roberto Biscaretti di Ruffia. Ten ostatni był również jednym z współzałożycieli Fiata. Muzeum powstało na lewym brzegu Padu. Obecny budynek w Lingotto to dzieło architekta Cino Zucchiego z 2011 roku!
Po zakupie biletów postanowiliśmy je zwiedzać od góry, żeby potem schodzić na niższe kondygnacje i skończyć na parterze. Najpierw obejrzeliśmy modele pojazdów będących prekursorami automobili, czyli pojazdy na napęd parowy, i pierwsze wehikuły napędzane benzyną, czyli pojazd marki Benz i Porsche. Później zaś przeszliśmy przez długi labirynt wozów ze wszystkich epok automobilizmu. Niektóre modele sprzed I wojny światowej wzruszały swoją prostotą konstrukcji, ale inne zadziwiały swoim zaawansowaniem. Natomiast niektóre samochody z dwudziestolecia międzywojennego wywoływały opadnięcie szczęki swoimi "nowoczesnymi" opływowymi kształtami. Były luksusowe marki, w tym angielski Rolls Royce, Bentley, czy powojenne już włoskie Lamborghini i Ferrari, były amerykańskie limuzyny z lat 50. i 60., a także modele Forda z lat 20., z platformami po obu stronach, na których mogli jechać na zewnątrz gangsterzy i pruć do swoich ofiar z tommi gunów. Nie ominięto również produkcji z krajów komunistycznych. Poloneza co prawda nie dostrzegłem, ale był enerdeowski trabant.
Na I piętrze były też przekroje podwozi, natomiast na parterze przekroje silników. To jednak nie było w stanie mnie zainteresować, jako że na mechanice nie znam się w ogóle. Obok jednak znajdowała się wystawa poświęcona włoskim projektantom i inżynierom pracującym nad innowacyjnymi silnikami, czy całymi modelami. No nie, nie zadałem sobie trudu, żeby któreś z tych nazwisk zapamiętać, ale mam ogromny szacunek dla turyńskich muzealników, którzy oddali hołd wielkim politechnicznym umysłom.
Po wyjściu do ogromnego hallu spędziliśmy jeszcze kilka minut obracając się na specjalnych siedzeniach tak zmyślnie skonstruowanych, że pomimo ruchu obrotowgo i przy okazji przechyłów na wszystkie strony, nie można było z nich spaść. Po tej dziecięcej zabawie, której uległa czwórka ludzi w słusznym wieku (ale wcale nie byliśmy jedyni), ruszyliśmy w kierunku przystanku metra, którym dojechaliśmy na dworzec, skąd pociągiem wróciliśmy do Asti. No niestety, z Muzeum Lavazzy zrezygnowaliśmy, bo jednak zwiedzenie tych dwóch obiektów zajęło nam o wiele więcej czasu, niż się pierwotnie spodziewaliśmy. Trudno, jeśli to będzie możliwe, to chętnie bym jeszcze kilka miejsc w Turynie zobaczył, więc i to muzeum naszej ulubionej kawy może nam się uda kiedyś zwiedzić.
W Asti przy kolacji przejrzeliśmy jeszcze przewodniki i mapy, ponieważ sobota miała być naszym ostatnim pełnym dniem w Italii, więc postanowiliśmy go jeszcze wykorzystać na zwiedzenie dwóch małych miejscowości: Saluzzo i Manty.
Następnego dnia rano miała nas jednak spotkać mało przyjemna niespodzianka, ale o tym już w następnym wpisie.