niedziela, 1 grudnia 2024

La Morra (czwartek, 25 lipca 2024)




Droga do La Morry była szalona, a to z tego względu, że prekursorka sztucznej inteligencji, czyli nawigacja Tom-Tom z głosem niejakiej Kaśki (w naszej Kii jest to Agata) kompletnie zgłupiała i wydawała niewydarzone komendy. Otóż przy każdej pierwszej lepszej drodze polnej prostopadle odchodzącej od szosy, którą jechaliśmy, Kaśka kazała nam w nią skręcać. Drogi te z płaszczyzny dalej przechodziły prościutko na stromiznę wzgórza pokrytego winnicami. Wydaje mi się, że jedynie traktory lub samochody z napędem na cztery koła dawały sobie na nich radę. Ponieważ tych polnych dróg było po drodze niemało, a głos Kaśki kategorycznie kazał nam w nie skręcać, po czym po ich ominięciu rozpaczliwie nawoływał do zawrócenia i obrania jednej z nich, zgodnie postanowiliśmy ignorować jej polecenia. Częściowo posiłkowaliśmy się nawigacją google, a częściowo po prostu drogowskazami. Jarek Tom-Toma jednak nie wyłączył, więc nadal byliśmy świadkami szaleństwa Kaśki. Najlepsze w całej tej absurdalnej sytuacji było to, że kiedy dojeżdżaliśmy do tablicy oznajmującej, że oto wjeżdżamy do miejscowości La Morra, nawigacja nadal nawoływała nas, żebyśmy zawrócili! 

W samej miejscowości już się uspokoiła, a my wjechaliśmy w wąskie uliczki miasteczko-wioski. Użyłem tej nazwy, ponieważ zabudowa jest miejska, ale liczba mieszkańców znikoma (nieco ponad 2 tysiące). Typowe dla włoskich miasteczek wąskie uliczki doprowadziły nas malutkiego placu służącego za parking. Na szczęście udało nam się znaleźć jedno wolne miejsce, czego nie mogli o sobie powiedzieć ludzie, którzy przyjechali zaraz po nas. 

Zrzut ekranu z map goole. Parking, gdzie zostawiliśmy samochód. 


Ruszyliśmy już piechotą uliczką, która dość stromo wspinała się na wzgórze. Uliczka na jeden samochód, ale jak na porządne włoskie miasto przystało nosi ona dumną nazwę Via Garibaldi!  La Morra prawdopodobnie nie jest miejscowością bardzo turystyczną, bo tłumów tu nie spotkaliśmy, ale pojedynczych turystów jak najbardziej. Na pustym placu municypalnym, a właściwie na ulicy Plac Municypalny (Via Piazza Munizipale -- coś takiego jak "ulica Rynek" w Polsce) przeszliśmy obok dwóch kościołów.

Jeden z nich jest pod wezwaniem św. Rocha i opiekuje się nim Konfraternia Turchini o Blu. Wzniesiono go w latach 1723-1750 jako akt dziękczynienia za uniknięcie przez miasto zarazy. Drugi to kościół parafialny p.w. św. Marcina z 1699 r. Nie wiem, czy kiedykolwiek świątynie te były otynkowane. Tak czy inaczej barokowe kościoły z czerwonej cegły zrobiły na mnie nieco dziwne wrażenie. O ile święty Roch był zamknięty, to wstąpiliśmy do świętego Marcina, którego po skonstatowaniu stuprocentowego baroku opuściliśmy. 

















Skręciliśmy w w wąską uliczkę Carlo Alberto. Jedynym przechodniem, jak nas minął z naprzeciwka była dziewczyna wpatrzona w swój telefon, który nagle wydał znajomy dźwięk. Znajomy, bo sam słyszę go kilkadziesiąt razy dziennie posługując się popularną aplikacją do nauki języków obcych. Kiedy udzieli się poprawnej odpowiedzi Duolingo wydaje właśnie taki charakterystyczny dźwięk. Ja uczę się włoskiego. Niestety nie usłyszałem, jaki język ćwiczyła dziewczyna nadchodząca z naprzeciwka. 

Via Carlo Alberto dotarliśmy do Piazza Castello. Zamku w La Morrze nie ma od 1544 roku, natomiast przywitała nas dzwonnica z 1710 roku zbudowana z cegieł po nim. Tak przy okazji warto, żebym wreszcie wyjaśnił, że nazwia La Morra nie ma nic wspólnego ze śmiercią, choć we współczesnej włoszczyźnie tak by się mogła kojarzyć. Otóż kiedy mieszkańcy Alby na przełomie tysiącleci naszej ery zaczęli zagospodarowywać sąsiednie wzgórza, głównie pod hodowlę owiec, założyli na szczycie wzgórza wioskę Murra, która w miejscowym dialekcie znaczyła "wybieg/zagroda dla owiec". Po okresie feudalnym, kiedy to należała do rodu Faletti, La Morra nadała sobie własny Statut, a więc uzyskała municypalną autonomię, w którym po raz pierwszy można było przeczytać o winnym szczepie nebbiolo, z którego robi się znane i drogie barolo. 

Na Placu Zamkowym stoi też szkoła podstawowa z 1914 roku, przed którą znajduje się postument z marmurowym popiersiem Giuseppe Gabettiego, kompozytora, autora pierwszego hymnu Włoch. Nie natrafiliśmy natomiast na brązowy pomnik włoskiego winiarza, autorstwa Antonio Munciguerry, a to z tego prostego względu, że w roku 2018, podczas remontu sąsiedniego domu, ktoś go sobie w sposób nielegalny zawłaszczył (a może nieopatrznie zniszczył i bał się przyznać?). 














Plac zabudowany jest tylko z dwóch stron, ponieważ naprzeciwko budynków trafiamy na ogrodzenie chroniące nas przed osunięciem się po stoku. Płyty, jakimi wyłożony jest plac, oznaczono liniami i nazwami miejscowości. Patrząc na owe linie i przedłużając je w wyobraźni w rozciągającym się malowniczo pejzażu trafiamy na miejscowości, których nazwy właśnie pod tymi liniami widnieją. W ten sposób mogliśmy z daleka szukać zarysów Alby i całkiem dobrze widocznej miejscowości Barolo, która miała być naszym kolejnym punktem do zwiedzenia. 

Nasyciwszy się krajobrazem Lunghe, czyli obszaru będącego fragmentem prowincji Cuneo, weszliśmy w kolejną wąziutką uliczkę, ale noszącą jakże królewską nazwę, czyli Via Umberto I. Na rogu Placu Zamkowego i tejże ulicy znajduje się dom, gdzie spędził ostatnie lata swojego życia wyżej wspomniany Giuseppe Gabetti, który skomponował Marsz Królewski, będący hymnem Włoch w czasach monarchii. O tym, że to właśnie ten dom, dowiedzieliśmy się z tablicy, na której umieszczono objaśnienie w języku włoskim, angielskim, niemieckim i piemonckim (w takiej właśnie kolejności). 







 
 
W drodze na parking minęliśmy kościółek Konfraterni św. Sebastiana i budynek opisany jako pałac rodziny Falletti-Cordero. W wiosce-miasteczku La Morra nie spędziliśmy zbyt wiele czasu. Nie spotkaliśmy też prawie ludzi -- tak ogólnie, nie tylko turystów, ale miejscowych też nie. Wrażenie natomiast wynieśliśmy bardzo pozytywne. Mieścina maciupeńka i śnięta, ale przecież kiedyś musiała tętnić życiem, skoro było w niej kilka kościołów i dużych kaplic. Przy tym jej zabudowania są po prostu urocze! 





Wsiadając do samochodu mieliśmy przed sobą ostatni punkt zaplanowany na ten dzień, a mianowicie miejscowość eponimiczną dla słynnego wina, które swoją ceną przewyższa wszystkie włoskie wina. Jechaliśmy do Barolo. 




























































































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz