sobota, 23 kwietnia 2022

Czeskie Budziejowice

 


Pani Rosa, to wysoka siwa dama, energiczna i władcza. Może dlatego nieco działała Joli na nerwy. Kiedy tylko weszliśmy do kuchni, nieustannie znajdowała pretekst, żeby też tam się znaleźć – a to, żeby coś wziąć z lodówki, a to żeby coś przestawić na półce. A wszystko w ramach tej godziny, którą dla siebie zarezerwowaliśmy, tak żeby nie przeszkadzać innym gościom, którzy mieli zamówione śniadanie. Ponieważ mam najczęściej pozytywne nastawienie do wszystkich ludzi i musi się stać coś naprawdę strasznego, żebym się na kogoś porządnie zdenerwował, w pani Rosie też dostrzegałem więcej dobrego niż złego. Zachowywała się bowiem jak prawdziwa matka starej daty, bez której prawdopodobnie świat uległby totalnej ruinie. Dlatego też była bardzo opiekuńcza, co Jola brała za protekcjonalność i wścibstwo. Mnie jednak nasza gospodyni ujęła tym, że do mojej Agnieszki zwracała się „mlada pani”! Ponieważ nasza czwórka jest w zbliżonym wieku, wszyscy mieliśmy się prawo poczuć znowu młodo!

Tymczasem jeszcze przed śniadaniem przywitał nas rozgoryczony Jarek, któremu ktoś wypił jego dobre piwo z lodówki! Wypił, albo może zabrał sobie na drogę. Tego do końca nie wiemy. Kiedy powiedziałem o tym pani Rosie, ta się tylko uśmiechnęła i poklepała mnie po ramieniu. Do dziś nie wiem, co o tym myśleć!

Przy kawie po śniadaniu postanowiłem nagrać dla moich fejsbukowych przyjaciół okolicznościową piosenkę. A jaka może być okolicznościowa piosenka w Krumlowie? Oczywiście „Malovany dzbanku” Heleny Vondrackowej. Ci, którzy pamiętają ten przebój z czasów Gustava Husaka, a u nas Edwarda Gierka, dobrze wiedzą, że czechosłowacka piosenkarka rozpoczynała swój utwór od inwokacji do malowanego dzbanka z nie innego, a „krumlovskeho zamku”. Ponieważ do kuchni dostał się kot gospodyni, ta chciała koniecznie za nim wejść, ale chyba Jola przytrzymała drzwi, tak że udało mi się nagrać na telefon piosenkę, której tekst wcześnie rano spisałem sobie z internetu.

Po śniadaniu wyruszyliśmy do Czeskich Budziejowic. Na jakiejś dziwnej zasadzie zacząłem sobie porównywać drogę z Krumlowa do Budziejowic z trasą między Miszkolcem a Tokajem na Węgrzech, bo tak mi się wydało, że to podobna odległość. Ale widoki były jednak inne. Tym razem nie mijaliśmy winnic, ale takie raczej dość typowe dla naszej części Europy wioski.

Zostawiwszy samochód na parkingu w raczej takiej nijakiej części miasta liczącego ok. 95 tys. mieszkańców, niemal natychmiast zagłębiliśmy się w uliczki pełne uroczych zabytkowych kamienic. Idąc w kierunku placu Przemysła Ottokara II, podeszliśmy pod Czarną Wieżę z 1577 roku tuż obok barokowej katedry pw. św. Mikołaja. Z Czarnej Wieży podobno rozciąga się piękny widok na panoramę Budziejowic, ale nie zdecydowaliśmy się wdrapywać po jej 225 stopniach. Nie mieliśmy też okazji usłyszeć ani jednego z siedmiu dzwonów znajdujących się w jej wnętrzu.

Przed wieżą na postumencie stoi statua Jana Valeriana Jirisika, biskupa Budziejowic, który oprócz faktu bycia katolickim duchownym w imperium austriackim (dożył też lat, gdy zmieniło się w austro-węgierskie, bo zmarł w 1883), zaliczany jest do „czeskich budzicieli”, czyli do grupy intelektualnych aktywistów zaangażowanych w odrodzenie czeskiej świadomości narodowej.

Pod pewnymi względami spacer na główny rynek miasta przywodził mi na myśl Cremonę, a to z powodu zabytkowych kamienic skąpanych w promieniach sierpniowego słońca, oraz z powodu niemal pustych ulic. Sytuacja ta się zmieniła, gdy faktycznie doszliśmy do Náměstí Přemysla Otakara II. Chyba tam skoncentrowało się całe życie miasta, ponieważ na placu rozgrywano jakieś zawody gry, która przypominała hokeja, ale trudno powiedzieć, że był to hokej na trawie, ponieważ mecz toczył się na rozległej platformie obciągniętej jakimś tworzywem lub płótnem.

Imię patrona głównego placu miasta pamiętałem jeszcze z liceum, a to dlatego, że Przemysł Ottokar II był tak potężnym przedstawicielem Przemyślidów, a więc władców słowiańskich, że nawet pretendował do korony niemieckiej, a gdyby ją był zdobył, pewnie koronowałby się również na cesarza. Byłby to więc pierwszy słowiański cesarz rzymski. Pomimo potęgi, która objawiała się m.in. ogromnym terytorium, nad jakim panował ten czeski władca, obejmujące nie tylko Czechy i Morawy, ale również Austrię, współczesną Słowenię i część Chorwacji, koalicja niemieckich elektorów wybrała niewiele wówczas znaczącego hrabiego Rudolfa Habsburga. Czeski król nie pogodził się z tym, ale przegrał bitwę pod Suchymi Krutami w 1278 r., mimo sojuszu z Bawarią i książętami piastowskimi (Henrykiem Probusem, Bolesławem Wstydliwym i Leszkiem Czarnym). To właśnie Przemysł Ottokar II założył w roku 1265 miasto, w którym byliśmy, na miejscu osady Budvivojovice, w celu umocnienia swojej kontroli nad południowymi Czechami.

Przemysła Ottokara II powinniśmy też kojarzyć z faktu, że jako sojusznik i rycerz-gość zakonu krzyżackiego, brał udział w wyprawie przeciwko Prusom, i to na jego cześć nazwano założone przez Krzyżaków miasto Konigsberg, czyli Królewiec (obecnie Kaliningrad). Synem potężnego Przemysła Ottokara II był Wacław II, który mimo pozostających przy życiu dziesiątek potomków dynastii piastowskiej, koronował się w Krakowie na króla Polski w roku 1300. Paweł Jasienica, który, obawiam się, że do dziś ma wielki wpływ na pojmowanie historii przez wielu z nas, nazwał jego panowanie „czeską okupacją”, ale to było anachroniczne projektowanie pojęć współczesnych na historię. Po latach rozbicia dzielnicowego Polska, może jeszcze nie w pełni zjednoczona, ale pojawiała się jako jedno państwo. Wacławowi zawdzięczamy też urząd starosty, funkcjonujący w naszym kraju do dziś!

Trochę się zagalopowałem w tej swojej dygresji, więc wracam do Czeskich Budziejowic. Jak każdy wielki rynek miejski w naszej części Europy, czy to będzie Kraków, Poznań, Lublin czy Sandomierz, czy to Lwów, Sybin, czy Braszów, albo choćby odwiedzony przez nas Salzburg, plac Przemysła Ottokara II otoczony jest szeregiem kamienic, z których każda stanowi osobną perełkę architektoniczną i historyczną. Wiem, że istnieją pasjonaci swoich miast, którzy mają w małym palcu historię każdej takiej kamienicy i mogliby przez dwie doby oprowadzać turystów tylko po głównym placu miasta snując bogate opowieść na temat każdej kamienicy z osobna. W Białymstoku takimi specjalistami są panowie Andrzej Lechowski i Wiesław Wróbel, którzy na temat dosłownie każdego starego domu są w stanie opowiedzieć fascynującą historię ludzi, którzy je zbudowali i którzy tam mieszkali. My jednak do aż takich pasjonatów architektury miejskiej się nie zaliczamy, więc spacerując wzdłuż wszystkich pierzei namesti w Czeskich Budziejowicach jedynie podziwialiśmy zewnętrzne fasady budynków będących świadectwem mieszczańskiej świetności. Jednym z takich przykładów jest renesansowy ratusz, w którym niestety trudno dostrzec oryginalne piękno, gdyż oczywiście „wielcy ulepszacze architektury”, czyli ludzie baroku, musieli go przerobić na swoją modłę. Weszliśmy nawet do środka, ale nie było to miejsce udostępnione do zwiedzania. Zapamiętałem tylko obraz z panoramą miasta wiszący w hallu.

Mecz hokeja absorbował uwagę ludzi przebywających na rynku, tak że o mało kto zwracał uwagę na „sochę Samsona” (socha – rzeźba).  Samsonovy kašny, czyli Fontanna Samsona, bo też rzeźba biblijnego sędziego-siłacza z plemienia Dana, pogromcy Filistynów, ale też ich ofiary, jest m.in. fontanną zbudowaną w 1726 roku. Rzeźba jest dziełem miejscowego artysty Josefa Ditetricha.




Wracając do samochodu trochę jeszcze pokluczyliśmy po bocznych uliczkach, przed jednym z kościołów trafiając na mini-targ wyrobami ludowo-pamiątkarskimi. W ten sposób dotarliśmy nad kanał zwany Mlýnská stoka, czyli „młyński ściek” (dawniej Špitálská stoka, czyli „szpitalny ściek”). Zastanawia mnie, czy wyraz „stoka”, który słowniki tłumaczą bardzo brzydko jako „ściek”,to nie jest jakaś starosłowiańska nazwa strumienia lub rzeczki, ponieważ mnie się natychmiast kojarzy z nazwą miasta, w którym mieszkam od 31 lat, czyli z Białymstokiem. Kto go zna, ten wie, że stoku górskiego raczej się tu nie uświadczy, natomiast kto zna trochę historii miasta, ten wie, że podobno litewski książę Giedymin polując dotarł nad dzisiejszą rzeczkę Białą (popularną Białkę), zachwycił się jej wodami i powiedział „jaki biały stok”, używając wyrazu „stok” w znaczeniu „rzeka/strumień”. Oczywiście pozostaje słodką tajemnicą twórców legend, dlaczego litewski książę z czasów przedjagiellońskich miałby posłużyć się językiem polskim. No, chyba, że to powiedział po starorusku, bo we współczesnych językach wschodniosłowiańskich „stok” to też „spływ/odpływ”.



Przymiotnik „czeskie” w nazwie miasta miał różne koleje losu. Zaczęto go używać w czasie wojen husyckich, w tym również w języku niemieckim (Böhmisch Budweis). W XIX w. Czesi go używali, ale Niemcy nie. W niepodległej Czechosłowacji, w 1920 r. oficjalnie zatwierdzono nazwę miasta z tymże przymiotnikiem (w tym w wersji niemieckiej). Za Hitlera go usunięto, a po II wojnie światowej przywrócono. Pewnie zwróciliście uwagę na niemiecki odpowiednik rzeczownika Budziejowice, czyli Budweis. Jeżeli tak, to pewnie Wam się też skojarzyło z piwem! I słusznie, bo to właśnie w Czeskich Budziejowicach, mieście od średniowiecza posiadającym tradycje piwowarskie, miejscowi obywatele założyli w 1895 roku Český akciový pivovar, który w 1936 roku stał się państwowym browarem o nazwie Budvar – Český akciový pivovar České Budějovice. Po wojnie stał się częścią państwowej firmy Jihočeské pivovary (browary południowoczeskie), żeby w 1967 ponownie stać się wyodrębnioną jednostką o nazwie Budějovický Budvar .

Piwa produkowane przezeń mają nazwy zarówno czeskie, np.  Budějovický Budvar, jak i niemieckie, np. Budweiser Budvar kroužkovaný leżak. Trzeba jednak pamiętać, że kiedy  panowie piwowarzy August Zátka i František Hromada zakładali Český akciový pivovar w 1895, dokładnie od stu lat w mieście funkcjonowała marka miejscowych piwowarów niemieckich Budweiser Bürgerbräu (Budziejowicki browar mieszczański). To tenże browar zaopatrywał w piwo dwór w Wiedniu i Wirtemberdze oraz eksportował piwo m.in. do Stanów Zjednoczonych, popularyzując tam tę nazwę. Po II wojnie światowej komuniści włączyli go również do „Południowoczeskich piwowarów”, ale ponownie go wyodrębnili w roku 1960. Dziś działa jako Budějovický měšťanský pivovar, a jego wyroby są mniej znane od tych Budvaru, np. Budweiser Bier, czy Samson (oba w różnych wersjach). Szczerze mówiąc nigdy na żadne z nich nie trafiłem.

Przez to zamieszanie z popularnością produktu Browaru Mieszczańskiego w USA, Budziejowicki Budvar spiera się o prawo do użycia nazwy Budweiser przez obecnego jej amerykańskiego właściciela, firmą Anheuser-Busch.

W Budziejowicach piwa jednak nie wypiliśmy, ponieważ ja ze względów zdrowotnych unikam złocistego płynu, Jarek był kierowcą, a nasze żony nie wykazywały żadnych oznak pragnienia.

Ruszyliśmy na obiad do Czeskiego Krumlowa, gdzie mieliśmy przecież plany na całe popołudnie!



























































































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz