sobota, 10 sierpnia 2024

Nowa przygoda, czyli jedziemy do Ligurii. Popas w Sandl (środa, 17 lipca 2024)

 

 

We wtorek, 16 lipca, wieczorem dojechaliśmy do Płocka, gdzie wg planu zostawiliśmy naszą KIĘ i przenocowaliśmy u Joli i Jarka. Następnego dnia o 6.00, wyruszyliśmy natomiast w kierunku naszego pierwszego postoju na drodze do Ligurii, czyli Sandl w Austrii. Młody człowiek, który nie jeździł samochodem w latach 90. i wczesnych dwutysięcznych, pewnie nie będzie umiał docenić wygody i szybkości podróżowania autostradami. W tamtych czasach dotarcie do południowej granicy Polski nawet jadąc tzw. gierkówką, zajęłoby cztery do pięciu godzin. Tymczasem my byliśmy w Mszanie przed 9.00. Dopiero tutaj zjedliśmy dość obfite śniadanie i wypiliśmy kawę. 

Po tej chwili oddechu ruszyliśmy przez Czechy, gdzie w przeciwieństwie do naszej podróży sprzed trzech lat, nie trafiliśmy na żaden korek, ku granicy austriackiej, żeby ją przekroczyć w okolicach Znojmo. Jadąc przez to miasteczko zauważyliśmy szereg uroczych domków z napisem "Sklep", a to oznaczało ni mniej ni więcej, że były to winiarskie piwniczki. Wyraz "sklep" jest o tyle ciekawy, że w Polsce również pierwotnie znaczył piwnicę (można sobie skojarzyć ze sklepieniem). Osobiście nie zetknąłem się z nikim, kto dziś używa tego terminu na określenie piwnicy-ziemianki, ale od znajomych słyszałem, że na Suwalszczyźnie do dziś tak się mówi. Podjęliśmy więc szybką decyzję, żeby się Znojmo zatrzymać i zakupić jakieś lokalne wino, bo Morawy wyrobiły już sobie pewną markę na rynku winiarskim. Po stronie parkingu był jeden otwarty lokal, który był jednak rodzajem restauracji ze stolikami, przy każdym z których siedzieli goście. Reszta "sklepów" była zamknięta. 

Przeszliśmy na drugą stronę, gdzie weszliśmy do otwartego pomieszczenia, w którym przy stole siedziała grupa starszych ludzi, w większości mężczyzn, sącząc wino i prowadząc jakąś pogawędkę. Przywitaliśmy się po czesku i wyraziliśmy chęć zakupu dwóch butelek wina. Wybraliśmy jedno czerwone tak dość na chybił trafił, ponieważ nic o nim nie mogliśmy powiedzieć, natomiast drugie przyciągnęło mnie znajomą nazwą "Frankovka", którą znałem, ponieważ miałem okazję kosztować tego wina pięć i cztery lata temu, kiedy to kupiliśmy je w Mikulowie. 

Zaraz za Znojmo przekroczyliśmy granicę z Austrią,  żeby wkrótce przejeżdżać przez miejscowość Retz z jej parterową zabudową niezwykle schludnych i czystych domków, którąż to schludnością i czystością, by nie rzez sterylnością, różniła się od zabudowy wiosek w południowej Słowacji, na Węgrzech czy w Siedmiogrodzie. Być może było to złudzenie spowodowane jasnymi kolorami (w tym białym), na jakie domy Retz były pomalowane. Poza tym nie wszystkie posiadały charakterystyczne bramy między jednym budynkiem a drugim, a te, które tam się znajdowały, były nieco niższe od tych węgierskich. Niedługo jednak mieliśmy czas się zastanawiać nad charakterem architektury Retz, bo jest to miejscowość mała, więc szybko znaleźliśmy się poza jej obrębem. 

Tak naprawdę wcale nie oddalaliśmy się od granicy czeskiej, ponieważ nasza trasa wiodła nie na południe, ale na zachód. Nasza trasa do Ligurii miała bowiem biec przez przełęcz Brenner, więc chcieliśmy się znaleźć jak najbliżej tejże drogi. 

Sandl jest typową miejscowością narciarską, położoną u podnóża gór ze stokami, więc w lecie raczej turystów nie przyciąga. W pensjonacie na samym końcu miasteczka, przed którym Jarek zaparkował swojego hyundaia I20, nie zastaliśmy nikogo, ale o czyjejś obecności świadczył samochód na łotewskich numerach. 

Jarek podał mi swój telefon, na którym wybrał numer do kobiety zawiadującej obiektem, która w angielszczyźnie przeplatanej niemczyzną obiecała przybyć za kilka minut. I faktycznie, wkrótce podjechała do nas na rowerze pani, która wyglądała na starszą od nas, ale między pięćdziesiątką a sześćdziesiątką szacowanie wieku po wyglądzie może być bardzo ryzykowne. 

Weszliśmy na piętro i zajęliśmy dwa pokoje. Wejście do łazienek do nich przypisanych było z korytarza. Standard nie powalał, ale też nie można powiedzieć, że odstraszał. Po prostu zwykły pokoik w domu wczasowym z lat 70. 

Podaliśmy swoje dane w celach meldunkowych, a także zapytaliśmy o jakiś lokal gastronomiczny, bo restauracja, która znajdowała się na parterze naszej kwatery była zamknięta. Przy okazji chciałem się dowiedzieć, gdzie możemy zjeść "etwas österreichisches", ale na to pytanie dostałem odpowiedź, że to nie będzie łatwe, ponieważ jesteśmy poza sezonem (czyli nie ma akurat zimy), więc zdecydowana większość lokali gastronomicznych jest zamknięta. Jedna restauracja natomiast na pewno jest otwarta i tam radzi nam się udać, po czym krótko nakreśliła nam jej kierunek. 

Nasz spacer po Sandl nie był długi, bo też jest to bardzo mała miejscowość. Minąwszy drewniany budynek (niczym dwór w Soplicowie "drewniany, lecz podmurowany") z napisem "Dorfladen" (sklep wiejski), który również był zamknięty na cztery spusty, skręciliśmy w lewo i doszliśmy do raczej nowoczesnego budynku reklamującego się jako klub fitness, w którym mieściła się restauracja. Budynek "wiejskiego sklepu" był od 1897 r. przychodnią lekarską, czyli miejscem praktyki lokalnego medyka, jak informowała tablica z nazwiskami lekarzy urzędujących, a pewnie i mieszkających w tym "Doktorhaus". 

W restauracji, dużej i jasnej, która na końcu przechodziła w przyciemnioną salę do gry w kręgle, cieszącej się, jak mogliśmy się zorientować, popularnością wśród starszej części społeczności Sandl, wybór dań nie był imponujący, choć niekrótki, bo było kilka rodzajów pizzy i innych potraw, które charakteryzują raczej popularną kuchnię międzynarodową, niż coś lokalnego. Zdecydowaliśmy się z Agnieszką na kebaba z frytkami i warzywami. Ponieważ byliśmy głodni, zjedliśmy wszystko, co nam podano, ale doszedłem do wniosku, że kebab z kurczaka, czyli cieniutkie skrawki mięsa zaserwowane poza pitą, albo jakąś inną bułą, to nie jest moje ulubione jedzenie. 

Po drodze zajrzeliśmy do kościoła p.w. św. Jana Nepomucena ze skromnym barokowym wystrojem ("skromny barokowy" brzmi jak oksymoron, ale tak było). Jak widać, ten czeski święty cieszy się popularnością nie tylko w Polsce. Obok niego tablice informowały o geomancyjnych własnościach położenia świątyni, łącznie z objaśnieniem chińskiego znaku jin-jang. Wygląda na to, że podejście kościoła austriackiego do spraw pochodzących z dalekowschodnich tradycji duchowych (i pseudonaukowych) nie jest tak pryncypialne, jak to reprezentowane przez polskie duchowieństwo katolickie, które w jodze, czy taiji od razu upatruje szatańskich sideł zastawionych na prostolinijne chrześcijańskie dusze. 

Z drugiej strony kościoła natomiast znajdował się obelisk z listą obywateli Sandl poległych na frontach obu wojen światowych. Przyznam, że kiedy widzę tego typu pomniki w Niemczech i Austrii, skojarzenia są jednoznaczne, zwłaszcza jeśli chodzi o tę ostatnią wojnę -- ci młodzi ludzie zginęli walcząc w miejscach, do których nikt ich nie zapraszał w celu zaspokojenia chorych ambicji potwora, któremu niestety udało się zahipnotyzować większość ludności mówiącej po niemiecku. 

Po powrocie na kwaterę, wypiliśmy popołudniową kawę. Zagadnąłem do przechodzącej korytarzem właścicieli samochodu z łotewską rejestracją, ale nasze rozmowa urwała się po zaledwie kilkuminutowej wymianie pytań i odpowiedzi ("Pani z Łotwy? W zeszłym roku zwiedzaliśmy pani kraj." "Tak? Podobało się?" "O bardzo, Ryga, Jurmala, Rundale". "A państwo skąd są?" "Z Polski". "I co? Spędzacie urlop w Austrii?" "Nie, to tylko przystanek w drodze do Włoch." "Och, to życzę wspaniałych wakacji." "Dziękujemy, wzajemnie." Koniec konwersacji.) 

Pod wieczór otworzyliśmy jedną z butelek wina, które okazało się znośne (jak to kiedyś powiedział pewien sommelier, "nie krzywdzi"), ale jednak dość miernej jakości. Frankovkę postanowiliśmy zawieźć do Włoch i tam wypić, ponieważ na drugi dzień czekała nas naprawdę długa podróż, więc ograniczyliśmy się do tej jednej butelki. 

W naszym pokoju zaproponowałem Agnieszce kontynuację słuchania powieści kryminalnej Wojciecha Chmielarza "Farma lalek", której zaczęliśmy słuchać w samochodzie jeszcze w drodze do Płocka. Wysłuchawszy mrocznego rozdziału poszliśmy spać. 

 Znojmo











Sandl























Brak komentarzy:

Prześlij komentarz