Manta, to kolejna miejscowość Dolnego Piemontu położona na wzgórzu, którą od Saluzzo dzielą tylko 4 kilometry, dlatego dotarliśmy tam bardzo szybko. Sama wspólnota/gmina liczy niecałe trzy i pół tysiąca mieszkańców, więc przy siedemnastotysięcznym Saluzzo, to po prostu wieś, tyle, że jak już niejednokrotnie pisałem, wielkość populacji niekoniecznie świadczy o rustykalnym charakterze miejscowości. Tym razem faktycznie naszym jedynym celem był zamek, ponieważ oprócz niego Manta nie ma zbyt wiele do zaoferowania turystom szukającym śladów dawnej świetności.
Czekała nas kolejna wspinaczka, ponieważ nie bardzo było jak podjechać pod sam zamek. Zostawiliśmy samochód na parkingu u podnóża wzgórza. Początkowy etap wspinaczki zaczął się dość ciekawie, ponieważ z parkingu na nieco wyższy poziom (jedno piętro) wyniosła nas winda. Na tymże poziomie otworzyła się z drugiej strony, ale ok. dziesięciometrowa ścieżka wiodła do kolejnej windy, która zawiozła nas na kolejny poziom, na wysokość ulicy, po drugiej stronie której wznosił się blok mieszkalny. My jednak skręciliśmy w lewo i ruszyliśmy już piechotą pod górę. Podejście nie było zbyt strome, więc dało się iść bez zadyszki. Jedynym problemem była wysoka temperatura, ale przecież wiedzieliśmy, że w Italii musimy się zawsze z nią liczyć.
Myślałem, że zrobię kilka malowniczych zdjęć samemu zamkowi, ale droga wiodła w taki sposób, że przeważnie był zasłonięty przez pagórki i zabudowania, a jedynie na niektórych zakrętach wyłaniały się jego niewielkie fragmenty. Niestety perspektywa z tych miejsc była na tyle niekorzystna, że te wyłaniające się części murów nie prezentowały się zbyt imponująco. Oczywiście przydałby się w tej sytuacji dron, ponieważ castello jest obiektem zaiste imponującym, jak można się przekonać na podstawie zdjęć w internecie. Stanowi on bryłę dość prostą, ale to nie powinno dziwić. Większość zamków w Europie to otoczone murem kamienice, więc my, wychowani na zamkach z ilustracji baśni dla dzieci, często bywamy rozczarowani.
Do wewnątrz weszliśmy we troje, tzn. Agnieszka, Jola i ja, ponieważ Jarek doświadczał właśnie kolejnej fali niepokoju spowodowanej porannym mandatem, którego przecież jeszcze nie zapłaciliśmy. Wcale się jego ponuremu nastrojowi nie dziwiłem, ponieważ sam należę do ludzi, którzy nie potrafią się rozluźnić w sytuacji, kiedy nęka ich jakiś problem. Jarek stracił cały humor i został ze swoimi myślami w uroczym parku przed wejściem do zamku. Miejsce to przypominało raczej zwyczajny miejski park z ławkami i placem zabaw dla dzieci, niż średniowieczny dziedziniec zamkowy, ale było to przyjemne miejsce, gdzie można było chwilę odpocząć.
Tymczasem nasza trójka zaczęła zwiedzanie wnętrza rezydencji margrabiów/markizów Saluzzo. Wycieczka po salach Castello della Manta zrekompensowała nam wszelkie braki La Castiglii w Saluzzo. Oto bowiem mieliśmy wnętrza z autentycznym wystrojem z epok minionych. Obrazy, freski, czy meble to były artefakty pamiętające czasy kilku pokoleń właścicieli.
Jakaś rezydencja, pewnie ufortyfikowana, istniała w tym miejscu już w XII wieku, ale obecny gmach został wzniesiony w wieku XV przez nieślubnego syna markiza Tommasso III di Saluzzo, Valerano, który założył ród Saluzzo di Manta. Tak przy okazji, to ci dawni arystokraci byli jacy byli, wierność małżeńska nie była dla nich cnotą najważniejszą, ale za to o swoją progeniturę potrafili zadbać. Oczywiście nie wolno upraszczać i uogólniać, bo zapewne niejeden wielki pan był zwykłym łajdakiem, który po skorzystaniu z wdzięków kochanki, zwłaszcza niższego stanu, szybko o jakiejkolwiek wobec niej i jej dziecka obowiązkach zapominał, ale jednak znamy z historii niemało przykładów na to, że arystokrata bywał naprawdę człowiekiem honoru i zapewniał byt zarówno kochankom, jaki swoich z nimi potomkom.
Markiz Tomasz III (spolszczam jego imię, bo w przypadku monarchów ma to u nas długą tradycję) znany jest ze swojego ważnego z punktu widzenia historii kultury tekstu, a mianowicie książki pt. "Błędny rycerz", napisanej po francusku (Le Chevalier Errant) prawdopodobnie podczas swojej niewoli u Sabaudów, którzy dążyli wówczas (zresztą później również, aż do pozytywnego skutku) do opanowania całego Piemontu.
W tzw. sali barona (trochę to dziwnie brzmi po polsku, ale jak przetłumaczyć "la Salone baronale"? Sala baronowa? Baronalna? Barońska?) możemy zobaczyć podobiznę markiza Tomasza w postaci Aleksandra Wielkiego w otoczeniu innych historycznych i mitologicznych bohaterów (Valerano wcielił się np. w rolę Hektora z "Iliady"). W podobnym stylu wykonano freski tzw. Dziewięciu Godnych (Nove Prodi), czyli dam z rodziny Saluzzo w roli legendarnych i historycznych królowych. Ogromne reprodukcje tych fresków widzieliśmy kilka godzin wcześniej na planszach zdobiących ściany zamku w Saluzzo, ale tutaj to były oryginały! Niestety nie zachowało się w żadnych źródłach imię artysty, który te późnośredniowieczne freski wykonał.
W zupełnie innym stylu ozdobiona jest Sala delle Grottesche. Sala, urządzona ok. roku 1560 na zamówienie hrabiego Michele Antonio della Manta, ma charakter manierystyczny, a na szczególną uwagę zasługuje baśniowy sufit ozdobiony groteskami, czyli udziwnionymi freskami. W 1587 r. dokonano przebudowy całego zamku, zaś w 1783 zmarł ostatni hrabia della Manta. W 1860 r. rozebrano mury obronne. Zamek popadał w ruinę, ale w 1985 roku hrabina Elisabetta de Rege Provana del Sabbione podarowała go organizacji Fondo dell'Ambiente Italiano (Włoskiej Fundacji /na rzecz/ Środowiska), która to organizacja energicznie zabrała się za remont i przywracanie dawnej świetności obiektu. I trzeba przyznać, że dokonała wielkiej rzeczy, za co jej działaczom i pracownikom chwała!
Niestety tego dnia nie były dostępne dla zwiedzających ani wewnętrzny zamkowy kościół ani kaplica, a szkoda, bo zdobią je ciekawe freski. Zwiedziliśmy za to inne pomieszczenia -- m.in. kuchnię, bibliotekę i łazienkę, ale jej urządzenie wskazuje wyraźnie na wprowadzenie udogodnień absolutnie dwudziestowiecznych.
Już za murem zamku zajrzeliśmy do kaplicy pw. św. Błażeja (San. Biagio), po czym zeszliśmy inną drogą, właśnie tą obok tejże kaplicy, w stronę parkingu. Po wyjściu z zamku od tej strony nawet udało mi się uchwycić na kilku zdjęciach jego bryłę.
Syci wrażeń wracaliśmy do Asti. Z tyłu głowy każdy miał jednak ten mandat do zapłacenia. Postanowiliśmy jednak odczekać z myśleniem o tym do powrotu na kwaterę, gdzie będziemy mogli podjąć konkretne działania. To jednak tylko łatwo się mówi. Wiedzieliśmy, że Jarek nie zazna spokoju, dopóki tego mandatu nie zapłaci.





















































Brak komentarzy:
Prześlij komentarz