Kretynga leży nad rzeką Akmeną. Jadąc dalej dwa razy przekroczyliśmy płynącą tutaj zakolem Miniję (pol. Minię). Zresztą ilekroć później przekraczaliśmy jakąś rzekę, miała ona nazwę tak uroczą, że Agnieszka doszła do wniosku, że to są one jak z jakiejś baśni. Tymczasem zmierzaliśmy do miejsca zgoła niebaśniowego, albo może inaczej, może nawet nadającego się do jakiejś baśni, jako miejsce typu Mordor z Tolkiena. Wiecie, jedziecie przez kraj z elficką toponimią, ale zmierzacie wprost do jądra ciemności. Jechaliśmy bowiem do miejsca, które na mapie oznaczone jest jako Plokščiai w pobliżu jezior Plateliai (pol. Płotele), Beržoras i Ilgis.
To tam w latach 1960-62 zbudowano na rozkaz Nikity Chruszczowa tajną bazę wojskową, w której umieszczono 4 silosy z rakietami R12 U z głowicami atomowymi. Ich zasięg liczono na 2500 km, co znaczyło, że te kilkutonowe potwory były w stanie dotrzeć do każdego miasta zachodniej Europy i pogrążyć je w nicości. To właśnie stąd Chruszczow planował przenieść mordercze rakiety na Kubę podczas znanego kryzysu politycznego, który rozpoczął się właśnie w roku zakończenia bazy. Jak wiemy, sowieckich rakiet na Kubie na szczęście nie rozmieszczono, więc straszyły Europę aż do 1978, kiedy bazę zamknięto, ale nie znaczy to, że całkowicie zlikwidowano. Stała się ona miejscem, w którym trzymano mobilne rakiety SS-20, które stamtąd zabrano dopiero w 1987 r. na skutek sowiecko-amerykańskiego porozumienia rozbrojeniowego. Jak wiemy, twarda linia polityki Reagana doprowadziła ZSRR do coraz cięższej sytuacji gospodarczej, ponieważ komunistyczne mocarstwo nie wytrzymało konkurencji ekonomicznej, a nastawiony na reformy gensek Gorbaczow, pewnie z ulgą, choć pewnie nie bez bólu, pozbywał się tak obciążających budżet państwa baz wojskowych.
Teren lasu wokół wspomnianych wyżej jezior, który obejmuje również dawną bazę rakietową w 1991 roku stal się Żmudzkim Parkiem Narodowym, zaś w samej bazie, w której oczywiście rakiet już na szczęście nie ma, znajduje się dzisiaj Šaltojo Karo Muziejos, czyli Muzeum Zimnej Wojny.
Po zakupie biletów moją uwagę przyciągnęły elementy mundurów sowieckich. Spytałem bileterkę, która bardzo dobrze radziła sobie z angielskim, czy można zrobić sobie w nich zdjęcie, na co sympatyczna młoda kobieta odpowiedziała, że jak najbardziej, bo po to one właśnie tam wiszą. Ci, którzy mnie dobrze znają, doskonale zdają sobie sprawę również z mojego pociągu do komedianctwa, więc zapewne nikogo nie zdziwi, że skwapliwie z tej okazji skorzystałem. Ponieważ były to mundury wrażej Armii Czerwonej, do zdjęć upozowałem się na niechlujnego pijanego sołdata. Jola, która również zapragnęła mieć zdjęcia w tych mundurach, wyglądała o wiele bardziej przyzwoicie, niczym radiotelegrafistka z "Czterech pancernych i psa".
Ponieważ zaczęło kropić, a z każdym naszym krokiem w kierunku wejścia do schronu deszcz przybierał na intensywności, z ulgą zeszliśmy do podziemia, gdzie Jarek, jako wieloletni kolekcjoner i czytelnik "Techniki Wojskowej", znalazł się w poznawczym raju. Bez problemu rozpoznawał i nazywał po imieniu wszystkie elementy wyposażenia bazy. Oczywiście były tam eksponaty z epoki -- telefony, radia, agregatory "obsługiwane" przez kukły w sowieckich mundurach, ale również współczesne multimedia, czyli ekrany imitujące też te z lat 60, na których można było oglądać filmy kręcone być może w tej bazie, a być może w innych tego typu jednostkach na terenie ZSRR, a także kroniki filmowe z wydarzeń politycznych epoki zimnej wojny, tudzież eksplozje nuklearne. Myśl, która mi się nasunęła przy okazji tego podziemnego spaceru między silosami, nie odnosiła się do technicznych aspektów obiektu, ale była refleksją na temat cechy wspólnej wszystkich byłych obiektów wojskowych, jakie udało mi się w życiu zwiedzić. Chodzi mi o tutaj o ten minimalizm estetyczny. Oczywiście baza wojskowa nie musi być pałacem, ale czy zawsze musi być ciągiem ponurych korytarzy z klitkami po bokach? Czy mocarstwo by zubożało, gdyby żołnierze mieli nieco większe pokoje i wygodniejsze łóżka, nie mówiąc już o przyzwoitszych łazienkach? Czy to wszystko musiało być (a może do tej pory tak jest we wszelkich jednostkach wojskowych) takie obskurne i przygnębiające? Czy oprócz oszczędności armie świata wychodzą z założenia, że zbytek luksusu rozmiękcza gotowość bojową żołnierza? Że otoczenie przypominające ponure piekło przygotowuje go lepiej na piekło wojny? Nie wiem. Tak, czy inaczej, kiedy obejrzawszy z bliska wnętrze jednego z silosów trasa zwiedzania się skończyła, na światło dzienne wyszedłem z wyraźną ulgą.
Myśląc o tych pokrytych burą farbą korytarzach przyszły mi do głowy komunistyczne urzędy i szpitale. Nie, nie takie urzędy, gdzie siedzieli wysocy funkcjonariusze komunistycznego systemu, ale takie, do jakich wzywano zwykłych obywateli. Może nie były aż tak ponure jak podziemia bazy wojskowej, ale jednak surowe, do bólu funkcjonalne, skrajnie odhumanizowane! Oto co, miał światu do zaoferowania ustrój podający się za doskonały, bo oparty na podstawach "naukowych". To samo ma do zaoferowania dzisiejsza Rosja Władimira Putina -- nędzę i smutek, a jak się komuś jej oferta nie podoba, to śmierć. Możemy się wymądrzać na temat konsumpcjonizmu, cywilizacji świecidełek i błyszczącej tandety, ale to i tak lepsze od sowieckiej siermięgi.
Deszcz przestał na razie padać, a my udaliśmy się do samochodu. Po chwili jeszcze kilka kilometrów jechaliśmy wąskimi szosami Żmudzkiego Parku Narodowego, żeby w końcu wyskoczyć na główną szosę, która miała nas zaprowadzić do Telsz, gdzie zaplanowaliśmy zjeść obiad.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz