Po wypiciu schłodzonej kawy przeszliśmy zaraz za Mostem Monumentalnym na drugą stronę ulicy 20 września, żeby po wąskich schodkach wspiąć się na "platformę", czyli na niewielki plac przed tym razem genueńskim kościołem św. Szczepana. Zawsze w takich okolicznościach zastanawia mnie, jak wyglądało jego otoczenie sto, dwieście, pięćset lat temu. No, sto lat temu prawdopodobnie wszystko wyglądało tak samo jak dziś, bo jak już wspomniałem ulica 20 września zabudowana jest wielkimi dziewiętnastowiecznymi kamienicami. Pod koniec zaś ottocenta był tam też już Ponte Monumentale. Jak jednak wyglądało to miejsce przedtem? Jakie tam były zabudowania? Prawdopodobnie były tam mury obronne, bo wg historyków kościół stanowił część systemu obronnego Genui. W tym samym miejscu jeszcze na początku X wieku stał inny kościół pod wezwaniem św. Michała Archanioła, który cieszył się wielką czcią wśród rządzących wówczas całą Italią Longobardów. Z niego zachowała się krypta. Nową świątynię, której tym razem za patrona dano pierwszego chrześcijańskiego męczennika, zaczęto wznosić w roku 970, ale jego dokończenie zajęło kolejne ponad dwa stulecia. Był częścią klasztoru benedyktynów i jeszcze długo pozostawał poza murami miasta. Niektórzy uczeni uważają, że to właśnie w tym kościele odbył się chrzest Krzysztofa Kolumba w 1451 r.
W 1775 r. wyprowadzili się stąd zakonnicy, a Santo Stefano stał się zwykłym kościołem parafialnym. W latach nastych XX wieku rozebrano budynki klasztorne, później zaś stary kościół. To, co mieliśmy okazję zobaczyć, to budynek odbudowany w latach 1942-1955, któremu nadano kształt kościoła romańskiego. Trochę mnie ta wiadomość rozczarowała, bo po raz kolejny odczuwałem lekki dreszczyk, że oto znajduję się w świątyni, która przetrwała w swoim kształcie od X wieku. No niestety tak nie było. Niemniej, zawsze pozostaje wyobraźnia, którą trzeba jednak mocno natężyć, kiedy się widzi neoromańską strukturę otoczoną ruchliwą ulicą z dziewiętnastowiecznymi wielkimi kamienicami.
Mimo ciekawej historii i cennych obrazów, nie poświęciliśmy kościołowi świętych Ambrożego i Andrzeja, tudzież Jezusa zbyt wiele czasu, a to z tego względu, że zostało nam jeszcze kilka miejsc do zobaczenia, a po drugie, jak już wiele razy pisałem, barok specjalnie do mnie nie przemawia.
Zerknęliśmy na Palazzo Ducale z zewnątrz i zaraz skręciliśmy za kościołem, z którego dopiero co wyszliśmy, w lewo, w kierunku dwóch wież wyglądających na średniowieczne. Zbliżaliśmy się do Porta Soprana, starej bramy miejskiej będącej niegdyś częścią drugiej linii murów miejskich, zaś obecna jej wersja należała do trzeciej linii tychże murów nazywanych murem Barbarossy i pochodzi z lat 1155-1159. W wieku czternastym mury utraciły swoją rolę obronną, zaś brama, którą do tej pory wyjeżdżano w kierunku Rzymu, została stopniowo "wchłonięta" przez zabudowę. Wokół niej bowiem powstała dzielnica Ponticello. W latach 30. ubiegłego stulecia Ponticello jednak rozebrano, Portę Soprana odkryto i wyremontowano. A to oznacza, że gdybyśmy się w tamtym miejscu znaleźli jeszcze sto lat temu, żadnej średniowiecznej bramy byśmy nie zobaczyli wśród przylegających do niej budynków.
Idąc w kierunku Porta Soprana, mijaliśmy szereg knajpek, gdzie ludzie, głównie turyści już zaczynali siadać do pranzo. Stopniowo też zaczęliśmy się rozglądać za miejscem, gdzie moglibyśmy coś zjeść, ale postanowiliśmy jeszcze trochę pozwiedzać, a w dodatku nie po to byliśmy w Genui, żeby siadać w knajpach dla turystów (m.in. z hiszpańskimi tapas). W okienku lokalu na rogu tuż naprzeciwko Porty Soprana skosztowaliśmy tylko po dwa kwadraciki chleba z pesto (oczywiście pesto genovese -- genueńskie, czyli zielone -- z liści bazylii, czosnku, orzeszków piniowych, parmezanu i oliwy) wystawione do spróbowania, po czym Agnieszka sprawiła mi niemałą radość twierdząc, że w domu robię lepsze, i ruszyliśmy ku pobliskiemu Domowi Kolumba.
Po drodze zaszliśmy do ruin dawnego klasztoru św. Andrzeja, po którym dobrze zachowały się fragmenty arkad krużganków otaczających wirydarz.
Niestety, tzw. Dom Kolumba (Casa di Cristoforo Colombo) to nie jest pierwszy włoski zabytek, który nie jest budowlą oryginalną, w której w latach 1455-1570 mieszkał młody Krzysztof Kolumb, późniejszy nieświadomy odkrywca Ameryki. Podczas oblężenia i bombardowania Genui od strony morza przez wojska Ludwika XIV, uległ zniszczeniu, natomiast dom, a właściwie domek, który dziś oglądamy, to osiemnastowieczna rekonstrukcja.
Kolejka do muzeum ciągnęła się na co najmniej dwieście metrów, a ponieważ nie obiecywaliśmy sobie jakichś rewelacji wewnątrz, nawet w niej nie stanęliśmy.
Ponieważ zaplanowaliśmy pójść do portu, a po drodze zobaczyć katedrę, nie pozostało nam nic innego, jak udać się z powrotem przez Portę Soprana do placu Matteottiego. Ponieważ zaczęliśmy odczuwać głód, wstąpiliśmy po drodze do piekarni z wyrobami liguryskimi. Były oczywiście pizze cięte na kawałki i focaccie, ale ja wziąłem sobie kwadracik farinaty, bo przecież farinata to wyrób bardzo liguryjski, a pizzę i focaccię można zjeść we Włoszech wszędzie.
Farinata to nic innego, jak płaski placek z mąki z ciecierzycy, czasami z dodatkiem cebuli i oliwek. Kilka razy zrobiłem ją w domu, ale trochę liczyłem, że liguryjska potrawa w sercu Ligurii czymś mnie zaskoczy. Była bardzo dobra, ale nie zaskoczyła niczym. Smakowała dokładnie tak samo jak te moje. Na tym etapie jednak najważniejsze było, że zaspokoiła mój pierwszy głód przed właściwym pranzo, na które czas przyszedł jakąś godzinę później.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz