Krążąc po ulicach centrum Parmy wydawało nam się, że przemierzamy jednak pewne odległości, ale wracając z Placu Katedralnego pod Pałac Pilotta zdaliśmy sobie sprawę, że zbyt daleko od niego nie odeszliśmy. W ulicę Cavoura skręciliśmy w prawo, czyli w stronę przeciwną do tej, z której przyszliśmy i po kilku krokach znaleźliśmy się za złączu tejże z Borgo del Parmigianino i ulicy Macedonio Melloni, gdzie wznosi się dawna wieża św. Pawła, którą niejaki Mario Monguidi (niestety nie znalazłem o tym człowieku jakichś informacji) przerobił na pomnik poległych we wszystkich wojnach z mottem Jacopo Bocchialiniego i płaskorzeźbą pięciu żołnierskich głów w hełmach otoczonych drutem kolczastym.
Kiedy dotarliśmy do kasy biletowej pałacu Pilotta, musieliśmy nieco poczekać w kolejce, ponieważ przed nami stała spora grupa turystów, w tym jakaś zorganizowana grupa. Po tę grupę przyszedł przewodnik i zabrał ich najpierw na zwiedzanie części archeologicznej, której my zwiedzać nie zaplanowaliśmy, ponieważ ekspozycji archeologicznych już trochę w życiu (w tym we Włoszech) zobaczyliśmy, a jeżeli ktoś nie jest na tyle ekspertem, żeby odróżnić odłamek muru lub garnka z V wieku przed naszą erą od podobnego odłamka z wieku II naszej ery, to zaliczenie kolejnego muzeum tego typu da mu raczej niewiele. No chyba, że wejdzie z wycieczką z przewodnikiem i z zainteresowaniem będzie słuchał jego wywodów, a faktycznie znam przewodników, którzy wykonują swój zawód z niezwykłą pasją i przyjemnie ich posłuchać. Tutaj jednak nie mieliśmy tego w planie, jak już wyjaśniłem przy innej okazji z powodu oszczędności pieniędzy i czasu.
Udaliśmy się więc wprost do głównego celu naszej wizyty w Pilotcie, a mianowicie Teatro Farnese. Jeżeli komuś się wydaje, że w renesansie teatr był dopiero w powijakach po mrokach wieków średnich, że ograniczał się do niewielkich pomieszczeń przeznaczonych dla koronowanych głów i ich najbliższego arystokratycznego otoczenia, to po zobaczeniu tego przybytku Melpomeny wybudowanego w 1618 r. przez Giovanniego Battistę Aleottiego, natychmiast musi zmienić zdanie. Wejście do ogromnej sali z amfiteatralnie ustawionymi siedzeniami i ogromną sceną oddzieloną od widowni pokaźną przestrzenią (dla widowni stojącej?) momentalnie wywołuje efekt wybałuszonych oczu, rozdziawionej gęby i ogólnego oniemienia, które pochłonęło wielkie "łał", jakie się chciało wydostać z głębi płuc. To był teatr, przy którym niejedna budowla z wieku XIX (a kiedyś wydawało mi się, że wielkie gmaszyska teatralne zaczęto wznosić dopiero wtedy) wydałaby się salką jakiegoś amatorskiego kółka dramatycznego. Obeszliśmy to olbrzymie pomieszczenie, zajrzeliśmy za kulisy, i na scenę technicznie przygotowaną do wywoływania ówczesnych efektów specjalnych. Teraz dopiero zrozumiałem, co straciliśmy rezygnując z wizyty w Teatro Olimpico Palladia w Vicenzy. Równocześnie odczułem wdzięczność wobec pani sprzed Pałacu Gubernatora, która przekonała moją żonę i przyjaciół, że Teatro Farnese to "an absolute must", jeśli się już zawitało do Parmy.
Nasyceni niezwykłym widokiem renesansowej świątyni sztuki dramatu i komedii, ruszyliśmy do kolejnych pomieszczeń Palazzo della Pilotta, a mianowicie do pinakoteki, czyli ogromnej galerii obrazów.
Muszę się tutaj od razu podzielić z Wami refleksją natury ogólnej na temat galerii sztuki. Gdybym miał użyć jakiegoś porównania, żeby ją oddać jak najkrócej, byłaby to biblioteka z obowiązkiem przeczytania wszystkich książek z jej zbiorów w jedno popołudnie. Wszyscy wiemy, że to fizycznie niemożliwe, bo jedna książka wymaga czasu. Nie wiem doprawdy, dlaczego o obrazach myśli się inaczej. Żeby docenić wielkie dzieło malarskie być może wystarczy czas krótszy niż tydzień, żeby dostrzec jego niuanse, ale uważam, że kilka godzin to minimum. Tymczasem ktoś obmyślił to tak, że w ciągu godziny lub dwóch widz przebiegnie przez wszystkie pomieszczenia, których jest zwykle od kilkunastu do kilkudziesięciu, a w którym wisi od 5 do 20 obrazów, wszystkimi się zachwyci i wszystkie zapamięta. No nie. To jest fizycznie niemożliwe.
Zanim z Teatro Farnese dostaliśmy się do zbiorów malarstwa przeszliśmy przez kilka pomieszczeń z mini-rzeźbami, które można byłoby potraktować jak bibeloty i ozdobić nimi własny regał lub biurko, tyle, że nie były na sprzedaż, a jak by były to też pewnie by nas na nie nie było stać. Posążki grecko-rzymskich bogów to były prawdziwe cacuszka.
O ile z galerii w Brescii i Bergamo sporo zapamiętałem, bo były stosunkowo mniejsze, to w Pilotcie po pewnym czasie niemal wszystko się zlało w jeden ciąg malowideł. Gotyk już od dawna w muzeach sztuki mijam niemal biegiem, ale niektóre
rzeczy każą się jednak nieco zatrzymać. Tak było właśnie w pinakotece
Palazzo della Pilotta. Pewnie trochę przesadzam, bo niektóre malowidła jednak zrobiły na mnie wrażenie (np. seria obrazów wedutowych Giovanniego Antonio Canala, czyli Canaletta, którego nie wolno mylić z Bernardem Belotto, czyli jego siostrzeńcem). Był też Tintoretto i Holbein młodszy, była też parmeńska gwiazda, czyli Coraggio. Ponieważ nie byłbym w stanie zapamiętać wszystkich zobaczonych obrazów, przy tych, które przyciągnęły mój wzrok robiłem zdjęcie nie tylko samemu dziełu, ale również tabliczce z jego opisem. Dlatego umieszczam poniżej również zdjęcia z opisami (tzn. nazwiskiem autora i tytułem obrazu).
Po wyjściu z pinakoteki i z samego pałacu Pilotta, przeszliśmy po kamiennym mostku na drugą stronę "potoku" (torrente, jak głosiła tablica) Parma. Faktycznie "potok" bardziej pasował do tej rzeczki, zwłaszcza, że był niemal wyschnięty. Temperatury we Włoszech są jednak o tej porze roku bezlitosne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz