Dla tych, którzy nas znają, nie jest tajemnicą, że do Spoleto i w ogóle do Umbrii pojechaliśmy pod wpływem copiątkowych filmów na YouTube Roberta Makłowicza. Odcinek o strangozzi (rodzaj makaronu typowy dla Umbrii) nas oczarował i postanowiliśmy sami spenetrować Spoleto, Spello, a przy okazji Asyż, Perugię i co się jeszcze uda. I teraz oto byliśmy na skraju Spoleto, gdzie znajdowała się nasza kwatera w piętrowym domu, który przypominał nieco kamienicę, ale był raczej wiejskim domem, bo wiele włoskich domów przypomina kamienice właśnie. Nad nami i obok mieszkali inni lokatorzy, z którymi wymienialiśmy uprzejme "buon giorno", a kiedyś jeden z sąsiadów uciął sobie z Jarkiem sympatyczną pogawędkę polegającą na tym, że Jarek nie rozumiejąc wiele, po prostu potakiwał z miłym uśmiechem.
Zaplanowaliśmy po tej bądź co bądź długiej podróży pospać sobie nieco dłużej, ale to chyba wiek daje o sobie znać, bo zamiast korzystać z braku napinki, i tak obudziłem się ok. 6.30, podrzemałem naprzemiennie z czytaniem ebooka w telefonie do 8.00, a potem jeszcze wszyscy poleżeliśmy do 9.00 czytając. Ja jeszcze zrobiłem kilka ćwiczeń z j. włoskiego na Duolingo.
Po śniadaniu wypiliśmy kawę i ruszyliśmy do centrum, od którego dzielił nas dystans ok. dwukilometrowy, ale nauczeni wczorajszym doświadczeniem dojazdu do Lidla, woleliśmy nie ryzykować poszukiwań parkingu przesuwając się po wąskich uliczkach. Piechotą wyszło taniej i zdrowiej. Z całą pewnością bowiem robiliśmy dziennie znacznie więcej niż modne dziesięć tysięcy kroków zalecane każdemu w celu zachowania zdrowia i kondycji.
Część drogi wiodła wzdłuż potoku Tessino, który jednak zrobił na nas przygnębiające wrażenie, ponieważ nie płynęła nim nawet najmniejsza strużka wody. Zmiany klimatu Italii są bardzo wyraźnie dostrzegalne!
Pierwszym obiektem, do jakiego skierowaliśmy nasze kroki był Plac
Garibaldiego, przy którym znajduje się bazylika San Gregorio Maggiore,
czyli kościół większy pw. św. Grzegorza, a to dlatego, że kiedyś w
Spoleto znajdowały się jeszcze dwa mniejsze kościoły pod wezwaniem tego
męczennika, zabitego w 304 r. n.e. w spoletańskim amfiteatrze podczas
prześladowań chrześcijan za panowania cesarzy Dioklecjana i Maksymiana.
Chodzi tu o rozmiar budynku świątyni, a nie status bazyliki, bo jak
wiemy, poza Rzymem, wszystkie one mają status "mniejszych". Wg legendy
ciało Grzegorza i innych męczenników zebrała wdowa imieniem Abbondanza
(włoska wersja oczywiście) i urządziła chrześcijański cmentarz, gdzie
obecnie stoi kościół do którego weszliśmy. Wbrew dumnemu "maggiore" w
nazwie, wnętrze wcale jakieś wielkie nie było, ale za to w jego murach
czuło się prawdziwie średniowieczną atmosferę. No może czułoBY się,
gdyby nie fakt, że akurat trafiliśmy na ślub. Nie chcąc zakłócać
ceremonii, nie zabawiliśmy w dwunastowiecznej świątyni wznoszonej w
latach 1079-1146 zbyt długo.
Jarek nastawił nawigację google w swoim telefonie na centrum z katedrą, ale wkrótce okazało się, że wskazówki internetowej wyroczni doprowadziły nas prosto do warsztatu samochodowego, z którego żadną miarą nie było przejścia nigdzie dalej. Ponieważ przybyliśmy tam piechotą, nie mieliśmy nawet pretekstu do pozostania w tym miejscu, więc wróciliśmy do ulicy i udaliśmy się pod wieżę d'Olio, jedną ze "stu wież", jakie podobno istniały w mieście w czasach Fryderyka Barbarossy, po drodze przechodząc przez Porta Fuga, zwaną też Bramą Hannibala, który podobno tędy przechodził po zwycięstwie nad legionami rzymskimi nad Jeziorem Trazymeńskim. Sama budowla nie sięga jednak czasów starożytnych i pochodzi z XII wieku.
Porta Fuga
Widok na Torre dell'Olio nie był zbyt transparentny
Nie planowaliśmy wizyty w teatrze nie planowaliśmy, choć szkoda, bo oprócz tego, że Teatro Nuovo Gian Carlo Menotti wybudowany w latach 1854-1864 wg projektu Ireneo Aleandriego ma uroczą fasadę, jego wnętrze jest naprawdę imponujące, ale o tym nie mieliśmy się osobiście przekonać. Natomiast w hallu znaleźliśmy wejście do wind, którymi zjechaliśmy do podziemi a tam....
... znajdował się system ruchomych chodników (no niestety na niektórych odcinkach nie działały), którymi można dotrzeć do najważniejszych zabytków Spoleto, w tym katedry. Co jakiś czas bowiem dojeżdża (lub po prostu dochodzi, ale za to w przyjemnym chłodzie klimatyzowanego tunelu) do "przystanku", czyli do windy, która zabiera amatorów spoletańskich zabytków na powierzchnię. Przyznam szczerze, że taki środek transportu publicznego w niewiele ponad trzydziestotysięcznym miasteczku zaimponował mi tak, jak w zeszłym roku metro w stutysięcznej Brescii. I po raz kolejny pomyślałem o wszystkich tych, którzy z jakąś idiotyczną pogardą wyrażają się o pracowitości Włochów. Daj Boże, żeby takie udogodnienia zbudowano w polskich miastach.
Winda wyniosła nas na "przystanek" o nazwie Piazza del Mercato, ale znajdujący się dobre 200 metrów od faktycznego placu o tej nazwie, gdzie jednak się teraz nie udaliśmy, ponieważ znalazłszy się na Via Aurelio Saffi, skierowaliśmy nasze kroki w kierunku zgoła przeciwnym.
W drodze do katedry minęliśmy kilka ciekawych obiektów, z których pierwszym był uroczy niewielki sklep o nazwie "Norcineria e Tartufi". Weszliśmy na moment do środka, gdzie nasyciliśmy oczy lokalnymi specjałami kulinarnymi, głównie wędlinami i serami, a także produktami, których podstawą były trufle. "Norcineria" to wyraz wywodzący się od nazwy miasta Norcia (do którego jednak nie pojechaliśmy, ponieważ zniechęciły nas opisy remontów) słynnego ze swoich wyrobów wędliniarskich z wieprzowiny. Norcinerie są to więc sklepy specjalizujące się w sprzedaży wędlin wieprzowych w Umbrii, gdzie znajduje się eponimiczne miasto, ale nazwy tej używa się także w Toskanii, Marche i Lazio.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz