poniedziałek, 3 lipca 2023

Gubbio (wtorek, 9 sierpnia 2022), część III

 

 

                                                                 Przed Duomo di Gubbio

Kiedy znaleźliśmy się na dole, ponownie zagłębiliśmy się w wąskie kamienne uliczki. Tym razem postanowiłem szczególną uwagę skupić na tzw. "drzwiach umarłych", o których dowiedziałem się poprzedniego wieczora z filmików na YouTube. Otóż ten typowo gubbijski zwyczaj polegał na tym, że kiedy w danym domu ktoś zmarł i zwłoki z domu wynoszono przez drzwi wyjściowe, to takie drzwi następnie zamurowywano, a obok wybijano nowe. W ten sposób stare kamienice w Gubbio mają często obok normalnych drzwi wyraźny ślad po drzwiach dawnych. Ułożenie kamieni w murze bardzo wyraźnie pokazuje, którędy kiedyś wyniesiono zwłoki jakiegoś zacnego eugubino. Do tej pory jednak się zastanawiam, do ilu razy taka sztuka mogła się udać. Przecież ludzie umierają cały czas, a nie widać było więcej niż jedno takie miejsce w murze domu. Gdyby tę zasadę stosowano przy każdym pogrzebie, gubbijskie domy na parterze musiałyby przechodzić nieustanną przebudowę, a tak raczej nie było. 

W pewnym momencie nasz wzrok przyciągnęło okno, za którym dostrzegliśmy olbrzymią drewnianą beczkę. Można ją było obejrzeć z bliska bez żadnej opłaty. Trzeba było tylko wejść do sklepiku z pamiątkami, z którego wchodziło się do pomieszczenia z wielką beką. Jak dowiedzieliśmy się z napisu, była to Beczka Kanoników (Botte dei Canonici) z 1500 roku. W międzyczasie przesympatyczny pan Francesco, chyba właściciel sklepu, sprzedał Agnieszce pamiątkowy magnesik. 



















Gubbijska katedra pw. św. św. Mariana i Jakuba z Numidii położona jest dość nietypowo, jak na to, co widzieliśmy wcześniej w innych włoskich miastach. Generalnie dwa swego czasu najważniejsze budynki miasta nie znajdują się przy jakimś rozległym placu, ale są niemal schowane w maleńkim zaułku! Otóż katedra stoi w Gubbio naprzeciwko pałacu książęcego (Palazzo Ducale) zbudowanego dla rodziny Montefeltrów, która, jak być może uważni czytelnicy tego bloga pamiętają, rządziła Urbino przed della Roverami. Odległość między pałacowym murem a wejściem do katedry to dosłownie kilka metrów, a tak w ogóle, to żeby tam dotrzeć, trzeba się nieco wspiąć wąziuteńką uliczką św. Ubalda! 

Weszliśmy do budynku, który zaczęto wznosić pod koniec XII wieku, a ukończono pierwotnie w stylu gotyckim, choć z elementami romańskimi, w stuleciu następnym. Oczywiście wnętrze nie oparło się barokowym "ulepszaczom". Niemniej jest to obiekt dość ciekawy, przede wszystkim ze względu na charakterystyczny sufit z drewnianych kratownic. Duże wrażenie robi prezbiterium i sarkofagi z ... mumiami biskupów? Obrazy zdobiące ściany zostały wykonane przez różnych artystów, takich jak Sinibaldo Ibi , Virgilio Nucci, Dono Doni i.in. 

Do Pałacu Książęcego już nie wchodziliśmy, tylko zajrzeliśmy przez bramę na dziedziniec wewnętrzny. Następnie przeszliśmy przez wielką pustą halę w bocznej części pałacu (tutaj nie mam pewności, czy owa hala należy jeszcze do Palazzo Ducale, czy też do jakiegoś innego już budynku), żeby wyjść na taras z pięknym widokiem na panoramę miasta. 

Jak się okazało, byliśmy już bardzo blisko Piazza Grande, gdzie znowu znaleźliśmy się przy sklepie ze zdjęciami z planu zdjęciowego Don Matteo oraz z akcesoriami wykorzystywanymi w serialu, a mianowicie stolikiem z szachownicą (podobnie jak Ojciec Mateusz z aspirantem Noculem, Don Mateo grywa w szachy z maresciallo Nino Cecchinim), beretem księdza i czapką karabiniera. 

Niespiesznie wróciliśmy na parking znajdujący się już poza murami zabytkowego miasta, ale za to w bezpośrednim sąsiedztwie starorzymskiego amfiteatru. Podeszliśmy więc wolnym spacerem w pobliże tegoż, ale do środka nie wchodziliśmy, ponieważ wejścia strzegły bramki, do których potrzebny był żeton. Ponieważ nie bardzo wiedzieliśmy, gdzie taki żeton nabyć, a i specjalnie nie spodziewaliśmy się po wejściu zobaczyć czegoś, czego nie widzieliśmy z zewnątrz, przeszliśmy się wzdłuż ogrodzenia i zawróciliśmy do samochodu. 







































W Spoleto zajechaliśmy prosto do Eurospina, gdzie zakupiliśmy prosciuto crudo i jajka na ciasto naleśnikowe. Już wcześniej bowiem nabyliśmy kwiaty cukinii, (rzecz, która powinna być i u nas dostępna, bo cukinia u nas rośnie, ale nigdy ich nie widziałem w sprzedaży) i mozarellę. Ponieważ mieliśmy całą dużą butelkę napoczętej oliwy, a stwierdziliśmy, że do Polski jej zabierać nie będziemy, postanowiliśmy dużą jej ilość zużyć do głębokiego smażenia. Do nadziewania kwiatów cukinii szynką i mozarellą zaangażowałem Agnieszkę i Jolę, następnie maczałem je w cieście naleśnikowymi i wrzucałem na rozgrzaną fryturę. Oczywiście przyznaję bez bicia, że lubię się chwalić, jak mi coś dobrze wychodzi, więc i tym razem się pochwalę, tyle, że dostałem tez pochwałę od całej reszty towarzystwa, ponieważ smażone w głębokiej oliwie nadziewane kwiaty cukinii w cieście naleśnikowym smakowały obłędnie! 

Po zapadnięciu zmroku Agnieszka z Jolą udały się na krótki spacer, a Jarek i ja skończyliśmy butelkę wina otwartą do kolacji.







Włoski wieczór nastroił mnie romantycznie! Zawsze chciałem to zaśpiewać pod niebem Południa (tzn. południa Europy, bo do włoskiego Południa jeszcze nie dotarliśmy). 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz