O ósmej rano, kiedy jeszcze leżeliśmy w łóżku i czytaliśmy wiadomości w internecie, zadzwonił Agnieszki telefon. Był to jej tata, który zatelefonował, żeby jako pierwszy tego dnia złożyć nam życzenia z okazji trzydziestej pierwszej rocznicy naszego ślubu. Po tym miłym początku dnia, usmażyłem na śniadanie jajecznicę na pancetcie. Podobnie jak obfite wykorzystanie oliwy do kolacji w dniu poprzednim, to jakże niewłoskie śniadanie, choć z włoskich składników, podyktowane było koniecznością zużycia jajek i pancetty, których nie chcieliśmy zabierać ze sobą w podróż powrotną do Polski.
Tego dnia zaplanowaliśmy pojechać do Todi. Tym razem musieliśmy pojechać inną trasą niż uprzednio, bo Todi leży na zachód od Spoleto, a nie na północ, jak Perugia, Asyż, czy Gubbio. Na zachód w linii prostej, co nie znaczy, że tak Włosi wytyczyli drogi. Niemniej, nie była to jakaś duża odległość, a szosa biegła wśród gór, więc znowu czuliśmy się jakbyśmy podróżowali po Beskidach.
Od czasu naszej wycieczki do Kowna z 2021 r. Agnieszka stała się fanką funikularów, czyli takich kolejek, jakie wjeżdżają na Gubałówkę w Zakopanem, na Górę Parkową w Krynicy, czy do Górnego Miasta w Bergamo. Właśnie przed wyjazdem do Kowna Agnieszka wyczytała, że w tej przedwojennej stolicy Litwy znajduje się "funikular", i od tej pory tak właśnie w naszym wewnętrznym Kubiako-Janickim idiolekcie nazywamy tego typu kolejkę.
Ta dywagacja jest w tym momencie o tyle do rzeczy, że przed wyjazdem do Todi, wyczytaliśmy że na górę do centrum miasteczka zawiezie nas winda. W dodatku robi to za darmo! Sam nie lubię liczyć cudzych pieniędzy, ani nie lubię kiedy robi to ktoś inny, ale jednak nie umiem się do tej pory oprzeć pytaniu, "Skąd ci Włosi mają na to wszystko pieniądze?" Ruchome chodniki w podziemiach Spoleto, ruchome schody w Perugii, czy taka "winda" w Todi przecież jakieś koszty generuje. Weźmy pod uwagę choćby sam prąd elektryczny, a przecież do tego dochodzą roboty konserwatorskie. Czy te umbryjskie miasteczka są aż tak bogate? Czy dostają dotacje z Rzymu? Wcale nie chodzi mi o to, żeby Umbryjczykom wytykać marnotrawstwo publicznych pieniędzy (nie jestem szalonym libertarianinem albo neoliberałem), ale żeby podpatrzeć jak robią to oni, żeby podobne rozwiązania wprowadzić u nas!
Tuż przed skrętem na parking minęliśmy okazały biały kościół z ogromną kopułą pod wezwaniem Santa Maria di Consolazione), ale jego zwiedzanie zostawiliśmy sobie na sam koniec wypadu do Todi.
Kiedy wysiedliśmy z samochodu podeszliśmy do wejścia do "windy", która okazała się... no właśnie funikularem. Naszą początkową radość z przejażdżki wagonikiem ciągniętym przez stalową linę wkrótce jednak zgasła, ponieważ urządzenie okazało się "fuori servizio". Jakaś awaria sprawiła, że musieliśmy się wdrapać pod górę pieszo. Tutaj jednak niespodzianki się nie skończyły, ponieważ po tej niezbyt miłej o funikularze, nadeszła dobra. Jakiś mężczyzna poinformował nas, że zamiast funikularu regularnie kursują busiki (navette, czyli "czółenka", ang.shuttles). I faktycznie, w ciągu trzech minut autobusik nadjechał, włożyliśmy maski, które nadal obowiązywały we wszystkich włoskich środkach transportu publicznego, wsiedliśmy, a po kilku minutach już wysiadaliśmy w pobliżu kościoła św. Fortunata.
Pochodząca z końca XII wieku, a pod koniec kolejnego przebudowana w
stylu gotyckim świątynia nosi imię biskupa Todi z pierwszej połowy VI
wieku. Oprócz wspomnień w Dialogach papieża Grzegorza Wielkiego,
praktycznie nie mamy żadnych źródeł mówiących coś więcej o świętym
Fortunacie. Myślę, że do kościoła pod jego wezwaniem przyciągają nie
tyle relikwie biskupa z początku "wieków ciemnych", a raczej krypta z
miejscem pochówku błogosławionego (choć nie tak całkiem) Jacopone z
Todi, poety z XIII w. (zm. w 1306), tworzącego w umbryjskim wariancie
języka włoskiego (no tak, trudno mówić wówczas o języku włoskim, ale
chodzi o język ludu, nie będący łaciną) mniej więcej w tym samym czasie,
kiedy Dante pisał swoje utwory w narzeczu toskańskim. Po śmierci żony
Jacopone porzucił życie urzędnika i wstąpił do franciszkanów, gdzie
związał się z najbardziej rygorystyczną ich grupą, zwaną spirytuałami.
Potępiał nie tylko heretyków, ale również zepsucie moralne w kościele, w
tym papieża. Nie oszczędzał też współbraci franciszkanów. Z swoją
krytykę został ekskomunikowany i uwięziony. W latach 60. XIX wieku
podjęto próbę jego beatyfikacji, która jednak nie skończyła się
sukcesem, głównie z powodu jego satyr przeciwko papieżowi Bonifacemu
VIII, ataki na którego kościół uznał za niesprawiedliwe i
nieuzasadnione. O tym wszystkim wszak zwykli zjadacze chleba mają prawo
nie wiedzieć. Myślę jednak, że każdy, kto kiedykolwiek zetknął się z
muzyką Vivaldiego, Schuberta, Verdiego, Haydna, Dvoraka, i innych 14
kompozytorów, w tym Polaków Karola Szymanowskiego i Krzysztofa
Pendereckiego, ten z pewnością natknął się na utwór Stabat Mater Dolorosa (Stała Matka Boleściwa). I właśnie przed grobowce autora tekstu tej pieśni staliśmy w cichej zadumie.
Po wyjściu z kościoła św. Fortunata, przystanęliśmy na schodach ciągnących się rozlegle na wzgórzu, na którym się wznosi, i podziwialiśmy widoki. Mój wzrok przyciągnął tarasik na dachu kamienicy naprzeciwko. Wyglądał trochę na taki z włoskich (ale też amerykańskich, a konkretnie nowojorskich, filmów), ale był jakiś taki absurdalnie rachityczny.
Przeszliśmy na drugą stronę ulicy i zaczęliśmy iść w kierunku głównego placu miasteczka, czyli Piazza del Popolo. Musieliśmy jednak się zatrzymać na kilka minut, ponieważ policjant zatrzymał cały ruch, żeby z wąskiej ulicy mogła wyjechać ciężarówka.
Minęliśmy Teatro Comunale, gdzie po raz kolejny przyłapałem się na myśleniu "amerykańskim". Mam tutaj na myśli zdziwienie na widok teatru w tak małej miejscowości.
Kolejna
rzecz, jaka przyciągnęła moją uwagę, a równocześnie niezmiernie
rozbawiła, była reklama pizzy z nutellą. No tak, pomyślałem sobie, za
pizzę z ananasem Włosi gotowi rozpalać stosy, a tutaj sami z własnej
nieprzymuszonej woli reklamują spożywanie takiego kuriozum!
Moje zdziwienie nie trwało jednak długo, ponieważ w tym samym momencie znaleźliśmy się na Piazza del Popolo, a tam już czekały na nas najważniejsze budynki miasta: Palazzo dei Priori (czyli ratusz -- dawna siedziba partycjuszowskich władz miejskich), Palazzo del Popolo (czyli siedziba przedstawicieli klasy średniej), a także Palazzo del Capitano (pamiętamy z Gubbio, że tutaj urzędował "trybun ludu"). Już po tym budynkach widać, że Todi było niegdyś prężną komuną (republiką) miejską! Po przeciwnej stronie placu stoi katedra, ale do niej postanowiliśmy podejść później.
Tymczasem podeszliśmy pod pomnik Garibaldiego stojący pośród zatłoczonego do ostatniego miejsca parkingu i równocześnie ronda! Dlatego samochody w tym miejscu nie tylko stały, ale też nieustannie się kręciły. Wróciliśmy na Piazza del Popolo i przeszliśmy na jego drugą stronę, pod katedrę.
Todijskie duomo pod wezwaniem Zwiastowania NMP pełni dzisiaj rolę konkatedry, ponieważ mimo, że była głównym kościołem diecezji z II wieku, po połączeniu w 1986 r. z diecezją Orvieto (z VI w.), utraciła swoją pozycję na rzecz okazalszej bazyliki tamże. W Orvieto też rezyduje i urzęduje biskup. Gdyby mnie ktoś spytał o zdanie, bez wahania odpowiedziałbym, że kościół św. Fortunata zrobił na mnie o wiele większe wrażenie niż raczej skromne duomo, którego budowę zaczęto w wieku XI w stylu romańskim, ale w końcu postawiono gmach raczej gotycki, wzorowany na kościele św. Piotra w Asyżu. Rozeta zdobiąca front świątyni pochodzi dopiero z roku 1523. We wnętrzu zwróciłem uwagę na drewniany sufit. Reszta nie wygląda zbyt imponująco.
Zwiedzając Todi zdawaliśmy sobie sprawę, że historia miasteczka (niegdyś poważnego centrum gospodarczego i politycznego) sięga o wiele dalej niż średniowiecze. Mieszkali w tym miejscu Umbrowie, a następnie zajęli je Etruskowie, ten tajemniczy lud, od którego mieszkańcy Rzymu wszystkiego się nauczyli i długo jeszcze oddawali honor tej starszej cywilizacji. Tradycja etruska cieszyła się szacunkiem jeszcze w czasach cesarstwa. Jednakże przedziwnie toczą się koła historii, bo oto zapyziałe miasteczko znad Tybru wyrosło na taką potęgę, że zdołało podporządkować sobie wszystkie o wiele bardziej rozwinięte miasta etruskie. Pisząc o "miasteczku znad Tybru" nie mam oczywiście na myśli Todi, które też leży nad tą rzeką. Etruskie Tutere (miasto w ukryciu) również wpadło w ręce Rzymian. Po starożytnej świątyni Apollina, jaka wznosiła się na terenie dzisiejszego Placu Ludu, nie ma śladu, ale postanowiliśmy dotrzeć do innych pozostałościach po Rzymianach, mianowicie do czterech Nicchione. Po włosku "nicchia" to po prostu nisza, ale ze względu na rozmiary owych wnęk w ścianie budynku, którego szukaliśmy, zastosowano językowe zgrubienie, które być może można byłoby po polsku oddać jako "niszyska", ale nie brzmi to zbyt dobrze. W takim razie pozostańmy przy tym, że szukaliśmy wielkich nisz rzymskich.
Z Piazza del Popolo ruszyliśmy corso Cavour, ale ta wąska uliczka okazała się tak ruchliwa, jak główna arteria jakiegoś dużego miasta. Oczywiście tylu samochodów, co w wielkim mieście być nie mogło, a wrażenie wielkiego zagęszczenia brało się po prostu ze słabej przepustowości tej jednokierunkowej ulicy. Niemniej cały czas posuwał się nią sznur samochodów, tak, że ryzykiem było przeskoczenie z jednej strony jezdni na drugą. Zresztą na tej ulicy akurat odróżnienie pasa chodnika od jezdni to sprawa wielce problematyczna. Dlatego z ulgą skręciliśmy w lewo w kierunku terenu, które wyglądało jak jakieś zaniedbane podwórko starej kamienicy. Tym razem chodziło jednak o kamienicę starszą od najstarszych, jakie wzniesiono w Polsce. W wysokiej ścianie natomiast tkwiły cztery wielkie wgłębienia, czyli obiekt naszych poszukiwań. Gdybym powiedział, że doznałem jakiegoś wzruszenia, bo oto znowu przede mną coś starożytnego, to bym skłamał, bo widok nie różnił się wiele od budynków z np. wieku XIX. Z drugiej strony można podejść do tematu i tak, że Rzymianie po prostu wyprzedzali swoją epokę, albo że ich europejscy następcy nie odkryli zbyt wiele innowacyjnych rozwiązań.
Znowu wyszliśmy na Corso Cavour i przeszliśmy na jego przeciwną stronę. Tam zagłębiliśmy się w uliczki, którymi trafiliśmy na tyły kościoła i do tzw. Porta Aurea, czyli jednej z bram w trzecim okręgu murów miejskich wzniesionych w połowie XIII wieku. Wstąpiliśmy na Via di Mezzo Muro, ale nie dostrzegłszy tam niczego ciekawego, zawróciliśmy i trafiliśmy na kościół (mały kościół, albo duża kaplica, można powiedzieć) św. Jerzego (San Giorgio) z XI wieku. W środku jest to świątynka raczej niezbyt ciekawa, za to uwagę przyciąga fresk na ścianie zewnętrznej.
Idąc dalej wyszliśmy na aleję wiodącą wprost do kościoła Santa Maria della Consolanza, czyli ten olbrzymi biały budynek z kopułą, którą mijaliśmy przy wjeździe na parking. Po drodze już nigdzie nie wstępowaliśmy, ale przy owej alei przyglądaliśmy się takim atrakcjom, jak Tower Gallery urządzonej w zabytkowej wieży z 1240 r. Torre Caetani. Po tej samej stronie, czyli po naszej lewej zwróciłem uwagę na pomnik z inskrypcją USI OBBEDIR TACENDO E TACENDO MORIR, czyli "byłeś posłuszny w ciszy i w ciszy umierać", co, jak się dużo później dowiedziałem, jest cytatem z poematu Constantino Nigry, Rassegno di Novara z 1861 r. i jest mottem karabinierów. Jak mogę się domyślać, pomnik pewnie też jest poświęcony tej włoskiej służbie mundurowej.
W końcu dotarliśmy do imponującego kościoła Matki Boskiej Pocieszycielki ("Strapionych"? Po włosku po "della Consolazione" nic już się nie dodaje). Kopułę tej renesansowej budowli przypisuje się Bramantemu, ale nikt tego definitywnie nie potwierdził. Świątynia, którą zaczęto budować w 1506 r., stoi na planie krzyża greckiego, ale kiedy się wejdzie do środka, ma się wrażenie, jakby się było we wnętrzu rotundy otoczonej niszami ze stojącymi w nich posągami apostołów. Naszą uwagę przykuł na moment unoszący się na pewnej wysokości czarny posąg papieża Marcina I, w którym jeden z butów ma kolor złoty, co jest niechybnym znakiem tego, że turyści pocierają go "na szczęście" tak jak tyle innych mosiężnych posągów na całym świecie. Na mnie S. Martino Papa wywarł takie samo wrażenie, jak pomnik Grzegorza XIII, czyli symbolu ponurej władzy kościelnej. Być może jednak krzywdzę Marcina I, bo pochodzący właśnie z Todi pontifex maximus i święty kościołów katolickiego i prawosławnego, żył w czasach sprzed rozpasanej potęgi hierarchii kościelnej.
Oprócz imponujących posągów, w świątyni Santa Maria delle Consolazione można zobaczyć w gablocie kieł mamuta. No cóż, kościoły przez stulecia były jedynymi obiektami kultury, więc mogły też w jakimś stopniu posłużyć jako muzea historii naturalnej!
Po zrobieniu sobie ostatniego selfie przed renesansowym kościołem, udaliśmy się już prosto na parking. Zaczęło się poszukiwanie automatu do płacenia, który w końcu Jarek znalazł przy samym wejściu do funikularu. Tam natomiast stała grupka, pewnie rodzina, Polaków zastanawiających się, co robić wobec awarii kolejki. My już byliśmy o te kilka godzin mądrzejsi i tym razem to Agnieszka udzieliła naszym rodakom pocieszającej informacji o busikach kursujących co 15 minut ruchem wahadłowym między centrum a parkingiem.
Po chwili wracaliśmy do Spoleto, gdzie trzeba było zrobić szybkie i lekkie pranzo, bo tego dnia wybieraliśmy się na uroczystą kolację do restauracji. Jeśli pamiętacie pierwszy akapit tego wpisu, to wiecie, że była to nasza (tzn. Agnieszki i moja) rocznica ślubu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz