Po "litewskim" obiedzie i zatankowaniu w Sejnach dotarliśmy do Ośrodka Wypoczynkowego Politechniki Białostockiej w Hołnach Mejera. Noclegi zamówiłem telefonicznie jakoś tak na początku czerwca. Pan Darek, który szefuje ośrodkowi, nie żądał żadnej zaliczki. Po prostu zapisał moje nazwisko i liczbę osób, czyli naszej czwórki i typ pokoju. Dodatkowego potwierdzenia telefonicznego też nie wymagał. Najwyżej, gdybyśmy chcieli odwołać, to żeby dać mu znać telefonicznie. Ponieważ w żadnym wypadku rezygnować nie chcieliśmy, po prostu w umówionym dniu, czyli 4 lipca, pojawiliśmy się przed dworkiem Mejera.
Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy to brak stojaka z rowerami. Mówiłem Janickim, że ośrodek PB jest kapitalny z tymi swoimi rowerami, bo każdy wczasowicz w nim mieszkający, może sobie taki rower po prostu wypożyczyć na czas nieokreślony i robić sobie wycieczki po okolicy. Myślałem, że właśnie tego pierwszego dnia zrobimy sobie taką przejażdżkę, bo dwa następne miały być przecież zajęte wypadami na Litwę. Stwierdziliśmy, że trudno i jakoś się bez tych rowerów obędziemy. Jak się później okazało, nie byłem wystarczająco dociekliwy. Dopiero w dniu wyjazdu spytałem pana Darka o rzeczone jednoślady i okazało się, że cały czas były, tylko zostały przeniesione do piwnicy drugiego budynku (takiego zarezerwowanego dla Jego Magnificencji Rektora PB i najważniejszych profesorów).
W recepcji dowiedzieliśmy się, że pan Darek był w owej chwili w Białymstoku, ale pracownik, który nas o tym poinformował zobaczył kartkę z zapisanym moim nazwiskiem i numerem pokoju. Była to dziewiętnastka na piętrze, która okazała się rodzajem apartamentu z dwoma pokojami, aneksem kuchennym, lodówką i własną łazienką (goście z pojedynczych pokoi na parterze oraz ci z namiotów korzystają z osobnych łazienek na korytarzu). Nasza kwatera okazała się więc jeszcze lepsza niż sobie wyobrażaliśmy.
Po rozpakowaniu się, wzięliśmy wszystko, co potrzebne do wypoczynku nad wodą (nie użyję słowa plażowanie, bo teren nad jeziorem Hołny jest porośnięty trawą). Oprócz mnie nikt się nie szykował do kąpieli w jeziorze, więc tylko jak wziąłem ze sobą slipki i okulary do pływania. Woda okazała się bardzo przyjemna -- mile chłodziła, ale jej temperatura z pewnością nie nadawała się do morsowania.
Ponieważ nie było pana Darka, więc nie bardzo było od kogo wziąć z recepcji kluczy do kłódek, którymi przymocowane były rowery wodne i łódź. Natomiast na nieprzypięte kajaki nikt nie miał ochoty, a samemu też mi się nie chciało wypływać na jezioro. Myślałem bowiem o przepłynięciu na jego drugą stronę do dworku Kunatów w Krasnogrudzie. Ponieważ reszta towarzystwa nie wykazała entuzjazmu, pozostały czas nad jeziorem spędziliśmy na luźnych pogawędkach i lekturze.
Zebrawszy się z leżaków nad jeziorem udaliśmy się do "Vynoteki", czyli litewskiego sklepu, głównie monopolowego, choć nie tylko, znajdującego się przy szosie prowadzącej do granicy. Kiedy kilka lat temu byliśmy pierwszy raz w Hołnach Mejera, ten sklep, w o wiele mniejszym rozmiarze znajdował się wśród zabudowań dawnego przejścia granicznego, czyli jakieś 2,5 km od naszego ośrodka.
Tak w ogóle to O.W. PB w Hołnach "odkryliśmy" dzięki naszej koleżance, Izie, która od lat tam jeździ z rodziną pod namiot. Kiedy pierwszy raz ją tam odwiedziliśmy, poszliśmy całą grupą znajomych na długi spacer do dawnej granicy. Wtedy w tymże sklepie kupiłem "Trejos Devinejros" i o ile dobrze pamiętam, "Suktynis", czyli litewskie likiery ziołowe. "Trejos Devinejros" to trunek w Polsce znany dzięki Melchiorowi Wańkowiczowi, który jednak nie wiadomo dlaczego nazywał go "trisz diwninisz". Tak czy inaczej chodzi o to, że jest to nalewka na trzech ziołach.
Tym razem kiedy zobaczyłem cenę "Suktynisu" ("Trejos devinejros" nie dostrzegłem na półkach), nieco mnie zmroziło, bo była to suma, za jaką można kupić niezłą whisky. Tak czy inaczej nie planowaliśmy na ten wieczór trunków mocniejszych. Zakupiliśmy natomiast karton pulijskiego Primitivo, ponieważ "Vynoteka" posiada całkiem spory wybór win włoskich.
Wróciliśmy na kwaterę, i postanowiliśmy spożyć wczesną kolację i nasze włoskie wino pod jedną z pergoli (czy też baldachimów), których dwie stoją przed budynkiem dworu. Kiedy usiedliśmy akurat na schodach pojawił się pan Darek i spytał, czy mieszkamy w ośrodku. Wyjaśniwszy naszą sytuację, Jarek udał się z nim w celu uregulowania opłaty za nasz pobyt. Kiedy wrócił, snuliśmy luźną pogawędkę przy winie, chwaląc miejsce w którym dane nam było przebywać.
W pewnym momencie Jola zaczęła się zastanawiać nad pochodzeniem nazwy Hołny. Niewątpliwie nazwa dwóch osad (Hołny Mejera i Hołny Wolmera) wywodziły się od jeziora. Dlaczego jednak jezioro nazywało się tak dziwnie? Nie umiałem tego wyjaśnić, więc zacząłem szukać informacji już po powrocie do Białegostoku. Otóż wyraz "hołny" jest zniekształconą formą jaćwieskiej nazwy jeziora, czyli "Alnas". Z kolei to słowo językoznawcy kojarzą z litewskim "al-ėti", czyli "ciec, kapać", a nawet idą jeszcze dalej, do źródła praindoeuropejskiego, czyli rdzenia "el-/ol-", który też znaczy "ciec/płynąć".
Dwór niestety (a może dla nas na szczęście) nie jest oryginałem z osiemnastego wieku, a wynikiem generalnego remontu, a praktycznie rekonstrukcji od podstaw z lat 70. ubiegłego stulecia. W 1965 roku ambicje remontu drewnianego modrzewiowego dworku miał białostocki PTTK, ale ostatecznie to Politechnika Białostocka zbudowała dwór murowany.
Dlaczego jednak Mejera? Kiedy pierwszy raz usłyszałem o tym miejscu, pomyślałem, że być może jego właścicielem był jakiś niemiecki albo żydowski przedsiębiorca, który w XIX wieku zakupił sobie wiejską posiadłość. Nic bardziej mylnego. Choć dworek zmieniał właścicieli, przylgnęło do niego nazwisko Karola Meyera, który wszedł w jego posiadanie w 1788 roku, kiedy to jego ojciec Jan Meyer zmarł przedtem podzieliwszy większy majątek między synów. Meyerowie natomiast byli rodziną szlachecką pochodzącą z Inflant, a więc należeli do tej grupy polskich nobilów, których korzenie sięgały średniowiecznych Niemiec, ale w czasach zależności Inflant od Rzeczypospolitej, całkowicie się spolonizowała (podobnie jak Denhoffowie, Tyzenhauzowie czy Platterowie).
Jeśli Was interesuje historia dworu w Hołnach Mejera, odsyłam na stronę "Dwory pogranicza", gdzie można znaleźć dużo więcej szczegółów: http://dworypogranicza.pl/index.php/dwory/10-holny-mejera
Przed snem przeczytałem jeszcze kilka stron najnowszej powieści Marka Krajewskiego "Czas zdrajców", po czym zasnąłem z ekscytującymi myślami na temat mającej nazajutrz nastąpić wyprawy do Kowna i Kiejdan.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz