Jola i Jarek Janiccy przyjechali do nas w niedzielę, 3 lipca, żeby następnego dnia rano wyruszyć ich samochodem (to już czwarte wakacje, kiedy jeździmy ich samochodem, ponieważ nie zabieramy już naszych dorosłych dzieci na wakacje, i w ten sposób wychodzi nam taniej) do ośrodka wypoczynkowego Politechniki Białostockiej w Hołnach Mejera.
W poniedziałek podjechaliśmy jeszcze do "Podlaskiej Chaty" i "Lidla" na Nowowarszawskiej po ostatnie zakupy jedzeniowe i ruszyliśmy w kierunku Augustowa, zjechawszy z obwodnicy na Jurowce. Minęliśmy więc Korycin, Suchowolę i Sztabin, przejechaliśmy przez Augustów, żeby w tymże mieście nazwanym na cześć ostatniego z Jagiellonów skręcić w kierunku Ogrodnik. Swego czasu, kiedy nasze dzieci były małe, były to tereny często przez nas odwiedzane -- spędziliśmy nad okolicznymi jeziorami kilka wakacji z rzędu. Dlatego z sentymentem mijaliśmy Przewięź, drogowskazy na Płaską, Mołowiste czy Tobołowo.
Przypomnieliśmy sobie też pobyt w jednym z ośrodków domków kempingowych w Gibach, a także naszą wycieczkę do Wilna sprzed 19 lat, kiedy to pojechaliśmy do stolicy Litwy naszym pierwszym samochodem, jakim był fiat uno. Wtedy trzeba było jeszcze wykupić zieloną kartę i kupić lity, a także przejść przez odprawę graniczną. Do Unii oba nasze kraje wstąpiły dopiero w roku następnym, a euro Litwa przyjęła 1 stycznia 2015 r. Wtedy nie zastanawiałem się nad nazwą przejścia granicznego, którą jest nazwa wsi Ogrodniki. Zupełnie niedawno, kilka lat temu, kiedy pierwszy raz odwiedziliśmy Hołny Mejera, zacząłem się zastanawiać, dlaczego mówi się o przejściu w Ogrodnikach, a nie Hołnach Mejera, skoro Ogrodniki leżą przed Hołnami w stosunku do granicy z Litwą.
Przed dotarciem do celu skręciliśmy do Sejn, żeby tam zjeść obiad w Litewskiej Karczmie przy konsulacie Litwy. Ponieważ trafiliśmy zbyt wcześnie nawet jak na włoskie pranzo, postanowiliśmy poświęcić godzinę, lub, jeśli się uda, więcej, na zwiedzanie ciekawych miejsc. Godziny na pewno nie przekroczyliśmy, bo jednak tych historycznych miejsc tak wiele w Sejnach nie ma, a samo miasteczko jest po prostu bardzo małe. Niemniej to, co jest godne zobaczenia, ma z pewnością swój urok.
Skręciwszy z ulicy Józefa Piłsudskiego w Wileńską, przejechaliśmy mostkiem nad rzeczką Marychą i zaparkowaliśmy na niewielkim parkingu naprzeciw konsulatu Litwy, po czym piechotą udaliśmy się w kierunku placu Św. Agaty. Mijając robotników wykonujących jakieś prace naprawcze, czy też ulepszające ulicę, znowu przeszliśmy rzeczkę Marychę, która pierwotnie nazywała się Sejną i to od niej przyjęła nazwę osada Słowo to jest pochodzenia jaćwieskiego i odnosi się do traw porastających brzegi rzeki.
Sejny powstały w ostatniej dekadzie XVI w., jako założenie Jerzego Grodzieńskiego, który jednak w 1602 roku miasteczko sprzedał dominikanom. W czasie potopu Szwedzi je spalili, ale wkrótce po ich odejściu zakonnicy Sejny odbudowali, m.in. powstał wtedy ratusz. Kto zna tradycje Gdańska, albo Choroszczy pod Białymstokiem, temu na pewno nieobcy jest termin "jarmark dominikański". Również w Sejnach dominikanie dbali o rozwój gospodarczy swojego miasta, a zwłaszcza o handel. Tymczasem w czasach panowania ostatniego władcy Rzeczypospolitej Obojga Narodów, w pobliskim Krasnopolu nowoczesny ośrodek gospodarczy postanowił stworzyć niedoszły twórca polskiego przemysłu, Antoni Tyzenhauz. Magnat ten, jak wiemy, tworzył manufaktury na wzór zachodni, ale na zupełnie niezachodni wzór nie zatrudniał w nich najemnych robotników, ale chłopów poddanych, którym kazał nich pracować zamiast na pańskim polu. Jak wiemy, Tyzenhauzowi budowa polskiego przemysłu niezbyt się udała. Nie miał też szczęścia z Krasnopolem.
Kiedy dominikanie zorientowali się, że po sąsiedzku rośnie im konkurencyjne miasteczko, postanowili dodatkowo ożywić Sejny gospodarczo. Wpadli więc na pomysł, żeby zaprosić ludzi znanych ze swoich umiejętności kupiecko-bankierskich, czyli przedsiębiorców żydowskich z Litwy. Chcąc ich dodatkowo zachęcić do osiedlenia się w Sejnach, dominikanie zbudowali im synagogę. Wkrótce Sejny ponownie ożyły gospodarczo, a o Krasnopolu praktycznie słuch w pozostałych częściach Polski zaginął nim zdążył zaistnieć, choć oczywiście wieś o tej nazwie nadal leży między Sejnami a Suwałkami.
W 1804 roku Prusacy odebrali zakonnikom ich majątek, czyniąc z Sejn miasto królewskie. Później znalazły się w granicach Księstwa Warszawskiego, a po 1815 Królestwa Polskiego, co znaczy że cieszyły się polskojęzyczną administracją, czego nie można powiedzieć o Białymstoku, który już w 1807 r. Napoleon Bonaparte podarował carowi Aleksandrowi I w prezencie.
W okresie po rewolucji bolszewickiej toczyły się walki o ustalenie granic. Między innymi Litwini mieli ambicje dotyczące Suwalszczyzny, w tym Sejn. Przeciwko administracji litewskiej zbuntowała się miejscowa ludność polska (pod koniec XIX wieku ok. 40% ludności Sejn, przy 4% Litwinów i 50% Żydów). Tzw. powstanie sejneńskie (23-28 sierpnia 1919) zorganizowane przez POW, skończyło się zajęciem Sejn przez regularne wojsko polskie. W roku następnym weszli tu ponownie Litwini wraz z bolszewikami, ale ostatecznie we wrześniu 1920 r. zostali wyparci.
Zwiedzanie Sejn zaczęliśmy od bazyliki Nawiedzenia Najświętszej Marii Panny, gmachu z 1632 r., który na początku wieku XVIII przebudowano w stylu baroku wileńskiego. Czytelnicy tego bloga pewnie już się orientują, że za barokiem nie przepadam, ale uważam, że sejneński kościół jest przykładem dobrego wyważenia proporcji i nie przytłacza przepychem zdobień. W jednej z bocznych kaplic znajduje się drewniana figura Matki Boskiej Sejneńskiej sprowadzona na początku XVII w., a od 1610 roku obiekt kultu pielgrzymkowego związanego z wiarą w jej cudowną moc.
Po wyjściu z kościoła, który był od początku częścią kompleksu klasztornego, przeszliśmy na jego tyły, żeby zobaczyć budynki podominikańskie, które obecnie znajdują się w remoncie, więc o wejściu do wewnątrz mowy być nie mogło. Na moment wstąpiliśmy do sklepiku z pamiątkami, gdzie Jarek dostał stempelek do swojego słynnego notesu z pieczęciami turystycznymi, po czym udaliśmy się w stronę synagogi, mijając po drodze ratusz z połowy XIX w. Przeszliśmy tez obok dawnego gimnazjum hebrajskiego, Domu Talmudycznego, który był pierwotnie synagogą wybudowaną na miejscu tej wzniesionej przez dominikanów by zachęcić Żydów do osiedlenia się w Sejnach, oraz obok tzw. Białej Synagogi. Wszystkie te miejsca były zamknięte, prawdopodobnie z racji poniedziałku, który dla instytucji muzealnych jest dniem świętym, więc powoli zawróciliśmy i powoli udaliśmy się pod budynek litewskiego konsulatu, gdzie mieści się Karczma Litewska. Było przed trzynastą, więc oprócz nas niewielu było jeszcze gości. Wkrótce dostaliśmy menu, z którego wybraliśmy sobie litewskie przysmaki. Jola wzięła czenaki, czyli potrawkę z warzyw i mięsa zapiekaną w glinianym garnuszku, a nasza trójka zestaw specjałów regionalnych, na który składał się blin litewski (placek ziemniaczany nadziewany mielonym mięsem), cepelin/kartacz z mięsam, oraz soczewiak, czyli pierożek z nadzieniem z soczewicy. Do tego był zestaw surówek, a do picia wzięliśmy litewską lemoniadę -- no niestety z butelki a nie robionej domowym sposobem, do czego przyzwyczailiśmy się zamawiając lemoniadę w Rumunii. Niemniej litewska lemoniada gruszkowa była bardzo smaczna. Jola i Jarek wzięli smak mango i też im smakowała.
Syci i zadowoleni ruszyliśmy w stronę Hołn, ale nie ulicą Wileńską do końca, tylko Powstańców Sejneńskiej, bo przy niej znajduje się stacja benzynowa, gdzie Jarek postanowił uzupełnić bak przed naszą wyprawą na Litwę, która miała nastąpić dnia następnego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz