piątek, 1 lipca 2022

Orle Gniazda 2

Po pełnej wrażeń sobocie nastąpiła niedziela, 1 maja, na którą mieliśmy zaplanowaną słynną Pieskową Skałę z zamkiem i Maczugą Herkulesa, a także zamek w Ojcowie, tudzież Jaskinię Łokietka. 

Do Pieskowej Skały dojechaliśmy stosunkowo wcześnie. Samochód zostawiliśmy na płatnym choć byle jakim parkingu (po prostu ogrodzony kawałek terenu) i minąwszy wzgórze z posągiem czeskiego świętego księdza, który poniósł śmierć męczeńską z powodu dochowania tajemnicy spowiedzi, czyli Jana Nepomuka (po naszemu Nepomucena), ruszyliśmy pod górę w stronę bramy zamkowej. Gdyby nie stał na wzgórzu naprzeciwko zamku, posąg Jana Nepomuka pewnie by nawet nie zwrócił mojej uwagi, gdyś popularność tego czeskiego świętego w Polsce jest wprost zadziwiająca. Jego posągi można spotkać praktycznie w każdym mieście i w wielu wsiach. Pamiętam z dzieciństwa jego rzeźbę na placu kościelnym w Lasocinie, gdzie w dzieciństwie jeździłem na wakacje (stoi tam do dziś zresztą), a kilka lat temu postawiono całkiem pokaźnych rozmiarów posąg przy moście na rzeczce Białej w Białymstoku. Na temat popularności tego świętego w Polsce istnieje nawet literatura, ale my nie przyjechaliśmy tu dla niego. 

Oto bowiem stanęliśmy w kilkumetrowej kolejce do kasy. Po nabyciu biletów powiedziano nam, żebyśmy pomaszerowali przez zewnętrzny dziedziniec ku następnej bramie, bo tam już się zbiera grupa. Zwiedzanie zamku w Pieskowej Skale odbywa się bowiem w grupach i z przewodnikiem. Faktycznie, przy kolejnej bramie przewodnik już stał i coś mówił do grupki turystów, którzy kupili bilety nieco wcześniej od nas. W czasie, kiedy przekazywał nam informacje o historii budowli i jej właścicielach, dobiła do nas partiami kolejna grupa zwiedzających, podwajając naszą liczebność. 

Swego rodzaju "odkryciem" było dla mnie to, że niemal każdy z zamków ma jakiś inny status własnościowy. Akurat zamek w Pieskowej Skale to oddział Zamku Królewskiego na Wawelu! Pieskowa Skała leży dość daleko, choć oczywiście nie aż tak bardzo, od Krakowa, ale we mnie wzbudziło to bezwiedną tęsknotę za tym pięknym starym stołecznym miastem, w którym ostatnio byliśmy jakieś czternaście lat temu. Tak, czy inaczej, Krakowa nie mieliśmy zaplanowanego, więc nie mogliśmy nawet marzyć o tym, że podczas tej wycieczki podjedziemy choćby na godzinę na Wawel. 

Tymczasem przewodnik opowiedział nam o Szafrańcach, pierwszej rodzinie, której Kazimierz Wielki oddał zamek we władanie. Piotr Szafraniec  był nie lada figurą, bo wojewodą krakowskim, ale jego potomkowie ulegli degeneracji i stali się rycerzami-zbójcami, w związku z czym Krzysztof Szafraniec zapłacił za swoje zbrodnie głową. Egzekucję wykonano na Wawelu. 

Gotycką konstrukcję przebudowano w XVI wieku w duchu renesansu. Michał Zebrzydowski dobudował system bastionów. Jak łatwo się domyślić, rok 1655, czyli "potop" szwedzki, nie był dla zamku łaskawy, bo Pieskowa Skała nie była żadnym wyjątkiem, jeśli chodzi o niszczycielską działalność przodków naszych sąsiadów z drugiej strony Bałtyku. Na domiar złego w 1718 r. zamek strawił pożar. Pod koniec lat 60. XVIII wieku odbudowali go Wielopolscy, którzy stali się jego właścicielami, tak, że zamek mógł nawet gościć króla Stanisława Augusta Poniatowskiego w 1787 r. 

Już pod rosyjskim panowaniem, w 1842 r. Pieskową skałę odkupił od Wielopolskich hrabia Jan Mieroszewski. Jego potomek, Krzysztof, przehulał rodowy majątek i musiał zamek odsprzedać. Michałowi Wilczyńskiemu, a ten doktorowi Serefinowi Chmurskiemu, który chciał z tego terenu zrobić użytek jako atrakcję letniskową. Interes się nie powiódł i w 1902 r. zamek zlicytowano. Budowlę podtrzymała przy życiu specjalnie do tego celu powołana Spółka Akcyjna, z Adolfem Dygasińskim i Józefem Zawadzkim (lekarzem) na czele, która przekształciła zamek w elegancki pensjonat. Udziałowcami Spółki były zamożne rodziny warszawskie, bowiem Pieskowa Skała znajdowała się w Królestwie Polskim, czyli w zaborze rosyjskim, co osłabiło jej związki z Krakowem. 

Po drugiej wojnie światowej, zamek znacjonalizowano i oddano do dyspozycji Ministerstwa Rolnictwa, a w 1950 r. kuratelę nad nim przejęło Ministerstwo Kultury i Sztuki. Po remontach (ostatni w 2016) zamek w Pieskowej Skale jest bardzo atrakcyjnym muzeum, przyciągającym turystów. 

Przewodnik oprowadził nas po krużgankach i niektórych komnatach, żeby zakończyć swoją opowieść na tzw. skale Dorotki, gdzie ponoć niewierna żona jednego z Szafrańców została przez męża zamurowana. Jedna z legend mówi, że jedzenie donosił jej w pyszczku wierny piesek, i stąd nazwa Pieskowa Skała, ale to oczywiście należy włożyć między bajki. 

Tymczasem nadeszła już kolejna grupa z innym przewodnikiem, co dało mi okazję do obserwacji, że warto zwiedzać te same miejsca z różnymi przewodnikami, ponieważ narracja tego drugiego pana kładła akcenty na inne anegdoty, których niestety nie zapamiętałem, bo głupio było tak się przyczepić do kolejnej grupy wycieczkowej. Obeszliśmy więc ponownie krużganki i zajrzeliśmy do komnat już samodzielnie, a następnie wróciliśmy do altany na Skale Dorotki, gdzie spożyliśmy nasze kanapki popijając je wodą mineralną. 

Następnie udaliśmy się na taras kawiarni w innej części fortecy, gdzie Agnieszka i ja wypiliśmy kawę, a Jola z Jarkiem zaszaleli z przedobiednim deserem. 

Kiedy wyszliśmy przed zamkową bramę, zdaliśmy sobie sprawę jak mądrą podjęliśmy decyzję przyjeżdżając stosunkowo wcześnie. Kolejka do kasy ciągnęła się na co najmniej trzysta metrów. 

My natomiast poszliśmy pod Maczugę Herkulesa, która znajduje się w większym oddaleniu od zamku niż to sobie kiedyś wyobrażałem na podstawie popularnych zdjęć w podręcznikach, czy z serialu o Janosiku. Oczywiście ten dystans nie jest jakiś wielki, ale po prostu większy, niż projektowała to wcześniej moja wyobraźnia. Zrobiliśmy sobie serię zdjęć przy słynnej skale, po czym ruszyliśmy ścieżką idącą po zewnętrznej stronie murów, żeby wyjść przy wzgórzu z św. Janem Nepomucenem, a więc przy parkingu, na którym zostawiliśmy samochód. Zabudowania zamkowo-pałacowe, bo przecież dawne warownie często przebudowywano w stylu bardziej rezydencjonalnym niż obronnym, czy to właśnie w Pieskowej Skale, czy np. w czeskim Mikulowie, robią wrażenie po prostu wysokich kamienic -- takich jakie znamy z miast. Co się jednak dziwić? W końcu po włosku kamienica to po prostu palazzo. Gmach mieszkalny otoczony murami w Pieskowej Skale z jednej strony ma elementy renesansowe, wewnętrzny jego dziedziniec otoczony jest krużgankami, ale ściana boczna, wzdłuż której szliśmy w stronę parkingu była płaską równą powierzchnią z rzędami zupełnie "normalnych" okien. Pewien sposób myślenia o organizacji przestrzeni mieszkalnej po prostu okazał się na tyle uniwersalny, że mimo zmieniających się czasów, trudno coś nowego wymyślić, a nawet jeśli nie tak trudno (bloki mieszkalne to przecież wymysł pierwszej połowy XX w.), to budynki typu palazzo, od średniowiecza po dziś, jeżeli oczywiście są zadbane, nadal wzbudzają w nas poczucie bezpieczeństwa i swojskości. Nie oszukujmy się, lubimy piosenki, które już słyszeliśmy. 

Tak jak przed kasą stała długaśna kolejka, tak samo ustawił pokaźny sznur samochodów oczekujących na wolne miejsce na parkingu. Myślę, że odjeżdżając dostarczyliśmy wiele radości kierowcy, który już na parking wjechał, ale jeszcze nigdzie się nie ustawił, bo czekał na zwolnienie miejsca.

 

 

Pieskowa Skała


















































































































































































































Następny punkt naszej wycieczki, czyli zamek Tenczyn we wsi Rudno, znajduje się ok. 30 km od Pieskowej Skały, ale zanim tam dotarliśmy, chcieliśmy zrealizować inny, a mianowicie zamek Ojców i Ojcowski Park Narodowy, który znajduje się bardzo blisko Pieskowej Skały. Już po tejże mogliśmy się zorientować, że nadeszła pora nasilenia ruchu turystycznego, ale nie spodziewaliśmy się, że w okolicach Ojcowa nie znajdziemy ani jednego wolnego miejsca parkingowego. Pokręciwszy się po okolicy, zdecydowaliśmy przesunąć ten punkt programu na dzień następny, ale o wcześniejszych godzinach. 

Kiedy dojechaliśmy w okolice Rudna, zastanawialiśmy się, czy zaparkować samochód tam, gdzie kończył się ogromny rząd aut zaparkowanych przy polnej drodze, czy może spróbować podjechać bliżej zamku i tam poszukać miejsca. Zdecydowaliśmy się jednak na to pierwsze rozwiązanie. No może nie stanęliśmy na samym końcu rzędu samochodów, ale jednak bliżej tego końca, niż zamku. W ten sposób zrobiliśmy sobie, wraz z innymi zwiedzającymi, około kilometrowy spacer przez wieś. Po drodze nieco nas zaskoczył widok ludzi na polu, a właściwie na sporej działce, chodzących po spulchnionej ziemi i wypatrujących w niej czegoś. Okazało się, że byli to poszukiwacze agatów. Działające po przeciwnej stronie drogi muzeum tychże minerałów umieszcza pewną ich liczbę na owej działce, a chętni wykupują prawo do ich poszukiwań. Nie dla kamieni półszlachetnych jednak przybyliśmy do Rudna, a do zamku, którego historia sięga Łokietka, za którego czasów niejaki Nawoj z Morawicy zbudował na miejscowej skale prawdopodobnie zamek drewniany, ale jego syn, Jędrzej, wojewoda krakowski i sandomierski, zbudował warownię murowaną. Zresztą inaczej stać się nie mogło, skoro nadeszły czasy Kazimierza Wielkiego, który wszystko drewniane na murowane zamieniał. 
 
Tęczyńscy był to ród możny, którego przedstawiciele mieli dużo do powiedzenia w Królestwie Polskim, zaś zamek Tenczyn posiadali przez kolejne stulecia. W 1570 r. Jan Tęczyński całkowicie gmach przebudował. W zamku gościli sławni ludzie pióra -- późnośredniowieczny kronikarz Jan Długosz, czy renesansowi poeci -- Mikołaj Rej, czy Jan Kochanowski. 

Panowanie Tęczyńskich skończyło się w roku 1637, kiedy to zmarł ostatni potomek rodu, zaś jego córka wyszła za Łukasza Opalińskiego. Podczas "potopu" znany nam z niechlubnego rokoszu antykrólewskiego marszałek koronny Jerzy Lubomirski, rozpuścił plotkę, że w Tenczynie ukrył skarb koronny, który w rzeczywistości kazał odtransportować do Starej Lubowli na Spiszu. Wojska szwedzkie w związku z tym zamek obległy, wymordowały załogę, która się była poddała, a nie znalazłszy skarbu, podłożyły ogień. 
 
Po potopie zamek odbudowano, zaś w XIX wieku stał się własnością Potockich herbu Pilawa, w których posiadaniu pozostawał aż do II wojny światowej. Po tej katastrofie zamek zaczął popadać w ruinę. W 2009 unieważniono ustalenia reformy rolnej z 1944 r., co oznaczałoby powrót Potockich na zamek, ale decyzję tę wstrzymano. Administratorem obiektu pozostaje gmina Krzeszowice. Ruiny zostały zabezpieczone i udostępnione zwiedzającym. 

Ponieważ do wejścia była spora kolejka, zaś oprócz ruin nie bardzo było się czego spodziewać na dziedzińcu wewnątrz murów, obeszliśmy cały zamek dookoła idąc malowniczą ścieżką między tymi murami a stromym zboczem. Budowla nadal jest imponująca i jej rozmiar pokazuje, że była to wspaniała rezydencja. 

Po obejściu zamkowych murów przeszliśmy na wzgórze po przeciwnej stronie zamku, żeby nacieszyć wzrok jego widokiem z tej perspektywy. Jako "bonus" tej decyzji potraktowaliśmy widok stada rudych długowłosych krów pasących się w ogrodzonym terenie między zamkiem, a naszym stanowiskiem. Stado wyglądało na bydło znane z filmów o Szkocji, ale zoologiem nikt z nas nie jest, więc głowy nie dałbym, że te krowy faktycznie pochodziły z kraju Rob Roya. Jednak po powrocie do domu sprawdziłem, że krowy z zamkowej zagrody w Rudnie faktycznie reprezentują szkocką rasę.

Wróciliśmy do samochodu i ruszyliśmy w stronę Rabsztyna, gdzie tym razem postanowiliśmy już udać się na zamek stojący jakieś 200 metrów od naszej kwatery.


Zamek Tenczyn
























































 
Po powrocie do Rabsztyna, skierowaliśmy nasze pierwsze kroki do restauracji przy naszym pensjonacie, ponieważ zaczęliśmy już odczuwać głód. Jedzenie nam smakowało. Czy to rosół czy żurek w chlebie, czy też mięso z kluskami śląskimi były bardzo dobre, więc wkrótce oprócz sytości odczuliśmy też satysfakcję natury smakowej. 

Po chwili odpoczynku w naszym pokoju, postanowiliśmy udać się na spacer do zamku. Po drodze jednak stała tzw. chata Kocjana. Otóż ten mały drewniany dom został zbudowany w 1862 w jednej z podolkuskich wsi, o nazwie Skalskie, żeby potem znaleźć się w obrębie Olkusza, zaś do Rabsztyna został przeniesiony w 2004 roku, co stanowi swego rodzaju kuriozum, ale któż trafi za decyzjami urzędników? Nie z powodu wieku obiektu chata ta stała się atrakcją turystyczną Rabsztyna, ale dlatego, że urodził się w niej w 1910 roku Antoni Kocjan, przedwojenny konstruktor szybowców o takich wdzięcznych nazwach jak Wrona, Komar, Czajka, Sroka, Sokół, Mewa i Orlik oraz motoszybowiec Bąk. Szybowce Kocjana wygrywały międzynarodowe konkursy, ale ich konstruktor nie uniknął tragicznego losu. Jako aktywny członek Armii Krajowej został przez Niemców aresztowany w Warszawie, torturowany i w końcu zamordowany. Do jego chaty jednak nie weszliśmy, ponieważ właśnie zamknięto turystyczny punkt informacyjny, który się w niej znajduje. 

Udaliśmy się w stronę zamku, który po polsku nazywałby się Krucza Skała, ale jednak z podobnych chyba powodów, co kilka innych zamków na szlaku Orlich Gniazd, nosi nazwę niemiecką -- Rabsztyn to przystosowany do polskiej fonetyki Rabestein. I znowu wiemy, że już w XIII wieku stała tam konstrukcja drewniana i że za Kazimierza Wielkiego zbudowano pierwsze fragmenty murowane. Zamek przechodzi różne koleje losu, będąc własnością Władysława Opolczyka, potem Melsztyńskich, ale kiedy Spytko z Melsztyna junior na czele polskich husytów zaatakował radę królewską, został pokonany, a Rabsztyn został mu odebrany. M.in. należał do Tęczyńskich, potem do Bonerów, Firlejów i in. Zniszczony podczas potopu szwedzkiego nigdy nie został odbudowany, stając się ruiną wpisaną na trzy kolejne stulecia w krajobraz okolicy. 

Kiedy w 2020 wracaliśmy z wakacji w Rumunii, postanowiliśmy zobaczyć zamek w Rabsztynie, który znajdował się w pobliżu naszej trasy z Krakowa do Łodzi. Wówczas obeszliśmy obiekt dookoła, ale na wewnętrzny dziedziniec nie mogliśmy wejść, ponieważ toczyły się tam roboty remontowe. Jarek, który bywał tam już wcześniej, stwierdził, że odbudowano basztę, której kilka lat temu stanowiła ruinę. Teraz zamek był już po remoncie. Nie został całkowicie odbudowany, ale ruiny doprowadzono do stanu komercyjnej zwiedzalności, że posłużę się neologizmem autorstwa własnego. Kiedy więc minęliśmy plac z atrakcjami, m.in. z balonem, w którym chętni mogli się nieco wznieść w powietrze, ale nie bardziej niż na długość liny, dzięki której był on zakotwiczony w ziemi, weszliśmy przez bramę w obręb murów zamkowych. Zakupiliśmy bilety wstępu w przeszklonym obszernym pomieszczeniu, w którym znajdowała się zarówno kasa jak i sklep z pamiątkami, po czym weszliśmy po metalowych schodach na wyższy poziom, żeby się przespacerować po dziedzińcu. Po jego przeciwnej stronie znajdowało się kolejne przeszklone pomieszczenie w którym wyeksponowano pozostałości archeologiczne. O nie do końca zgadzam się z opiniami, że zamki odbudowane to niepotrzebne makiety, które zastąpiły urokliwe ruiny, to ruiny odbudowane częściowo, ale ruinami pozostające, tyle że opatrzonymi w nowe pleksiglasowe pawilony ekspozycyjne, to jest dopiero odarcie starych zamków z ich tajemniczego i monumentalnego uroku. Z drugiej strony jednak wiem, że w tzw. "cywilizowanych" krajach tak się robi od lat i nie należy się dziwić, że ktoś chce wykorzystać obecność ruin zamku w celach komercyjnych. 

Po powrocie na kwaterę, posiedzieliśmy jeszcze chwilę na tarasie, po czym udaliśmy się na spoczynek. Rano mieliśmy ruszyć do Ojcowa i Tyńca.
 
Rabsztyn


























































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz