niedziela, 3 lipca 2022

Orle gniazda 4

Zamek Ogrodzieniec leży 2 km od miejscowości o tej nazwie, więc powinniśmy być świadomi, że wieś, przy której stoi średniowieczna warownia nazywa się tak, jak pewnie nazywała się już w średniowieczu, czyli Podzamcze. 

Tam właśnie udaliśmy się we wtorek, 3 maja, po wypiciu kawy na tarasie naszego pensjonatu w Rabsztynie. Kiedy dojechaliśmy do Podzamcza znaleźliśmy parking w postaci trawiastej działki między innymi posesjami, z panem pobierającym opłaty. Domyśliliśmy się, że to pewnie właściciel, albo ktoś z jego rodziny, bo, jak się dało zauważyć, udostępnianie własnych placów na cele parkingowe to dość popularny biznes w tej miejscowości. Po drodze widzieliśmy kilka takich miejsc, gdzie gospodarze stali przy jezdni i "naganiali" klientów na swoje podwórko. 

Po raz kolejny okazało się, że przybyliśmy o bardzo dobrej porze, kiedy jeszcze nie zjechały tłumy turystów. Ruszyliśmy więc w stronę zamku mijając po drodze różne atrakcje typu rekreacyjno-jarmarcznego, choć w takim nowoczesnym wydaniu. 

Jak to już mogliśmy się przyzwyczaić, historia zamku w Ogrodzieńcu jest bardzo podobna do historii innych "orlich gniazd". Prawdopodobnie stała tu już jakaś drewniana warownia w czasach Bolesława Krzywoustego, ale wiemy, że Wielki Murator, czyli Kazimierz Wielki postawił zamek z kamienia. Wydzierżawił go niejakiemu Przedborowi z Brzezia. Później Władysław Jagiełło oddał go w użytkowanie rodowi Włodków herbu Sulima, ale w 1470 roku, tu ciekawostka, zakupili go dwaj krakowscy mieszczanie Ibram i Piotr Salomonowiczowie. Ciekawostka, bo pokazuje to jasno, że przed statutami piotrkowskimi wydanymi przez Jana Olbrachta w 1496 r., nie było przeszkód prawnych, by mieszczanie nabywali dobra ziemskie! Niestety nie da się polemizować z tezą, że kolejne przywileje szlacheckie i prawa nadawane przez Jagiellonów doprowadziły do potwornego skostnienia struktury społecznej Rzeczypospolitej, zaś sytuacja warstw innych niż szlachecka, zmieniała się na gorsze. To są tematy rozpalające dzisiaj emocje historyków, a przede wszystkim historyków-amatorów z zacięciem polityczno-ideologicznym. O ile ogólne warunki materialne w dobie jagiellońskiej w całym kraju uległy poprawie, to stosunki społeczne dla mieszczan, a zwłaszcza chłopów zaczęły się systematycznie pogarszać. 

W 1470 roku jednak krakowscy bogaci mieszczanie zakupili zamek Ogrodzieniec. Wkrótce jednak znalazł się on w rękach Jana Feliksa Rzeszowskiego, po czym jeszcze wielokrotnie zmieniał właścicieli (Pileccy, Bonerowie, Firlejowie). Wspomniany już przy innej okazji habsburski pretendent do polskiego tronu, Maksymilian, zamek zdobył (jak pamiętamy, nie udało mu się to z Olsztynem). Szwedzi w czasach potopu stacjonowali tu przez 2 lata zachowując się jak wandale, bo zamek poważnie uszkodzili. Ponownie zniszczeniom uległy zamkowe mury z rąk szwedzkich w 1702. Jak pamiętamy, były to czasy, kiedy Rzeczpospolita jakichś wojen na skalę europejską nie prowadziła, za to na jej terenie prowadzili ją sobie inni, m.in. ostatni watażka na szwedzkim tronie, Karol XII. Szwedzi wówczas spalili połowę zamku Ogrodzieniec. Zadziwiające jest, że oprócz pewnych nielicznych prawicowych polityków z poważnymi zaburzeniami, praktycznie nikt dzisiaj nie domaga się od Szwedów odszkodowań, choć zniszczenia, jakich w naszym kraju dokonali, przewyższają te z czasów II wojny światowej. Nikt też nie pała do Szwedów taką nienawiścią, jaką potrafimy niekiedy okazać Niemcom, czy Rosjanom. Było-minęło! Generalnie to na pewno dobrze, bo Szwedzi po Karolu XII jakby tak stracili ferwor do międzynarodowych podbojów i ambicje odgrywania roli światowego mocarstwa. Ale co nam poniszczyli to poniszczyli, a jak pokazują zamki w Jurze (i nie tylko), z tych zniszczeń do dziś się nie pozbieraliśmy. 

Kto wie jednak, czy większego spustoszenia nie dokonał jeden z dziewiętnastowiecznych właścicieli zamku, niejaki Ludwik Kozłowski, który zabytkową strukturę ważył sobie najwyraźniej lekce, ponieważ rozbierał mury i sprzedawał kamień na budulec okolicznym żydowskim kupcom. Być może więc fragmenty zabytkowych ścian można gdzieś znaleźć w okolicznych domach, chlewach i oborach. Ale i poprzedni właściciel z końca XVIII w. Tomasz Jakliński nie dbał o stan techniczny budowli. W 1810 r. zamek przestał być czyjąkolwiek rezydencją, choć nadal przechodził w ręce kolejnych właścicieli.

W 1944 roku zamek znacjonalizowano odebrawszy go ostatnim właścicielom, rodzinie Wołczyńskich. Pozostałości średniowiecznej warowni zabezpieczono jako trwałą ruinę i udostępniono zwiedzającym.  

Obecnie widać, że dokonano tam szeregu prac konserwatorskich, ale też takich podobnych do tych w Rabsztynie -- wzmocniono gdzieniegdzie mury, zainstalowano metalowe schodki i platformy umożliwiające zwiedzanie ruin wg pewnego ustalonego porządku, w czym pomagają strzałki umieszczone na trasie. W poszczególnych fragmentach umieszczono też napisy, informujące jaka komnata znajdowała się w danym miejscu. Zamek Ogrodzieniec robi wrażenie ruiny dobrze zadbanej, ale nie tak skomercjalizowanej jak Rabsztyn. 

W ruinach Ogrodzieńca kręcono w latach osiemdziesiątych serial "Janosik", a w ekranizacji "Zemsty" Fredry, w reżyserii Andrzeja Wajdy, i z Romanem Polańskim w roli Papkina, odegrały rolę zamku podzielonego murem na pół. I znowu naszły mnie myśli o kondycji szlachty w XVIII w. Nie była ta żadna jednolita klasa społeczna. Byli magnaci o niewyobrażalnych majątkach, była hołota nie posiadająca niczego, więc pod względem majątkowym mogła stać nawet niżej od bogatego chłopa-gospodarza, ale była też szlachta średnia, która musiała się starać, żeby nie spaść do roli ubogiego klienta, choć najczęściej i tak gdzieś u magnata na klamce wisiała.

W drodze powrotnej przy stojących przy ścieżce namiotach-straganach zdegustowałem kilka miodów pitnych, które serwował brodaty młodzieniec w średniowiecznym stroju. Po czym w następnym obejrzałem serię komiksów o średniowiecznym woju Wiesławie prezentowanych przez ich autora, pana Macieja Kisiela. Uznałem jednak ich cenę za raczej zaporową, zwłaszcza, że nasz budżet podróżny właśnie się kończył, więc komiksu nie zakupiłem. 

Atrakcją, której sobie nie odmówiliśmy natomiast było wejście do parku miniatur znajdującym się pod zamkiem. Pierwsze jednak, co rzuca się tam w oczy, to czołg z czasów II wojny światowej, do którego można wejść. Wcześniej raz w życiu byłem wewnątrz czołgu i doskonale zdawałem sobie sprawę, że jedynym czołgiem, w którym życie było fantastyczne, to był Rudy 102 z serialu "Czterej pancerni i pies". W rzeczywistości to pomieszczenie ciasne, niewygodne i generalnie mało ciekawe. Poza tym chyba rację miał kapral Wichura z ww serialu, który mawiał, że w czołgu przemieszczać się nie lubi, bo mu pod pancerzem duszno. 

To, co mnie wprawiło w niekłamany podziw to miniatury praktycznie wszystkich zamków ze szlaku Orlich Gniazd, tudzież okolicznych pałaców. Wartością tych modeli jest również to, że przedstawiają stan tych budowli z czasów ich świetności, a więc nie są to makiety współczesnych ruin. Centralne miejsce zajmuje ogromny model warowni na Jasnej Górze. Tam jednak niewiele się zmieniło. Mnie zaś zafascynował Ojców i inne zamki, których dzisiaj zachowały się tylko fragmenty. Trochę zrobiło nam się żal, że podczas tej majowej wyprawy nie dotarliśmy jeszcze do wielu zamków lub ich ruin, bo ich modele wskazywały na to, że byłoby warto. No niestety, nie można mieć wszystkiego od razu. 

Chodząc między makietami zamków trafiliśmy na stojące w pobliżu ogrodzenia łuki i strzały z przyssawkami w wiadrach z wodą. Jakże było nie spróbować. Zaczęliśmy strzelać, ale strzały jakoś nie chciały się przyssać do ściany odbijając się od niej i opadając na ziemię. Obok nas bawiła się rodzina ukraińska. Ani ojcu, ani synowi nie udało się umieścić strzały na trwałe w ścianie, za to dokonała tego ukraińska mama, co zobaczywszy zaczęliśmy jej bić brawo. 

Po wyjściu z parku miniatur, udaliśmy się na parking. Ponieważ odczułem lekki głód kupiłem sobie na straganie przy ścieżce kilka oscypków. No cóż, trudno je nazwać specjalnością lokalną, ale lubię je tak czy inaczej. 

Po raz kolejny mogliśmy sobie pogratulować dość wczesnej pory przybycia, bo teraz nasz parking był zapchany do ostatniego miejsca, zaś niemal całą jego szerokość, w tym wyjazd, tarasował ogromny autokar wycieczkowy. Kiedy jednak wysypała się z niego pokaźna grupa emerytów, autokar się przesunął i mogliśmy spokojnie wyjechać. W okolicach południa Orle Gniazda wypełniają się turystami! 

Wkrótce znaleźliśmy się na autostradzie A1, z której zjechaliśmy tylko w Rzgowie do restauracji, która już tradycyjnie stała się miejscem naszego ostatniego wspólnego obiadu po każdej wyprawie (no ta tradycja liczy dopiero raptem 3 wizyty w tym miejscu, ale miło jest pomyśleć, że się ustanowiło tradycję). 

Jazda autostradą jest szybka i wygodna, ale nie obfituje w atrakcje godne opisu. U Janickich w Płocku wypiliśmy kawę, wsiedliśmy do naszego samochodu i wróciliśmy do Białegostoku pełni pozytywnych wrażeń, refleksji natury historyczno-turystycznej, oraz poczucia dobrze spędzonego czasu.

 

Zamek Ogrodzieniec


















































































































































































































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz