czwartek, 11 grudnia 2025

Wodospady Kravica i Humac (środa, 30 lipca 2025)

Wodospady Kravica

Podczas naszego, tzn. Agnieszki, mojego i naszych dzieci, jednodniowego wypadu do Hercegowiny w 2019 r. nie zdążyliśmy podjechać do wodospadów Kravica w godzinach ich otwarcia. Wracając wówczas z Mostaru przyjechaliśmy na pusty parking tylko po to, żeby się dowiedzieć, że nie ma już wstępu na ich teren, w związku z czym popatrzyliśmy tylko na to, co można było dostrzec zza ogrodzenia parkingu. Porozmawialiśmy za to z małżeństwem prowadzącym stragan z pamiątkami, którzy okazali się miłośnikami Polski, a przede wszystkim Krakowa. 

Tym razem przyjechaliśmy o odpowiedniej porze, niemal w samo południe, po jakimś czasie znaleźliśmy miejsce parkingowe i ruszyliśmy do budynku, gdzie należało odczekać w długiej kolejce kończącej się na zewnątrz, żeby zakupić bilety wstępu. Na szczęście ich sprzedaż przebiegała sprawnie i szybko, więc wkrótce opuściliśmy go z drugiej strony. Od razu widać, że to teren typowo rekreacyjny, ponieważ wszędzie przetaczały się gromady turystów, w tym w większości w strojach kąpielowych. Dla nas ciekawsze jednak były widoki wodospadów, które w zajmują mniej więcej połowę obwodu jeziora. Szliśmy więc sobie powoli chłonąc piękno krajobrazu, a ponieważ nigdzie nie mogliśmy dostrzec zamykanej przebieralni, ani przynajmniej czegoś w rodzaju parawanu, zdecydowaliśmy się nie wchodzić do wody. 

Przechodząc koło zagłębienia między straganami z pamiątkami a jakimś budynkiem dostrzegłem mężczyznę bijącego pokłony do ziemi, czyli najwyraźniej odmawiającego południową modlitwę. Po chwili jednak mój wzrok przeniósł się na na tablicę informującą, m.in. po angielsku, że w tym miejscu odprawianie wszelkich rodzajów rytuałów religijnych jest zakazane! Nie dziwiło mnie to, że mężczyzna się modlił w tym miejscu, bo jestem dzieckiem PRLu i omijanie zakazów mam niejako we krwi i doskonale to zjawisko rozumiem, ale dziwiło mnie, dlaczego ten człowiek wybrał akurat to miejsce, skoro znalazłoby się pewnie ich więcej na terenie parku. Modlitwa w tym konkretnym miejscu zakrawała nie tyle już na zwykły bunt przeciw zakazom, ale na jawną demonstrację i prowokację. 

Bośnia, to kraj gdzie muzułmanie i chrześcijanie muszą ze sobą żyć razem, więc nie dziwił przekrój ludzi zażywających rekreacji w stawie (jeziorze?) zasilanym przez wodospady. O ile mężczyźni niczym się nie wyróżniali, to muzułmańskie kobiety wchodziły do wody w strojach całkowicie zasłaniających ciało. 

Uznawszy, że do obiadu jest jeszcze trochę czasu, zdecydowaliśmy się na małą przekąskę z jednego z foodtracków rozstawionych przy ścieżkach. Naleśnik z dżemem zdecydowanie poprawił mi nastrój. 

W międzyczasie natomiast Jarek przyjrzał się naszym biletom oraz pokazał je nam. Z opisu wynikało, że wykupiwszy wstęp na teren parku z wodospadami mamy również prawo do zwiedzenia klasztoru franciszkanów w Humacu. Co to za Humac? Jaki Humac? Jaki klasztor? Nic o nim wcześniej nie słyszeliśmy, ani nie czytaliśmy. Nie wiedzieliśmy nawet, jak tam dojechać. Dostrzegłszy siostrę zakonną, która z uroków wody nie korzystała, pozostając w habicie, a która prawdopodobnie była opiekunką grupy dzieciaków, podszedłem do niej i zaryzykowałem bez żadnych wstępów: "Przepraszam, czy siostra jest Polką?" No i masz! Trafiłem bez pudła! Sympatyczna zakonnica potwierdziła w naszym języku, że jest naszą rodaczką. Niestety nie miała pojęcia o klasztorze w Humacu. Dopiero jeden z licznych straganiarzy był w stanie wytłumaczyć, że Humac leży jakieś 8 kilometrów od wodospadów Kravica. Skoro mamy bilety, to dlaczego nie skorzystać? Jedziemy. 

Pospacerowawszy jeszcze trochę po parku, przy okazji dostrzegłem ludzi przebierających się w miejscu, gdzie godzinę wcześniej modlił się mężczyzna, który zakazom się nie kłaniał (jeno samemu Bogu).

Po nastawieniu nawigacji na klasztor franciszkanów w Humacu ruszyliśmy w jego kierunku. 

















Humac -- kompleks franciszkański pw. św. Antoniego Padewskiego

Ponieważ ani o Humacu, ani o zakonie św. Franciszka w tym miasteczku nie wiedzieliśmy nic, ponieważ o jego istnieniu dowiedzieliśmy się dopiero z biletów do wodospadów Kravica, jechaliśmy całkowicie w ciemno. Kiedy już dojechaliśmy do samego Humaca, nie było wcale jasne jak się kierować do klasztoru. Niewielkie drogowskazy przy drodze pokazywały jeden skręt, ale nawigacja tom-tom inny. Jarek zawsze wierzy "Kaśce" z tom-toma, więc skręcił w wąską przecznicę za tą ze znakiem wskazującym na drogę do klasztoru. Trochę pokrążyliśmy wąskimi "wiejskimi" uliczkami. Do miejsca docelowego, owszem, dojechaliśmy, ale zawahaliśmy się, czy wolno nam tam wjechać, ponieważ brama nie wyglądała na oficjalnej wejście na teren klasztoru, a parking za nią wyglądał na prywatny, bądź zastrzeżony tylko dla zakonników i pracowników. Postanowiliśmy odnaleźć bramę oficjalną. Musieliśmy ponownie pokrążyć po okolicy kolejnymi "wiejskimi" uliczkami, bo nie wystarczyło objechać murów klasztornych, ponieważ droga nie wiodła wzdłuż nich. Trzeba było objechać kilka rustykalnych "kwartałów", żeby się znaleźć na uliczce prowadzącej pod wielką bramę wjazdową. Ta natomiast znajdowała się dokładnie po drugiej stronie tej, pod którą podjechaliśmy pierwotnie. Gdybyśmy chcieli, to mogliśmy wjechać tamtą właśnie i przejechać na drugą stronę, na parking dla wiernych i gości. No cóż, jak wspomniałem, o tym miejscu nie mieliśmy zielonego pojęcia.

Wystarczył jednak pierwszy rzut oka, żeby się zorientować, że nie mamy tutaj do czynienia z jakimś starym zabytkiem. Faktycznie kościół pw. św. Antoniego Padewskiego zbudowano w 1869 r., zaś budynek klasztorny dwa lata później. To, natomiast, co mogliśmy zobaczyć dookoła, to nowoczesny kompleks sakralny, z ołtarzem na świeżym powietrzu i z kościołem, którego wnętrze urządzone jest nawet nie w stylu dziwiętnastowiecznym, ale późnodwudziestowiecznym. Jedno skrzydło klasztoru było remontowane w 1961 r., zaś w 1967 zbudowano całe nowe skrzydło. 

Nowoczesne wnętrze ogromnego kościoła niczym nas nie zaskoczyło, a moją uwagę przyciągnął tylko napis na obrazie Miłosierdzia Bożego, czyli Jezusa z promieniami wychodzącymi z serca z podpisem "Jezu ufam Tobie". Jak może pamiętacie, podczas tego wyjazdu zapoznałem się z węgierską wersją tej frazy. Teraz miałem okazję przeczytać ją po chorwacku. Katolicka ikona będąca rezultatem wizji św. Faustyny Kowalskiej, wg wskazówek której pierwszy tego typu obraz namalował w 1934 r. Eugeniusz Kazimirowski, ale dwadzieścia lat później bp Franciszek Barda zaproponował, by namalować nowy wizerunek Jezusa Miłosiernego. Rozpisany w tym celu konkurs wygrał Ludomir Ślendziński, który namalował go wg wskazówek księdza Sopoćki. Właśnie ten ostatni obraz zrobił światową karierę i to jego kopie wiszą w kościołach katolickich na całym świecie. Jako człowiek niereligijny, a do wizji Faustyny Kowalskiej podchodzący ze szczególnym sceptycyzmem, i tak uważam, że popularność obrazu z podpisem "Jezu ufam Tobie" świadczy o wkładzie naszych rodaków w światową kulturę, co nie jest bez znaczenia. 

Wszystko pięknie, tylko właściwie po co tutaj przyjechaliśmy? Żeby oglądać nowoczesny kościół i kompleks klasztorny? Wreszcie dotarliśmy do niepozornego wejścia w jednym z budynków, z którego kilkoma stopniami w dół schodziło się do wnętrza muzeum! I to tutaj właśnie były ważne nasze bilety z wodospadów Kravica. Okazało się, że franciszkanie kolekcjonowali zabytki i w 1884 r. otworzyli to skromne, ale jakże ciekawe muzeum! Nie jest duże, więc przy zwiedzaniu nie zdążyło się znudzić, a zawiera artefakty z okresu przedrzymskiego, w tym rzeźby plemion iliryjskich zamieszkujących te tereny przed podbojem rzymskim i późniejszym przybyciem Słowian. Są liczne rzeźby, tablice i elementy uzbrojenia rzymskiego, są też zabytki średniowieczne. Chyba jednak najcenniejszym eksponatem jest tzn. "humacka płyta" pochodząca z XII wieku, na której wyryto napisy głagolicą z domieszką chorwackiej cyrylicy (czyli możemy jakąś formę przejściową między tymi dwoma systemami stworzonymi przez braci sołuńskich, czyli Cyryla i Metodego, która to forma pozostała w użyciu aż do XII w., mimo, że w innych regionach Słowiańszczyzny już dawno posługiwano się nowszą cyrylicą). Replika tej płyty wystawiona jest również na trawniku naprzeciwko wejścia do muzeum. 

Zwiedziwszy to ciekawe miejsce będące owocem kolekcjonerskiej działalności zakonników św. Franciszka, postanowiliśmy ruszyć w stronę Mostaru, ale po drodze zatrzymać się na obiad w restauracji, którą rekomendował Robert Makłowicz. Bo, jak wiecie, pan Robert jest naszym idolem i lubimy podążać jego śladem. 

Z klasztornego dziedzińca zrobiłem z dużym zoomem zdjęcie zamku Ljubuski piętnastowiecznego wojewody (hercoga) Stefana Vukčicia Kosaća na szczycie góry Buturovica (w rzeczywistości powstał jeszcze przed jego panowaniem). To właśnie od tytułu, który sobie dodał do tytulatury, nazywając się z niemiecka hercogiem (w wersji serbsko-chorwackiej herceg), jego ziemie nazwano Hercegowiną. Nie mieliśmy jednak zamiaru ani wjeżdżać, ani się wspinać do tych szlachetnych ruin. 






















































Jechaliśmy już prosto w kierunku restauracji zrezygnowawszy po drodze z odwiedzenia Medjugorje. Właściwie to najbardziej na tej miejscowości zależało Joli, ale ona również zeń zrezygnowała. Po pierwsze, pamiętając nasz krótki pobyt w 2019 r., wiedzieliśmy, że kościół przy olbrzymim parkingu jest budynkiem bezstylowym bez żadnych artystycznych atrakcji. Żeby ewentualnie przeżyć jakieś mistyczne doświadczenie, musielibyśmy się wspinać na górę po kamieniach do posągu Gospy znanego z cudów, na co nikt z nas przy panującej temperaturze nie miał ochoty. Zresztą przez szereg lat kościół katolicki sceptycznie podchodził do objawień Matki Boskiej (Gospy) w tym miejscu, a niektórzy nawet podejrzewali jakieś szatańskie sztuczki. Z tego, co słyszałem, obecnie Medjugorie jest uznawane jako miejsce objawień prywatnych, co znaczy, że nawet wierzący, praktykujący i pobożny katolik nie ma obowiązku w cuda z tego miejsca wierzyć. Ponieważ daleko mi od tych ww atrybutów, a przy tym jakoś tak w cuda słabo wierzymy, a w kościele już tego dnia byliśmy, po prostu doszliśmy do wniosku, że bośniackie Międzygórze sobie darujemy. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz