niedziela, 16 lutego 2025

Lechowe Pole i katedra w Augsburgu (czwartek, 1 sierpnia 2024)

 


Czy wiecie, co robili Węgrzy w latach 896-906? Jeśli nie, to spieszę z wyjaśnieniem, jakie moglibyście usłyszeć z ust samych ich potomków. Otóż zajmowali ojczyznę. Bo wiecie, świat jest urządzony tak, że od zarania świata jest on podzielony na ojczyzny poszczególnych ludów, tylko one potrafią się pogubić. Niektórym jednak udaje się znaleźć własny, przeznaczony mu przez Boga spłachetek ziemi, zająć go i się w nim urządzić. I tak właśnie zrobili Madziarzy podbijając Kotlinę Panońską (dawną rzymską prowincję). Kiedy w Internecie ktoś porusza kwestię słowiańskiego Państwa Wielkomorawskiego, od razu pojawiają się emotikony oznaczające szyderczy śmiech. Można się śmiało zakładać, że umieszczają je Węgrzy, bo potomkowie Madziarów zajmujących ojczyznę, negują albo samo istnienie słowiańskiego mocarstwa na tych terenach, albo bagatelizują jego rolę. Co prawda wielu twardych dowodów na mocarstwowość władztwa Rościsławów i Świętopełków morawskich nie ma, ale nie da się zaprzeczyć, że Kotlina Panońska stanowiła ziemię, gdzie mieszkali Słowianie. Stanowili oni coś w rodzaju łącznika między Słowianami północnymi (czyli wschodnimi i zachodnimi) a południowymi. Tymczasem weszli Madziarzy, ciągłość osadnictwa słowiańskiego przerwali, bo akurat musieli zająć sobie ojczyznę. Z Kotliny Panońskiej natomiast organizowali nieustanne wyprawy łupieżcze na tereny dawnego cesarstwa Karola Wielkiego, czyli na tereny dzisiejszych Niemiec i Francji. Były to wyprawy rabunkowe, bo wygląda na to, że skoro ojczyzna była już objęta w posiadanie, nie było potrzeby jej poszerzać i dalej ją zajmować. Wystarczyło tylko nachapać się bogactwami spadkobierców Franków. 

Możliwe, że agresywni przybysze ze wschodu jeszcze długo łupiliby swoich zachodnich sąsiadów, gdyby nie król niemiecki, Otto I z dynastii Ludolfingów  któremu udało się wskrzesić tradycję Karola Wielkiego, i w 962 r. zostać cesarzem rzymskim. Jego pozycję wśród własnych poddanych i narodów ościennych z pewnością wzmocniło wydarzenie, jakie miało miejsce siedem lat wcześniej. Otóż w 955 r. Otto pokonał na Lechowym Polu (nad rzeką Lech) hordę Madziarów na tyle skutecznie, że już nigdy potem nawet przez myśl im nie przeszło kierować swoje rabunkowe ekspedycje w kierunku zachodnim. 

Moi drodzy, zatrzymaliśmy się na parkingu, którego nazwa nie pozostawiała wątpliwości: Lechfield, czy Pole Lechowe. A więc byliśmy właśnie tu, nad rzeką Lech, gdzie Otto I powstrzymał ekspansję Węgrów! Co prawda wcale nie mam pewności, czy miało to miejsce dokładnie tu, gdzie był parking, na którym stanęliśmy, ale nawet jeśli nie dokładnie tu, to przecież gdzieś niedaleko! Oto dotykaliśmy przestrzeni, która odegrała ważną rolę w historii Europy! 


Po tym historycznym postoju ruszyliśmy już prosto w stronę Augsburga, czyli stolicy Szwabii. No właśnie, Szwabii. Z czym nam się kojarzy słowo "Szwab"? W moim rodzinnym domu moja łódzka babcia i mój tata tak mówili o Niemcach. Do końca życia jednego i drugiego nie można było ich przekonać, że bywają też porządni Niemcy, a nawet wręcz Niemcy o gołębich sercach. To się umysłach bliskich mi osób nie mieściło i Niemcy to byli dla nich tylko "szwaby". Na filmach o powstaniu warszawskim lub w ogóle o polskim ruchu oporu, najczęstszą pogardliwą nazwą Niemca było "szkop", ale u mnie w domu nigdy tego określenia nie słyszałem Były tylko "szwaby."
Tymczasem Szwabi (niem. Schwaben, ang. Suebi) to nazwa, którą jedna z etymologicznych hipotez tłumaczy jako "swoi/ swoi właśni", właśnie przez ten indoeuropejski zaimek zwrotny "swe-", zachowany w języku polskim czy włoskim "suoi". W I wieku naszej ery należeli wielkiej germańskiej konfederacji, która przeszła do historii jako Alemanowie (łac. Alamanni), co z kolei niektórzy tłumaczą jako "wszyscy ludzie", tak jak w angielskim "all men", co wskazywałoby na związek różnych plemion, w tym Szwabów. A tak przy okazji po francusku Niemcy (tzn. ludzie narodowości niemieckiej) to les Allemands, a po hiszpańsku los alemanes. Zostawmy jednak na razie dawne dzieje i wróćmy do naszej podróży. 

Opisując dojazd do Kaufbeuren zapomniałem wspomnieć, że to, co mnie uderzyło w niemal wszystkich mijanych wioskach, były miejscowe kościoły, których wieże wieńczyły cebulaste kopuły, a może raczej kopułki, czym świątynie te jako żywo przypominały rosyjskie cerkwie. Pisząc "rosyjskie" mam na myśli elementy architektury prawosławia rosyjskiego, a raczej ruskiego, czyli może ten termin obejmować również Białoruś, Ukrainę, czy nasze Podlasie. Kopuły w cerkwiach rumuńskich czy greckich są zupełnie inne. 

Oczywiście bawarskie, czy mówiąc ściślej szwabskie wiejskie kościoły katolickie nic z prawosławiem nie mają wspólnego, ale te "cebule" na szczytach wież przywodziły takie myśli. Taką też kopułą przywitał nas prawdopodobnie kościół pw. św. Ulryka i św. Afry, ale tylko jako widok na końcu perspektywy ulicy, którą zmierzaliśmy na parking, ponieważ do niego ani nie dojechaliśmy, ani potem nie doszliśmy. 

Zostawiwszy samochód w podziemnym parkingu, wyszliśmy na szeroką i bardzo ruchliwą ulicę w pobliżu Teatru Miejskiego (Staatstheater), który najwyraźniej przechodził jakiś remont. Będąc po raz pierwszy w Augsburgu, mimo, że mniej więcej wiedzieliśmy, co chcemy zobaczyć, nie do końca orientowaliśmy się, w jakim kierunku się udać. Postanowiłem zagadnąć pierwszego lepszego przechodnia o dom Fuggera. Niestety odpowiedź była nieco zbiła mnie z tropu "Ich habe keine Ahnung!" (Nie mam pojęcia!) Cooo? Augsburżanin nie ma pojęcia, gdzie jest dom jednego z najważniejszych Augsburżan w historii miasta? Czyżby "matura to bzdura" to nie tylko nasza specjalność? No tak, pewnie, że nie tylko nasza, bo przecież w Internecie jest mnóstwo filmików ukazujących ignorancję młodych Amerykanów w bardzo podstawowych dziedzinach wiedzy. O niemieckiej młodzieży z kolei usłyszałem nieco krytycznych uwag od znajomych mieszkających w Bundesrepublice. Tylko, że mężczyzna, którego zagadałem, Abitur (maturę), jeśli zdawał, to zrobił to jakieś trzydzieści lat temu. Potem jednak skarciłem się w myślach za takie rozumowanie, bo przecież to wcale nie musiał być obywatel Augsburga, tylko mieszkaniec jakiejś niedalekiej wsi lub miasteczka, który akurat przyjechał do stolicy rejencji Szwabia coś załatwić. No i umówmy się, nie każdy musi być historykiem, ani nawet historii miłośnikiem. 

Augsburg ma nieco ponad 300 tysięcy mieszkańców, a więc o ok. 20 tys. więcej niż Białystok i o ok. 20 tys. mniej niż Bydgoszcz. Nie jest to więc miasto duże jak choćby Monachium (1,5 mln), czy Norymberga (523 tys.), ale robi wrażenie prawdziwego przemysłowego miasta. Dlaczego odniosłem takie wrażenie? W odróżnieniu od Białegostoku, gdzie mieszkam, który w większości składa się z powojennych bloków, Augsburg kwartały z ulicami ze zwartą, typowo miejską zabudową w postaci starych kamienic. Nawet jeżeli widać, że budynek został zbudowany gdzieś tam w latach 60., 70., lub później, to są to plomby tak wkomponowane między budynki dziewiętnasto- i osiemnastowieczne, że ten stary charakter zostaje zachowany. 

Drugi wielkomiejski element Augsburga to tramwaje, zaś trzeci to ożywiony ruch samochodowy i pieszy na ulicach. Nie skorzystaliśmy z komunikacji miejskiej, bo wolimy zwiedzać na piechotę -- można wtedy zobaczyć więcej ciekawych obiektów po drodze. Podziwiając więc augsburskie kamienice doszliśmy do katedry pw. Nawiedzenia Najświętszej Marii Panny, czyli Hohe Domkirche Mariä Heimsuchung. 

Tak przy okazji, kościół katedralny jako Dom, włoskie duomo, czy polski tum -- to się wszystko wiąże ze sobą, a najciekawsze jest to, że tak, jak intuicyjnie by się nam mógł ten wyraz kojarzyć, faktycznie wywodzi się od łacińskiego "domus", co przecież znaczy po polsku tyle, co "dom"! 

Przed katedrą znajdują się posągi trójki świętych z VIII i IX w. związanych z Augsburgiem, św. Simperta, św. Ulricha (biskupa) i świętej Afry. Piękne dwie pary wrót w bocznej ścianie katedry okazały się zamknięte, ale zanim ruszyliśmy dookoła świątyni w poszukiwaniu wejścia, naszą uwagę przyciągnęła wystawa rzeźb i reliefów z czasów starorzymskich! Przecież Augsburg założyli Rzymianie jako Augusta Vindelicorum w roku 15 p.n.e. Do dziś Augsburg po włosku to po prostu Augusta.

I znowu dygresja, pamiętam, że kiedyś profesor Miodek mówił o jakimś swoim niemieckim znajomym, który twierdził, że Niemcom bardzo się podobają polskie wersje nazw ich miast, bo są takie pięknie dostojne, łacińskie. Na przykład Akwizgran ładniej brzmi od Aachen, Monachium od Müchen, a Moguncja od Mainz. Nie wiem, czy powoływanie się na opinię jednego znajomego, nie powinno być traktowane jako tzw. dowód anegdotyczny, ale miło jest wiedzieć, że nasze słowa ładniejsze od niemieckich. Z drugiej strony staropolska nazwa Monachium przypominała raczej dzisiejszą czeską, czyli Mnichowo. Tak czy inaczej, tutaj włoska nazwa tego miasta przebija wszystko, bo w mowie Dantego Monachium to... Monaco! Ale zostawmy to północne Monaco i wróćmy do Augusty, czyli Augsburga. 

Z czym nam się kojarzy ta nazwa. Myślę, że wielu z nas z nią się zetknęło w nazwie kościoła opierającego swoje doktryny religijne na naukach Marcina Lutra (pierwotnie mnicha należącego do zakonu, nomen-omen, augustianów). Jest to kościół ewangelicko-augsburski, który po tym drugim elemencie odróżniamy od kościoła opartego na naukach szwajcara z Genewy, Jana Kalwina, który w Polsce nosi nazwę ewangelicko-reformowanego. Skąd jednak ten Augsburg u luteran, skoro wiemy, że swoje słynne 95 antypapieskich tez Marcin Luter przybił na drzwiach kościoła w Wittenberdze, a nie w Augsburgu? 

Marcin Luter na Sejmie Rzeczy (czyli Reichstagu) w tymże mieście przedstawił swoją doktrynę w obecności cesarza Maksymiliana I Habsburga. Niejako pierwszym bodźcem, który pchnął augustianina do tak ostrej krytyki papiestwa, była sprzedaż odpustów. Kościół katolicki zapewnił sobie pewne źródło dochodów udzielając grzesznikom, a w chrześcijaństwie każdy był i jest grzesznikiem (no, oprócz Matki Boskiej), zwolnień z cierpień czyśćcowych. Bo spowiedź oczyszcza człowieka z grzechu, czyli ratuje przed wiecznym potępieniem, ale nie zwalnia grzesznika z odbycia kary w czyśćcu. Z odpowiednią opłatą kapłani mogą go jednak od ich części, albo nawet od całości wykupić. Na tym właśnie polega idea odpustu, bo już w samej ewangelii apostołom i ich następcom Jezus zagwarantował władzę podejmowania decyzji wobec przyszłości dusz wiernych. Pomysł, że na tej władzy można nieźle zarobić, przyszedł trochę później, a swoje apogeum osiągnął podczas największej korupcji w Awinionie a potem w Rzymie. Jeżeli dodamy do tego jawnie rozpustny tryb życia Aleksandra VI (Rodrigo Borgii), czy nieskrywanej chciwości Juliusza II (della Rovere), wszyscy wiedzieli na co idą te ogromne kwoty zbierane w całej Europie. 

Marcin Luter, który naczytał się Johna Wyclifa i Jana Husa, pełen szlachetnego zapału postanowił z tym walczyć. Warto pamiętać, że nie chodziło mu o stworzenie odrębnej organizacji kościelnej. On chciał po prostu kościół katolicki zreformować. Prawdopodobnie wiedział, że cesarz Maksymilian nie żyje w zbyt dobrych stosunkach z papieżem, więc nie bał się, że skończy jak Hus, któremu cesarz bezpieczeństwo zagwarantował, a potem tę gwarancję złamał i nieszczęśliwego czeskiego reformatora wydał na stracenie na stosie. Luter miał więc szczęście, że Maksymilian Habsburg nie był Zygmuntem Luksemburskim i w ręce biskupie go nie wydał. W 1518 roku, kiedy w Augsburgu właśnie Luter swoje krytyczne wobec papiestwa tezy przedstawił, nie został aresztowany, ale też nie uzyskał stuprocentowej aklamacji! Wkrótce cesarz musiał przychylić się do żądań papieża Leona X, który nauki Lutra całkowicie potępił i do żadnych proponowanych reform pozytywnie ustosunkowywać się nie chciał. 

Cesarz Karol V Habsburg juź jawnie reformatora potępił i a sejm Rzeszy w Wormacji skazał go na banicję. Luter miał jednak to dodatkowe szczęście, że pod swoje opiekuńcze skrzydła wziął go książę-elektor saski Fryderyk Mądry. Niemcy podzieliły się na jego zwolenników i przeciwników, a ponieważ ci przyjęli zasadę "cuius regio, eius religio", teologiczne zapatrywania książąt i hrabiów musieli podzielać ich poddani, czy im się to podobało, czy nie. 

Traf chciał, że obchodząc wielką katedrę, weszliśmy do niewielkiego parku (Fronhof) z posągiem upamiętniającą wojnę z napoleońską Francją, zaraz za którym znajdował się duży budynek, który niegdyś służył za rezydencję książętom-biskupom Augsburga, a obecnie jest siedzibą władz rejencji Szwabia. Budynek został zbudowany w stylu rokoko, a więc nie mógł pamiętać czasów Lutra, ale to właśnie na bocznym jego skrzydle trafiłem na tablicę upamiętniającą narodziny wyznania augsburskiego! Pewnie to tam znajdował się budynek, gdzie obradował Sejm Rzeczy w 1530. To właśnie w tymże roku na kolejnym Reichstagu w Augsburgu Filip Melanchton, bliski współpracownik Lutra, przedstawił na jego posiedzeniu już dopracowane wyznanie wiary, które przeszło do historii jako augsburskie. Jak wiemy, luteranizm zyskał wielką popularność w Niemczech i nie tylko, ale jego kolebka, czyli Augsburg, pozostała po katolickiej stronie. 

Wkrótce jednak znaleźliśmy się z drugiej strony bazyliki katedralnej, gdzie na szczęście znajdowały się otwarte wrota, którymi weszliśmy do środka. Jak to z tego typu kościołami bywa, jego początki sięgają IX wieku, ale później był przebudowywany, a przede wszystkim rozbudowywany. To, co liczy się na plus dziewiętnastowiecznym renowatorom świątyni, to to, że usunęli z niej wszelkie zmiany wprowadzone w duchu barokowym! No dobrze, nie wszystkie, są barkowe boczne ołtarze, ale generalnie przywrócono katedrze gotycko-romański charakter (sic! w takiej kolejności). Ponieważ jednak nie potrafię już nie porównywać katolickich kościołów z tymi we Włoszech, znowu odniosłem wrażenie, że augsburska katedra to miejsce raczej zimne i puste. Może nie takie jak zbory ewangelickie, które z założenia zbyt wielu ozdób nie posiadają, ale jednak przewaga wysokich prostych murów nad rzeźbami i obrazami jest wyraźna. Możliwe jednak, że to wrażenie bardzo subiektywne i krzywdzące, bo te zespoły rzeźb i płaskorzeźb to istne cuda średniowiecznej sztuki! Do tego witraże są naprawdę zjawiskowe! Augsburska katedra jest zdecydowanie warta odwiedzenia. 











































































































































































































































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz