O Füssen nie wiedzieliśmy dosłownie nic! Jeszcze rano tego dnia w ogóle nie zdawaliśmy sobie sprawy z istnienia tego miasteczka. Ponieważ jednak spodobał nam się widok z samochodu, kiedy przez nie przejeżdżaliśmy, zdecydowaliśmy się na krótki w nim postój w drodze z Neuschwanstein.
Jarek szybko wyszukał w googlach parking. Droga była bardzo krótka, bo dystans między Neuschwanstein a Füssen wynosi ok. 3 km. Na miejscu okazało się, że znaleziony w internecie parking jest zarezerwowany wyłącznie dla pracowników (i chyba też pacjentów i może odwiedzających, ale tego nie jestem pewien) szpitala, woleliśmy nie ryzykować, i się z niego skwapliwie wycofaliśmy. Troszkę pokrążyliśmy, ale właściwie bardzo szybko Jarek trafił na porządny parking podziemny z wolnymi miejscami. Tam też zostawiliśmy auto, a sami wydostaliśmy się na powierzchnię wyjściem przez jakiś budynek biurowy.
Niemal od razu trafiliśmy na nowoczesną rzeźbę-fontannę, która, jak później doczytałem, nazywa się "siedem kamieni", które symbolizują siedem stuleci miasta, zaś ufundowana została przez Sparkasse Ostalgau, a więc bank. Trochę dziwne się wydaje to siedemsetlecie, skoro początki Füssen sięgają czasów rzymskich.
(UWAGA! Wszystkie informacje o miasteczku i jego zabytkach nabyłem drogą czytelnictwa długo po jego zwiedzeniu)
Rzymski obóz wojskowy, w którym stacjonował III Legion Italski, powstał przy drodze prowadzącej do dzisiejszego Augsburga, a zbudowanej przez cesarza Klaudiusza. Co do nazwy miejscowości istnieją różne hipotezy. Jedni uważają, że wywodzi się od łacińskiego słowa "fauces", czyli gardło, wąskie przejście, ale inni twierdzą, że dzisiejsze nawiązanie do niemieckiego wyrazu oznaczającego stopy, to nie jest żadna etymologia ludowa, tylko faktycznie to Rzymianie zniekształcili germański wyraz "fot" (stopa) zmieniając ją ta Foetes. Tak, czy inaczej wersji pisowni nazwy miasteczka na przestrzeni dziejów pojawiło się kilka, np. Fozen, Fozin, Fuozzen, Füzzen, aż po dzisiejsze Füssen. Jakkolwiek byśmy tę nazwę tłumaczyli, miejscowi kojarzą ją ze stopami, które umieścili w swoim herbie w postaci tzw. triskeles, czyli trzech powtarzających się elementów ułożonych w cyklicznym wzorze geometrycznym. W tym przypadku są to trzy nogi, w czym herb Füssen przypomina nieco godło Sycylii, tyle, że bez głowy Meduzy i kłosów.

Herb Füssen
Jeżeli się nie wie, co dokładnie zwiedzać, bo się nic przedtem nie poczytało ani nie pooglądało, nasza reguła jest prosta -- trzeba szukać zamków, pałaców i kościołów. Te ostatnie nie zawsze są zabytkowe, ale najczęściej jednak są. Ruszyliśmy uliczkami starego miasta z uroczymi kolorowymi kamienicami w kierunku Hohes Schloss, czyli Wysokiego Zamku, gdzie w średniowieczu rezydowali właściciele miasteczka, czyli książęta-biskupi Augsburga.
Po drodze minęliśmy barkowy kościół św. Mikołaja (z 1717 r.), którego wnętrze zignorowaliśmy, żeby dojść do kamienicy z apteką, która okazała się miejscem sprzedaży lekarstw alternatywnych wedle reguł alopatii, biomedycyny i homeopatii (czyli dokładnego przeciwieństwa alopatii). Nie jestem fanatycznym zwolennikiem medycyny akademickiej, ponieważ wszyscy doskonale wiemy, że w nauce jedne badania obalają inne, więc kiedy się słucha lekarzy z uniwersyteckimi dyplomami, a nawet doktoratami i habilitacjami, można się pogubić wśród sprzecznych instrukcji, ale wobec metod alternatywnych jestem chyba jednak bardziej sceptyczny. Nie wykluczam jednak, że jakieś pojedyncze terapie mogą się w pewnych okolicznościach okazać skuteczne. Natomiast istnienie takiej apteki, gdzie prawdopodobnie duży odsetek sprzedawanych tam specyfików to zwykła szarlataneria, uważam za swego rodzaju dziwactwo. Z drugiej strony jednak jestem zwolennikiem wolności w wyborze, więc uważam, że władze nie powinny ingerować tam, gdzie być może nie ma zbyt dobrych efektów, ale nie ma też i szkód. Temat jest złożony i trudno mi się jednoznacznie na niego wypowiadać. Ja, w każdym razie, wobec medykamentom z tej apteki miałbym zaufanie raczej ograniczone.


Fontanna "Siedmiu Kamieni" (SiebenSteinBrunnen)
Kościół św. Mikołaja (St. Nikolaus) zwany również Krippkirche (kościół Narodzenia Pańskiego) z 1717 r.
Ulicą Reichenstraße dotarliśmy m.in. do fontanny miejskiej ozdobionej figurą świętego Manga, czyli Magnusa z Füssen, a następnie do ratusza, po czym trafiliśmy, praktycznie przypadkiem, na kościół pod wezwaniem wyżej wspomnianego świętego. Jest on częścią dużego kompleksu budynków benedyktyńskiego klasztoru, którego patronem jest tenże lokalny święty, który prowadził tutaj działalność duszpasterską w połowie IX wieku. W samym kościele trudno było znaleźć cokolwiek romańskiego, ponieważ, jak wiele katolickich świątyń w Europie, uległ on niemal całkowitej barokizacji.
Fontanna miejska, jedna z najstarszych, wspomniana już w 1473 (Stadtbrunnen, 1968, autor: Alois Vogler, figura św. Manga).
Reichenstraße
Ratusz
Ratusz
Klasztor i miejski kościół parafialny p.w. świętego Magnusa z Füssen (zwanego tutaj St. Mang)
Wkrótce dotarliśmy do Wysokiego Zamku, obiektu zbudowanego na miejscu dawnego obozu rzymskiego, nad klasztorem benedyktynów. Skomplikowana sprawa własności własności wzgórza, sprawiła, że plany budowy umocnienia się przewlekały, aż pod koniec XIII wieku książę bawarski Ludwik II ją zaczął, tyle że wkrótce się jej zrzekł. Na początku kolejnego stulecia cesarz Henryk VII zastawił baliwat (zespół dóbr klasztornych) Füssen biskupowi Augsburga Fryderykowi. Wkrótce miasteczko stało się własnością jego następców. Zamek był kilkakrotnie przebudowywany, a pod sam koniec XVIII wieku pełnił funkcję austriackiego szpitala, po czym został zajęty przez Francuzów. W latach 30. XIX wieku miał się stać letnią rezydencją króla Bawarii Maksymiliana, ale ten w końcu wybrał Hohenschwangau. Obecnie znajduje się tam muzeum, do którego jednak nie weszliśmy zadawalając się zwiedzeniem dziedzińca i kaplicy św. Wita.
Wysoki Zamek (Hohes Schloss)
Kaplica św. Wita (Veit)







Zeszliśmy z Wysokiego Zamku obok kościoła św. Magnusa, żeby skręcić w ulicę Lechhalde. Poruszając się bez żadnej wiedzy o tym, gdzie się znajdujemy i co widzimy, najpierw z daleka dostrzegłem dziwny kościółek, pstrokato pomalowany z zewnątrz, a następnie po prawej stronie coś w rodzaju pałacu, na dziedziniec którego prowadziła otwarta brama. Oczywiście skorzystaliśmy z tej możliwości i w ten sposób znaleźliśmy się na terenie obecnego Muzeum Miasta Füssen, a tak generalnie to dawnego klasztoru benedyktyńskiego pw. św. Manga (Magnusa). Bezskutecznie szukaliśmy jakiejś tablicy informacyjnej. Być może główne wejście do muzeum znajduje się gdzie indziej. W bramie znalazłem tylko inskrypcję po łacinie poświęconą opatowi Gerardowi, który "wzniósł w 1711 roku ten wspaniały klasztor", oraz popiersia króla Franków Pepina Krótkiego i jego syna cesarza Karola Wielkiego, oraz arcyksięcia Leopolda, ale nie wiem, czy chodzi tu o późniejszego cesarza Leopolda I, czy o kogoś zupełnie innego.

Rokokowy kościół(ek) szpitalny pw. Świętego Ducha
Muzeum miasta Füssen
Po wyjściu z dziedzińca klasztoru-muzeum, ruszyliśmy w dół w kierunku szpitalnego kościoła Świętego Ducha, który zrobił na mnie dziwne wrażenie. Wnętrza nie zobaczyliśmy, ponieważ drzwi do niego były zamknięte. Sama świątynka pochodzi z XV wieku, ale w latach 1748-1749 przebudowano go w stylu rokokowym. Może i jest czego żałować, bo rokoko nie zdarza się często, ale z drugiej strony, skoro ledwo trawię przepych baroku, to myślę, że jego przesadzoną formę byłoby mi znieść jeszcze trudniej. Tak sobie trochę żartuję, bo podejście do wielu spraw, w tym estetycznych czasami ulega u mnie zmianie.
Minęliśmy więc pomalowany na zewnątrz niczym bukowińska cerkiew kościółek, i poszliśmy dalej, aż dotarliśmy nad rzekę Lech. Jak później się dowiedziałem, gdzieś w okolicy znajdują się kaskady na tejże, ale wówczas tego nie wiedzieliśmy. Powoli ruszyliśmy przez Stare Miasto w stronę parkingu, przechodząc obok dwóch fontann: Lutników zbudowanej w 1990 roku i Braci z 2013 (opisy pod zjęciami).
A już na ostatnim przejściu dla pieszych przed budynkiem biurowym, przez który mieliśmy zejść na parking, naszą uwagę przykuła starsza pani w pięknym regionalnym stroju. Może gdybym się sprawniej posługiwał mową Goethego, zapytałbym ją o przyczynę noszenia tego kostiumu. Myślę, jednak że nawet gdybym mówił jak Goethe i Heine razem wzięci, nie odważyłbym się zagadnąć Niemki o taką rzecz. Pozostaje więc się tylko domyślać, że pani w ludowym kostiumie pracuje w jakiejś instytucji turystycznej promującej region, a może śpiewa w miejscowym zespole folklorystycznym. Niestety, tego się już nie dowiemy.
Kościół szpitalny pw. Świętego Ducha
Widok na fragment opactwa św. Manga
\Rzeka Lech
Fontanna Lutników (1990, autor: Josef Michael Neustifler, to również pomnik Caspara Tiefenbruckera, upamiętniający tradycję lutnictwa w Füssen)
Fontanna Braci
(2013, autor Josef Walk, upamiętnia rolę Schrannenplatz jako dawnego rynku zbożowego)
W przedostatnim wpisie pięknie sformułowałem swoją definicję miasteczka i dla kontrastu podałem też kryteria, wg których określam miejscowość już nie jako miasteczko, tylko małe miasto. Z punkt graniczny przyjąłem populację Sandomierza (ponad 21 tys.), w związku z czym Bregencja ze swoimi 28 tysiącami znalazła się w kategorii "małe miasto". Potem jednak, pisząc o Kaufbeuren, nazwałem je "miasteczkiem." Tutaj niestety popełniłem fatalną pomyłkę, a to z tego względu, że Kaufbeuren nie poznaliśmy w ogóle! To była tylko nasza sypialnia (i jadalnia). W dodatku mieszkaliśmy na peryferiach, jakieś trzy kilometry od centrum. Otóż Kaufbeuren liczy ponad 40 tysięcy mieszkańców, więc trudno je nazwać miasteczkiem. Tak na marginesie, Füssen z całą pewnością zasługuje na to miano ze swoją populacją 14,5 tys.
Znowu przejechaliśmy przez centrum Kaufbeuren całkowicie je ignorując. Po powrocie na nasze przedmieścia najpierw zrobiliśmy zakupy, z których następnie zrobiłem obiad dla naszej czwórki. To było absolutne fusion: włoskie gnocchi, bałkańskie čevapi i do tego słoik niemieckiej sałatki z czerwonej kapusty. Myślę, że zestawienie wyszło całkiem sensownie. Trochę żałuję, że w naszych lidlach nie można dostać specjałów kuchni krajów byłej Jugosławii, bom jest wielki čevapów amator, ale przecież nie będą ich sprowadzać tylko dla mnie.
Już poprzedniego dnia zwróciłem uwagę na katolickie przedszkole Serca Jezusowego, jakie mijaliśmy w drodze do naszej kwatery. Tak sobie pomyślałem, że oto są Niemcy, kraj, podobnie jak inne na zachodzie, z coraz większym odsetkiem ludzi religijnie obojętnych, a religijne instytucje mają się tu całkiem dobrze. Pewnie wiara wiarą, a biznes biznesem. Całkiem możliwe, że jest to związane z jakością usług, ale to tylko taki mój domysł. W każdym razie, w Polsce harcownicy internetowi walcząc z patologią w kościele katolickim, domagają się rozwiązań radykalnych, najlepiej jego rozwiązania. Najczęściej przynosi to efekt odwrotny od zamierzonego. Wierni, których deklaratywnie jest w naszym kraju nadal ponad 75%, zwierają wtedy szeregi i przyjmują postawę obrońców oblężonej twierdzy. Tworzy to tylko niepotrzebną nerwową atmosferę. W Niemczech nie walczy się z instytucjami religijnymi. Ludzie po prostu przestają się z nimi utożsamiać, równocześnie szanując je jako organizacje charytatywne lub edukacyjne.
Po obiado-kolacji wypiliśmy białe wino -- jedną butelkę na balkonie, a drugą już wewnątrz, bo nagle nadciągnęły chmury, wyraźnie się ściemniło i lunął deszcz. Kilka razy niebo przecięła błyskawica. Poczułem się tak, jakbyśmy tą naszą mini-imprezką sprowokowali Thora, a właściwie Donnergotta (w końcu byliśmy w Niemczech), do wszczęcia burzy.
Kończył się nasz pobyt w Kaufbeuren. Jeszcze przez jakiś czas mieliśmy jechać przez Szwabię, ale nieuchronnie zmierzaliśmy ku rejencja Dolna Bawaria, bo tam właśnie mieściła się nasza ostatnia już kwatera tego wyjazdu: Bad Abbach. Po raz drugi poczułem pewien rodzaj smutku. Pierwszy raz był w Asti, kiedy opuszczaliśmy Italię. Teraz natomiast jeszcze wyraźniej dotarło do mnie, że zbliżał się koniec naszej wakacyjnej przygody.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz