poniedziałek, 17 listopada 2025

Belgrad, dzień pierwszy, odcinek 1.: do soboru św. Michała Archanioła (26 lipca 2025)

 

Po śniadaniu na kwaterze wyszliśmy na miasto. Tak, pamiętam, że nasze polonistki w podstawówce tępiły zwrot "na miasto" i z sarkazmem właściwym nauczycielkom i nauczycielom z lat 70. pytały "Idziesz na miasto? I co? Będziesz chodził po dachach i kominach?" A jednak jest to zwrot na tyle popularny, że myślę, że należy przestać się go czepiać. Może i logika w tym zwrocie szwankuje, ale i tak każdy wie, o co chodzi. Wyszliśmy na miasto i już. Oczywiście powiedzieć "wyszliśmy na Belgrad" stanowiłoby już potworny zgrzyt, ale  wyjść "na miasto" jest sympatycznie i swojsko. 

Ponieważ mieszkaliśmy praktycznie w centrum, do wszystkich ważnych punktów Belgradu mieliśmy stosunkowo blisko. Centra wielkich miast europejskich mają to do siebie, że są zabudowane wielkimi kamienicami, najczęściej dziewiętnastowiecznymi, które w naszej części Europy są poprzetykane jakimś dwudziestowiecznym brutalizmem z czasów komunizmu. I tak tez jest w Belgradzie. Szliśmy więc jedną z ulic w kierunku Placu Republiki, kiedy na krótko przyciągnęły nasz wzrok duże okna wystawowe sklepu z tkaninami. Spytałem swoje towarzystwo, czy wiedzą, gdzie obecnie w Białymstoku i Płocku można znaleźć sklep z kuponami materiału, z których można sobie kupić kilka metrów na uszycie spodni czy sukienki. Nikt nie umiał sobie przypomnieć, ale przecież gdzieś takie sklepy istnieć muszą, bo zawód krawców i krawcowych szyjących "na obstalunek" chyba nie zanikł? 

Tymczasem kobieta, która mogła być w naszym wieku, ale równie dobrze dziesięć lat młodsza, zamiatająca chodnik przed owym sklepem tekstylnym zagadała do nas płynną polszczyzną. 

-- Dzień dobry! Słyszę, że państwo mówią po polsku, a ja jestem z Polski! 

Okazało się, że pani pracuje w tymże sklepie, że od trzydziestu lat mieszka w Belgradzie, ale jest Polką i że dość często odwiedza rodzinę gdzieś na Śląsku. Serbia, w przeciwieństwie do Chorwacji, nie jest krajem tłumnie odwiedzanym przez naszych rodaków, dlatego, kiedy ta pani usłyszała naszą rozmowę, od razu zrobiło jej się cieplej na sercu i dlatego do nas zagadała. Pozdrowiliśmy ją serdecznie i ruszyliśmy dalej. 

Ponieważ postanowiliśmy po śniadaniu nie robić sobie kawy, na widok stolików kawiarnianych na ulicy doszliśmy do wniosku, że jednak już czas na poranną porcję kofeiny. Usiedliśmy w lokalu, który właściwie nie był kawiarnią, a barem sushi o nazwie Moon, gdzie jednak podano nam całkiem przyzwoitą kawę. 

Pobudzeni czarnym naparem dotarliśmy do Placu Republiki, gdzie jednak nie zatrzymaliśmy się na dłużej, ponieważ zwiedzanie Muzeum Narodowego zaplanowaliśmy na dzień następny. Plac może do jakichś najbardziej atrakcyjnych nie należy, ale zwróciłem uwagę właśnie na gmach muzeum i konny posąg księcia Michała Obrenowicia z 1882 r. Inne obiekty, które mnie nieco wzruszyły, to kioski! Prawdziwe kioski z prasą i papierosami, takie, które zniknęły z krajobrazu polskich miast. Widocznie w Serbii jakoś się opłacają. Może ludzie jeszcze czytają papierową prasę? 





Książę Michał Obrenowić ma swój konny posąg i długą ulicę, która jest głównym deptakiem miasta. Władca zasłużył się m.in. tym, że doprowadził do wyjścia z Serbii ostatnich garnizonów tureckich w 1867 r. Losy tego oświeconego monarchy absolutnego są pokrętne, jak historia Serbii. Tron objął w roku 1839, ale już trzy lata później odebrał mu go Aleksander Karadziordziewić. Wraca nań w 1860, ale w 1868 ginie w zamachu, o który niektórzy podejrzewają Karadziordziewiciów, bo dziewiętnastowieczna historia Serbii to m.in. właśnie rywalizacja tych dwóch rodów o władzę. 

Nie uszliśmy daleko deptakiem, czyli ulicą "kneza Mihaila", kiedy trafiliśmy na grupę straganów z pamiątkami. Oczywiście były tam symbole serbskie, były oznaki nostalgii za nieboszczką Jugosławią (popiersia Josipa Broz Tito), ale to, co uderzyło mnie przede wszystkim to t-shirty z Władimirem Putinem, emblematami rosyjskimi tudzież rosyjskimi napisami wskazującymi na słuszność jego polityki wobec Ukrainy. No cóż, Serbowie należą do tych nielicznych narodów, którzy Rosjan kochają szczerze, nie z bieżącego politycznego wyrachowania, a raczej z długiego sentymentu (choć jednak o podłożu politycznym) sięgającego XIX w. To przecież carska Rosja popierała dążenia niepodległościowe Serbów. Rosyjskie konflikty z imperium osmańskim były łączone ze sprawą serbską. W 1914 r. Rosja ujęła się za Serbią wobec austro-węgierskiego ultimatum wobec tej ostatniej, co, jak wiemy, było bezpośrednim początkiem I wojny światowej. Do tego dochodzi bliskość kulturowa oparta na prawosławiu jako głównym wyznaniu religijnym i cyrylicy jako słowiańskiemu systemowi pisma. 

Na dodatek Serbowie pełnią, a raczej chcieliby pełnić na Bałkanach taką rolę, jak Rosja niegdyś w Europie Wschodniej. Czują się w jakiś sposób upoważnieni do dyktowania innym południowym Słowianom, jak mają pojmować swoją tożsamość i dlaczego powinni być posłuszni serbskiej wizji -- jeśli nie świata, to przynajmniej Bałkanów. To wszystko im się posypało w wyniku przegranych wojen w ostatnim dziesięcioleciu ubiegłego wieku -- spod kontroli Serbów, jako kontynuatorów idei Jugosławii, odpadli Słoweńcy, Chorwaci i Bośniacy, za co zresztą zapłacili potworną cenę zabitych żołnierzy i pomordowanych cywili, potem osiedlający się w dziewiętnastym wieku Albańczycy doprowadzili do secesji Kosowa i antyserbskiej interwencji USA pod postacią nalotów NATO, a w końcu od kadłubowej, składającej się z dwóch państw Jugosławii, oderwała się wierna do tej pory Czarnogóra. Oczywiście nie prowadziłem badań ankietowych wśród współczesnych Serbów, ale podejrzewam, że mocarstwowy resentyment nadal jest silny w tym narodzie. 

 





















Jawne poparcie dla Putina nie tylko ze strony władz państwowych, ale również zwykłych obywateli, co ujawniło się właśnie w postaci prorosyjskich symbolach na sprzedawanych pamiątkach, na pewien czas nieco zepsuło mi humor, ale nie na długo. W końcu były wakacje i nie zamierzałem sobie ich zatruwać myśleniem o polityce. Ponieważ ulica księcia Michała jest podobna do wielu podobnych głównych deptaków w innych wielkich miastach Europy, nie mogło tam zabraknąć buskerów. Wychodzę z założenia, że skoro my, przechodnie, mamy takie szczęście, że możemy posłuchać naprawdę bardzo dobrej muzyki na żywo (jakże często niedocenianej, mimo, że grają świetni artyści z gruntownym wykształceniem muzycznym), to dlaczego by do niej nie zatańczyć? Czy od czasu do czasu nie moglibyśmy pożyć jak w musicalu? Większość z nas krępuje niestety wpojone na jakiejś dziwnej zasadzie poczucie "obciachu", jak mawiało moje pokolenie, czy też "cringe'u" jak z angielska mówi pokolenie współczesne. Jeżeli się te zahamowania przełamie, od razu robi się fajniej, a życie odkrywa inne wymiary -- te dobre, szczęśliwe! Dlatego też słysząc ulicznego muzyka, poczułem rytm i mu się poddałem! 





Minęliśmy muzeum Zeptera, do którego postanowiliśmy zajrzeć następnego dnia i dotarliśmy do Wydziału Filozoficznego Uniwersytetu Belgradzkiego. Przed gmachem stała grupa młodych ludzi, którzy nie wznosili żadnych okrzyków, w związku z czym nie wiedziałem do końca, czy to demonstranci, czy po prostu studenci czekający na załatwienie czegoś w dziekanacie. Za to gmach obwieszony był hasłami krytycznymi wobec polityki rządu. O demonstracjach na ulicach Belgradu wiedzieliśmy już wcześniej i trochę się ich obawialiśmy, tzn. baliśmy się znaleźć w tłumie demonstrantów i zostać spałowanymi przez policję, która w takich sytuacjach nie pyta kto jest kim. Na szczęście nic takiego nas nie spotkało. Do tematu demonstracji belgradzkich jeszcze wrócę, bo to kwestia dość istotna. Tymczasem podszedłem do postumentu z posągiem siedzącego mężczyzny. Myślałem, że to jakiś zasłużony serbski uczony, może pierwszy rektor uniwersytetu, ale okazało się, że nic z tych rzeczy. Była to statua Piotra II Petrowicia Niegosza, ostatniego teokratycznego władcy Czarnogóry. Kraj ten, cieszący się legendą tego, który nigdy nie podlegał władzy tureckiej, rządzony był przez władyków (prawosławnych biskupów), którzy łączyli władzę cerkiewną ze świecką. Sława Piotra Niegosza nie wypływa jednak wyłącznie z jego roli politycznej. Był człowiekiem wykształconym, pisarzem, znawcą literatury rosyjskiej, zachodnioeuropejskiej, a nawet utworów polskich i czeskich. Popierał ambicje Serbów do stworzenia Wielkiej Serbii, a także popierał Chorwatów w czasie Wiosny Ludów (a skoro popierał Chorwatów, to był przeciwko Węgrom, którzy się zbuntowali przeciwko Austriakom). Ideologiczne zasługi dla przyszłej Jugosławii władyka Piotr miał, więc i pomnik mu w Belgradzie wystawiono. 








Z ulicy knezia Mihaila skręciliśmy w ulicę króla Piotra, nazwaną tak na cześć Piotra Karadziordziewicia, czyli przedstawiciela konkurencyjnej dynastii, który objął tron Serbii w 1903 r., po bestialskim zamordowaniu Aleksandra I wraz z żoną i premierem (zamachowcy ciała zmasakrowali), na czym definitywnie skończył się ród Obrenowiciów. Nie sugeruję w żadnym razie, że Piotr stał za królobójstwem. Po prostu był jedynym kandydatem z rodziny, która już kiedyś Serbią rządziła. 

Minęliśmy gmach Banku Narodowego i dotarliśmy w końcu do numeru 6., czyli zabytkowego budynku z 1823 roku mieszczącego najstarszą kafanę (kawiarnię, a właściwie restaurację) w mieście. Lokal nazywa się Znak Pitanja (znak zapytania), co ma zresztą bardzo ciekawą historię. Otóż pierwszym właścicielem kafany był książę Miloš Obrenowić. Oczywiście nie prowadził jej sam. Robił to jego pełnomocnik, niejaki Naum Ičko, który następnie przekazał jej prowadzenie swojemu zięciowi, Ećimowi Tomowi, któremu ten nadał nazwę "Kawiarnia-restauracja Ećima Toma". Od 1878 r. nazywała się "Kod pastira", a od 1892 "Kod Saborne crkve", czyli "Koło Katedry". Ponieważ władze cerkiewne zaczęły zgłaszać sprzeciw wobec odwołania do kościelnego budynku w nazwie knajpy, ówczesny właściciel dopisał do niej znak zapytania, jakby pozostawiając sprawę w zawieszeniu. Ten znak zapytania tak się zakorzenił w świadomości belgradczyków, że się po prostu przyjął jak nazwa kafany, która obowiązuje do dziś. 

Jeść do niej jednak nie wstąpiliśmy, ponieważ na obiad było jeszcze zbyt wcześnie. Naszym głównym celem przy tej ulicy była zresztą katedra, czyli sobór św. Michała Archanioła, położona dokładnie po stronie przeciwnej. Jednym z najważniejszych punktów wspólnych katedry i kafany jest fakt, że w soborze pochowany jest jeden z częstych gości tej ostatniej, czyli Vuk Karadzić.  








Kafana "?"

Kafana "?"
 
Sobór (katedra) św. Michała Archanioła w Belgradzie jest młodsza od kafany po przeciwnej stronie ulicy, ponieważ została zbudowana w latach 1837-1840. Co ciekawe, gdyby koło niej przechodził ktoś zupełnie niezorientowany, mógłby ją wziąć za kościół katolicki, ponieważ architekt, Adam Fridrih Kverfeld, nadał jej kształt barokowy, a jak wiemy, barok to sztandarowy styl katolickiej kontrreformacji! Jak na główną świątynię Belgradu zewnątrz prezentuje się dość skromnie. Po wejściu do środka nikt już nie ma wątpliwości, że znalazł się w cerkwi prawosławnej. Nie ma rzędów ławek dla wiernych, zaś główne miejsce zajmuje ikonostas. Tutaj jednak znowu możemy zostać zaskoczeni, o ile na ścianach bocznych wiszą ikony namalowane wg wszelkich reguł sztuki pisania ikon (pomieszałem w tym zdaniu dwa porządki, bo wg nomenklatury cerkiewnej ikon się nie maluje, a pisze właśnie), to w ikonostasie znajdziemy szereg obrazów, które spokojnie moglibyśmy znaleźć w kościołach katolickich. Neobarok nie obejmuje więc jedynie bryły architektonicznej świątyni. Co więcej, w soborze św. Michała Archanioła znajdziemy rzeźbę! Trójwymiarowy wizerunek człowieka w cerkwi prawosławnej! A żeby już dopełnić obrazu skatoliczenia tej świątyni trzeba powiedzieć, że jest tam również ambona, nie zwykły pulpit, ale taki balkonik, na który kapłan wchodzi po schodach i z którego wygłasza homilie. Na szczęście nie wypatrzyłem organów, bo wtedy już zupełnie zwątpiłbym w ortodoksyjność tej ortodoksyjnej cerkwi!
 



Wiedzieliśmy z przewodników, że w katedrze św. Michała Archanioła znajduje się nagrobek Vuka Karadzicia, ale nigdzie nie mogliśmy go znaleźć. Dopiero mniszka sprzedająca dewocjonalia w przedsionku powiedziała mi, że należy go szukać na zewnątrz. 

Przyznam, że przez wiele lat nazwisko Karadzić nie było mi obce, ale tylko dlatego, że był patronem szerokiej i długiej ulicy w Płocku. Zawsze, kiedy odwiedzaliśmy Janickich, przez tę ulicę musieliśmy przejść, albo nią przejechać. Kiedy zaczęły się krwawe jatki w Bośni i Hercegowinie, kiedy to Radovan Karadzić stał na czele Republiki Serbskiej, ale nie chodziło tu o kraj znany jako Serbia, ale o część Bośni właśnie, zamieszkałej przez ludność serbską i prawosławną, to właśnie ten nacjonalista i podżegacz do morderstw na muzułmańskich Bośniakach "zawłaszczył" wszystko, co się z tym nazwiskiem kojarzy.  

Szczerze mówiąc, nie wiem co kierowało i kieruje radnymi i mieszkańcami Płocka, że odebrali Vukowi ulicę, chociaż może nie powinniśmy się dziwić, bo zmieniono jej nazwę na Józefa Piłsudskiego, a przecież wiadomo, że gdzie się tam Vukowi z naszym Ziukiem równać. Również płockiej Szkole Podstaowej nr 1 zmieniono nazwę w 2005 pozbawiając Serba patronatu. Jego imię nadano pasażowi, ale nie wiem, jak potoczyły się jego losy, bo były zakusy, żeby i stamtąd Karadzicia wyrugować. 

Tymczasem był to uczony wielce dla kultury, a przede wszystkim dla języka serbskiego zasłużony. W układaniu słownika języka serbskiego wzorował się na polskim słowniku Samuela Lindego. W odróżnieniu jednak od reguł polskiej ortografii, pisownię serbską zreformował w myśl  "Pisz tak, jak mówisz, czytaj tak jak jest napisane". Żadne tam "ż" i "rz", "u" i "ó". Jeden znak cyrylicy na jedną głoskę i tak ma być w każdym przypadku! Wyobrażam sobie, co by było, gdyby Vuk Karadżić zabrał się do reformowania pisowni angielskiej! 

Karadzić unormował serbską gramatykę, przetłumaczył Nowy Testament, niczym nasz Oskar Kolberg zbierał publikował pieśni ludowe, podania i przysłowia. Zmarły w 1864 r. w Wiedniu, serbski lingwista, pisarz, etnograf i antropolog wniósł ogromny wkład w kształtowanie nie tylko standardowego literackiego języka serbsko-chorwackiego, ale przez to również w kształtowanie południowosłowiańskiej świadomości narodowej i kultury. 

Pomimo tego, że początkowo cerkiew krytykowała go za to, że ośmielił się przetłumaczyć Nowy Testament na "język ludu" (do tej pory używano starosłowiańskiego przekładu braci sołuńskich, czyli świętych Cyryla i Metodego), to jednak pochowano go przy samej belgradzkiej katedrze. Myślę, że z ogrom pracy, jaki włożył w budowę podwalin nowoczesnego języka serbskiego i świadomości narodowej, był człowiekiem w pełni zasługującym na wdzięczność i najwyższe honory ze strony swoich rodaków. A i mieszkańcy Płocka mogliby jednak bardziej docenić tego uczonego Serba, bo praca naukowa powinna się cieszyć szacunkiem na całym świecie! 















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz