W poniedziałek, 15 lipca, wybraliśmy się do Dubrownika. Z tym Dubrownikiem to dłuższa historia. Otóż pierwszy raz usłyszałem o tym mieście w połowie lat 70. XX wieku. Nie pamiętam, w którym dokładnie roku moja ciotka Irena ze swoim mężem, Julkiem (wujek miał na imię Eligiusz, ale wszyscy nazywali go Julkiem) pojechali na wycieczkę do Jugosławii. Przywieźli masę czarno-białych zdjęć, z których najwięcej było z Dubrownika właśnie. A to ciotka, a to wujek, a to razem, a to bez nich, zapamiętałem te zdjęcia bardzo dobrze. Skały, mury twierdzy otaczającej Stare Miasto, wąskie uliczki, które na nich zrobiły tak wielkie wrażenie, że przy każdej okazji towarzyskiej je wspominali. Tę wyprawę ciotki i wujka do Jugosławii zapamiętałem szczególnie dobrze, ponieważ przywieźli mi z niej piękny pistolet - plastikowy, ale wyglądający jak prawdziwy. Mógł bez problemu służyć jako straszak. Miał też wysuwany magazynek, do którego można było włożyć taśmę kapiszonów. Był z nim jednak taki problem, że przesuw tejże taśmy niezbyt precyzyjnie umieszczał siarkę w miejscu uderzenia, więc niestety efekt strzelania w nim nie wychodził. Niemniej ten pistolet zapewnił mi wielki szacunek wśród kolegów zarówno w Łodzi, jak i w Lasocinie, gdzie spędzałem całe lato biegając z chłopakami po górkach i lasach bawiąc się w wojnę. To były takie czasy, że nikomu chyba nie przychodziło do głowy, że taka zabawa uczy nas agresji itp.
Potem różni znajomi jeździli do Dubrownika, za każdym razem przywożąc mnóstwo zdjęć. Poznawaliśmy więc to piękne miasto w Płocku z obrazów utrwalonych przez Jolę i Jarka, a także w Nowej Wsi koło Ostrołęki z artystycznych fotografii Bogdana, męża Alinki, naszej koleżanki ze studiów. Po takich dziełach aż wstyd pokazać własne, ale jednak właśnie - one odzwierciedlają nasze własne doświadczenie.
Tak w ogóle to od samego rana chodziło mi po głowie, że polska nazwa tego miasta powinna brzmieć Dąbrownik. Już wieczorem pogrzebałem w internetach i natknąłem się na przedwojenny Słownik etymologiczny Aleksandra Brücknera, w którym przeczytałem następującą notkę:
dąbrowa (u innych Słowian i dąbrawa) nic z dębem nie ma wspólnego; była debrzą (p.), z ą obok u, jak nieraz (por. czes. dubra o tem samem znaczeniu), dalej ‘dołem zarosłym’, ‘zaroślami’, ‘gajem’, a dla przypadkowego równobrzmienia z dębem przeszła na ‘dębinę’ wcześnie, niemal u wszystkich Słowian, chociaż pierwotne znaczenie ‘lasu’, ‘gaju’, chyba tylko u nas zupełnie zapomniano. Słynny Dubrownik np. (Raguza, z swoim handlem i pisemnictwem) nazwany niby od dąbrowy, ależ nigdy tam żadnych dębów nie było, tylko zarośla szpilkowe, debrzy. Że później dąbrowie z dębem pomieszano (np. »prowent z dąbrowia i bucza«, Potocki), niczego nie dowodzi dla pierwotnych czasów. Dąbrówka jest i nazwą kilku roślin; tylko żona Mieszki tak się nigdy nie nazywała: nazywała się Dobrawą; nonsens z Dąbrówką wyłonił się później.
Czyli jednak z z dębem Dubrownik nie ma nic wspólnego.
Natomiast do dziś nie mogę się nadziwić, że nasi stosunkowo bliscy słowiańscy krewni - Chorwaci przybyli na swoje dzisiejsze ziemie gdzieś z Małopolski i Zachodniej Rusi - tak doskonale przystosowali się do śródziemnomorskich warunków życia. Nie tylko się przystosowali, ale potrafili rywalizować z potęgami ówczesnego świata. Republika Raguzy konkurowała z Wenecją, która kontrolowała północną część Dalmacji. Żeby się zabezpieczyć przed atakami Wenecjan, mieszkańcy Raguzy sprzedali wąski pas swojej ziemi Turkom, tworząc w ten sposób swego rodzaju bufor. To dlatego dzisiaj Bośnia i Hercegowina ma dostęp do morza w mieście Neum.
Dzisiejsze Stare Miasto Dubrownika to perełka, która mnie osobiście kojarzyła się z rzymskim Zatybrzem, ale moja rodzina, bardziej obeznana w różnych miejscach Europy, porównywała Dubrownik do San Gimignano i Wenecji, a mojemu synowi skojarzył się przede wszystkim z Valettą na Malcie.
Wyruszyliśmy rano i jechaliśmy ok. 2 godzin krętą ale jakże malowniczą szosą wzdłuż wybrzeża. Oczywiście musieliśmy przekroczyć granicę z Bośnią, przejechać przez Neum, by następnie znowu wjechać do Chorwacji. Mijaliśmy góry, ale też całkiem duże równiny, widzieliśmy wyspy, zatoki i otwarte morze, przekroczyliśmy Neretwę. W końcu dojechaliśmy do celu. Zaparkowaliśmy na obrzeżach miasta przewidując brak miejsc w centrum. Po prawie dwukilometrowym dziarskim spacerze dotarliśmy do murów Raguzy. Po drodze znowu podziwialiśmy widoki:
Luksusowy hotel z dostępem do morza. Jest więc obszar strzeżony do pływania, ale w razie czego jest i basen...
W Dubrowniku, jak ktoś chce sobie wcisnąć cytrynę do herbaty, wychodzi do ogródka i zrywa sobie świeży owoc z drzewka.
Do murów doszliśmy, ale ominęliśmy je bokiem, udając się do kasy z biletami na kolejkę linową na wzgórze Srđ. Za cztery dorosłe osoby zapłaciliśmy 680 kun (prawie 100 euro), ale myślę, że się opłacało. Widok panoramy miasta był tego wart.
Po zjechaniu ze wzgórza Srđ udaliśmy się już prosto na Stare Miasto. Zrezygnowaliśmy ze spaceru po murach (i dlatego nie mamy takich samych zdjęć jak moja ciotka i nasi przyjaciele), ponieważ nasz budżet na Dubrownik pochłonęła kolejka. Ruszyliśmy więc wąskimi uliczkami w dół. Znalazłszy się na ulicy Stradun, weszliśmy do kościoła franciszkanów, a następnie zwiedziliśmy muzeum będące najstarszą apteką w Europie.
Przed jedną z restauracji wzdłuż murów Starego Miasta taka oto rzeźba (reklama?)
Wejście do kościoła braci mniejszych (franciszkanów)
Fontanna św. Onufrego
Ostatnio Dubrownik zdobył dodatkową siłę przyciągania turystów w postaci szlaku fanów "Gry o tron". To tutaj kręcono scenę, w której religijni sekciarze upokorzyli grzeszną królową prowadząc ją ulicami miasta (Dubrownika właśnie) powtarzając "shame, shame!"
Serbska cerkiew prawosławna Zwiastowania z 1877 r. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz