wtorek, 30 lipca 2019

Łódź po raz drugi

Podczas naszej wizyty w Łodzi w drodze do Podacy umówiliśmy się z naszymi przyjaciółmi z Płocka, Jolą i Jarkiem, że się z nimi spotkamy również w naszej drodze powrotnej, ponieważ oni akurat też będą w Łodzi. Nic z tego nie wyszło, ponieważ zostali nagle wezwani przez mamę Joli do domu z powodu awarii hydraulicznej. Musieli czym prędzej wracać do Płocka. 

Wstaliśmy w środę (24 lipca) rano podminowani adrenaliną mając w perspektywie jeżdżenie po Łodzi, co nie jest absolutnie sprawą łatwą z powodu robót drogowych. Tymczasem jednak rodzice Agnieszki dostali sms z potwierdzeniem dostarczenia przesyłki do adresata! Odetchnęliśmy z ulgą, ale tym razem napierałem, żeby zadzwonić do dziekanatu i się upewnić. Uprzejmy pracownik rekrutacji powiedział, że zaraz zejdzie, sprawdzi i oddzwoni, żeby nas poinformować o nadejściu papierów Joanny. Minęła jednak godzina, której nie zakłócił żaden dźwięk telefonu. Znowu uparłem się, żeby ponownie samemu zadzwonić. Sympatyczny człowiek stwierdził, że żadnej przesyłki nie ma. Ponownie serca zaczęły nam bić w przyspieszonym tempie. Na informację, że w Białymstoku doszło właśnie potwierdzenie odbioru przez adresata, wytłumaczył, że nie zrozumiał naszego pierwszego telefonu, ponieważ myślał, że to my osobiście zostawiliśmy odpis (zabrany z Politechniki) albo oryginał znaleziony w oddziale Poczty Polskiej. Poszedł więc do sekretariatu i po chwili faktycznie oddzwonił z informacją, że wszystkie niezbędne dokumenty są na miejscu. Odetchnęliśmy z ulgą! Nie musieliśmy w takim razie nigdzie jeździć! 

Ponieważ w odróżnieniu do naszej wizyty w Łodzi sprzed 12 dni, tym razem zapowiedziałem na facebooku swoją bytność w rodzinnym mieście, udało nam się umówić z Jackiem, kolegą, z którym chodziłem przez całą podstawówkę do równoległej klasy tej samej szkoły (SP 32 im. Anieli Szycówny przy Kopcińskiego), a następnie, również do równoległej klasy w liceum (IV LO im. Emilii Sczanieckiej przy Pomorskiej, choć wówczas ulica nosiła nazwę Nowotki). 

Na spotkanie z Jackiem pojechaliśmy autobusem i tramwajem. Nauczyłem się już kupować bilety komunikacji miejskiej przy pomocy aplikacji w telefonie, więc oczywiście skorzystałem z tej możliwości. Ponieważ z powodu robót drogowych wszystkie tramwaje ze Rzgowskiej zamiast jechać prosto przez Czerwony Rynek skręcają w Paderewskiego, podróż była nieco dłuższa, natomiast obserwując zabudowania tej mało mi znanej ulicy nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że jako żywo wszystko przypomina mi tu Budapeszt (poza ścisłym centrum, oczywiście). I tak w ogóle ogarnęły mnie nostalgiczne wspomnienia z czasów młodości, które na dodatek wzmocnił komunikat z tramwajowego głośnika (no, OK, w czasach mojej młodości tramwaje do ludzi nie zagadywały). Głos przypominający mi do złudzenia timbre speakerów z komunistycznej telewizji apelował:
"Świętujemy urodziny Łodzi,! Uczcijmy je skasowaniem biletu i miłym zachowaniem wobec innych pasażerów!" Zasadniczo treść przesłania była bardzo pozytywna, ale mnie momentalnie przypomniała się scena z "Misia" Barei, w której z okazji awarii tramwajów urządzono naprędce imprezę z występami wątpliwej jakości artystów ("Jestem wesoły Romek..."). Intonacja spikera zapowiadającego "artystyczny program" na czas usunięcia awarii "naszym pasażerom, ludziom dobrej roboty, bo są nimi przecież." 

Wysiedliśmy na skrzyżowaniu Al. Politechniki z Mickiewicza i piechotą już skierowaliśmy się do Galerii Łódzkiej, gdzie w kawiarni Costa Cafe umówiliśmy się z Jackiem. Zanim doszliśmy na miejsce, zatrzymaliśmy się przy niedawno odsłoniętej rzeźbie jednorożca, przy którym zrobiłem nam selfika. Jednorożec jest oczywiście nawiązaniem do popularnej nazwy nadanej przez mieszkańców Łodzi ogromnemu "dworcowi" tramwajowemu między Aleją Kościuszki a Piotrkowską. 

Pod jednorożcem...


Przybyliśmy równo o tej samej porze, więc przywitaliśmy się przed wejściem. Agnieszka poznała Jacka dziewięć lat temu na balu absolwentów mojego liceum z okazji dziewięćdziesięciolecia szkoły. Zamówiliśmy po kawie i tarcie malinowej, przy których potoczyła się nasza rozmowa. Niezbyt długa, ponieważ Jacek musiał na 17.00 być w Sieradzu, ale za to intensywna, podczas której poruszyliśmy wszelkie możliwe tematy. Oprócz wymiany bieżących informacji na temat siebie nawzajem, czyli generalnie miejscu i charakterze pracy, powspominaliśmy dzieciństwo spędzone w okolicy Parku 3 Maja, nasze szkoły; wymieniliśmy się informacjami na temat wspólnych znajomych, a także porozmawialiśmy o podróżach do różnych krajów. Jacek mówił na ten temat więcej, a to z tego prostego względu, że nie dość, że więcej świata zwiedził, to jeszcze obecnie, po zamknięciu swojej szkoły językowej "Oxford", szefuje, na zasadzie franczyzy, dwóm oddziałom sieradzkiemu i widzewskiemu biura podróży wakacje.pl. Swojego pierwszego pobytu w Chorwacji nie pamiętał, ale ma do dziś swoje zdjęcie w wieku lat kilku zrobione właśnie w tym kraju. Jego nieżyjący już ojciec pracował jako lekarz w Danii i właśnie z tamtejszego biura podróży cała jego rodzina pojechała na wakacje do Jugosławii. Chorwację zna bardzo dobrze z kilku podróży już chronologicznie nam bliższych. Poza tym zachwalał nam Sycylię i szereg innych miejsc. Z całą pewnością przed udaniem się w podróż zagraniczną będę się do Jacka zwracał z prośbą o radę! 

Z Jackiem, kolegą "ze szkół" (tak kiedyś mawiano, ale w naszym przypadku należy ten zwrot traktować dosłownie)


W "stajni jednorożców" wsiedliśmy do szóstki i Piotrkowską ruszyliśmy w kierunku Chojen. Dopiero w tramwaju uświadomiłem sobie, że oprócz oczywistych zmian, jakie nastąpiły na skrzyżowaniu Piotrkowska -- Mickiewicza/Piłsudskiego (mój Boże, komu przeszkadzała ta Główna), stało się tam coś, co te prawie dwa tygodnie wcześniej mi umknęło. Przecież przy tym ogromnym przystanku na drugą stronę ulicy przechodziliśmy po pasach na jezdni! Dla kogoś, kto wcześniej nie mieszkał w Łodzi, być może nie byłaby to żadna rewelacja, ale tam odkąd pamiętałem, zawsze było przejście podziemne! Piesi przy "Centralu" nie tamowali ruchu samochodów, ani nie byli narażeni na niebezpieczeństwo z ich strony. Co prawda bywali narażeni na niebezpieczeństwo innego rodzaju. Na przykład mój kolega ze studiów, Leszek, przypomniał sobie, że został tam kilkakrotnie napadnięty. Ja z kolei pamiętam, że zapach w tym przejściu "nie zachęcał do spacerów". Tak czy inaczej, w Łodzi dokonano czegoś, o czym nigdy wcześniej nie słyszałem. O ile bowiem gdzieś tam buduje się przejścia podziemne w celu usprawnienia ruchu kołowego i zadbania o bezpieczeństwo pieszych, w moim rodzinnym mieście takie przejście po prostu zasypano! Jakoś tak mi z tym dziwnie, ale oczywiście nie tak, żebym zaraz strasznie cierpiał. 

Ponieważ mieliśmy tego dnia pojechać jeszcze w odwiedziny do Ewy, naszej koleżanki z roku z czasów studiów historycznych, stwierdziłem, że nie mamy czasu na gotowanie obiadu, tylko w pizzerii, której ogłoszenie widziałem z okien autobusu, trzy włoskie wielkie podpłomyki z dodatkami i to będzie nasz wspólny z dziećmi posiłek. Kiedy jednak podeszliśmy pod wskazany adres, okazało się, że mała pizzeria była zamknięta na cztery spusty. Zadzwoniliśmy do dzieci, żeby one przez internet zamówiły pizze dla nas wszystkich (mają w tym większe doświadczenie). Trzy ogromne placki dotarły do nas w przeciągu pół godziny. Z Agnieszką planowaliśmy jedną na spółkę, ale nasze latorośle zgłosiły gotowość zjedzenia po jednej całej pizzy. Okazało się, że ta jedna była dla nas dwojga zbyt dużym wyzwaniem, a te dwie dla młodych równiez nie zostały całe zjedzone. 

Z pełnymi żołądkami wsiedliśmy do samochodu i udaliśmy się do Bukowca k. Andrzejowa. Na szczęście trasa spod Matki Polski okazała się prosta. Po przejechaniu mostem nad autostradą stanowiącą wschodnią obwodnicę Łodzi, trochę pokluczyliśmy po okolicznych wioskach, ale bez trudu dotarliśmy do celu. 

Z Ewą i jej mężem, Zbyszkiem, porozmawialiśmy oczywiście o Chorwacji, w tym o chorwackich "sikaczach" popularnych wśród polskich turystów. Mają oni bowiem ogromne doświadczenie w tej kwestii, ponieważ od dobrych kilku lat spędzają w tym kraju każde swoje wakacje. Oczywiście wymieniliśmy informacje o dzieciach i ich edukacyjnych wyborach. Ponarzekaliśmy na politykę i na to, co się złego dzieje w szkolnictwie wyższym. Nie mogło się obyć bez wymiany informacji o naszych koleżankach i kolegach z roku, tudzież z akademików, z którymi któreś z nas miało kontakt, a drugie dawno go straciło. Ponieważ tym razem kierowcą byłem ja, nie skosztowałem nawet kropli wina, jakim poczęstowali nas gospodarze. Niemniej czułem się świetnie. Pewnie znacie to uczucie, kiedy spotykasz dobrych znajomych po kilku latach, a masz poczucie, jakbyście się rozstali wczoraj. 

Z moimi koleżankami z roku :)


Spotkania z Jackiem oraz z Ewą i Zbyszkiem sprawiły, że wieczorem po raz kolejny miałem poczucie dobrze spędzonego wakacyjnego dnia. Myślę, że ważne jest to, że wspomnienia nie przytłoczyły naszych rozmów, a nawet jeśli zajęły sporą ich część, to nie miały charakteru "kombatanckiego". Nie "zamykaliśmy" i nie "podsumowywaliśmy" epok; mimo sentymentu nie wyrażaliśmy też tęsknoty do lat młodości. To chyba dobrze. Wspominanie przeszłości jest przyjemne, ale życie nią ma niewielki sens. 

Kiedy wróciliśmy do mieszkania Jarka i Heni, czyli brata Agnieszki i jego żony, nasi gospodarze byli już w domu, ponieważ właśnie wrócili z Zakopanego. Posiedzieliśmy do późna, rozmawiając o naszych wakacyjnych doświadczeniach. Jarek był m.in. pod wielkim wrażeniem obiadu w żydowskiej restauracji w Lelowie, który mu bardzo smakował. Henia był mniej zachwycona tłustym niezdrowym posiłkiem! I tak to właśnie na wakacjach bywa! Nieustanna konieczność zawierania kompromisów!

We czwartek pozwoliliśmy młodym pospać dłużej i po późnym śniadaniu wyjechaliśmy kierując się w stronę wschodniej obwodnicy Łodzi, skąd skręciliśmy w autostradę A2 na Warszawę, która łączy się płynnie z trasą szybkiego ruchu do Białegostoku z obwodnicami Marek, Wyszkowa, Ostrowi Mazowieckiej, Zambrowa i Mężenina. Kiedy sobie przypomnę podróże między Łodzią a Białymstokiem jeszcze sprzed kilku lat, nie mówiąc już o tych sprzed dwudziestu, odczuwam szczerą satysfakcję. Czas i komfort jazdy doznały jakościowego skoku, jakiego wtedy chyba nawet nie byłem sobie w stanie wyobrazić. 

Tuż przed Wyszkowem zatrzymaliśmy się na kawę, natomiast tuż przed Białymstokiem, z powodu robót drogowych przy wjeździe do miasta, postanowiliśmy zaufać nawigacji google maps i skręciliśmy na Łyski, skąd wjechaliśmy do miasta od strony Starosielc. 

Po wniesieniu bagażu do mieszkania, udaliśmy się do teściów, którzy czekali na nas z obiadem. Oczywiście opowiadaliśmy o naszym pobycie na Chorwacji i w Budapeszcie! W ten sposób dokonaliśmy podsumowania naszej chorwackiej części tegorocznych wakacji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz