12 lipca (sobota) wyruszyliśmy po śniadaniu w kierunku Mikulowa w południowych Morawach, gdzie mieliśmy zamówiony nocleg. Mieliśmy nadzieję dokupić gdzieś chorwackie kuny po drodze, ale w kantorze przy stacji benzynowej tuż przy czeskiej granicy akurat kuny się skończyły. Czeską winietę kupiliśmy już na stacji benzynowej w Bohuminie po przekroczeniu granicy, co wyszło nas taniej niż potencjalny zakup tejże w tym samym kantorze, gdzie "wyszły" kuny.
Czeskie autostrady i szosy są bardzo przyzwoite, więc bez problemu dotarliśmy do Mikulowa, miejscowości tuż przy granicy austriackiej, traktowanej przez wielu, w tym przez nas, jako przystanek po drodze na południe Europy. Moja rodzina już tam była w drodze do Włoch dwa lata temu. Ja w Mikulowie byłem po raz pierwszy. Spodziewałem się bardziej wiejskiego charakteru tej miejscowości, ale zakoczyło mnie to, że to bardzo urocze małe miasteczko. Naszą kwaterę -- Penzion Verde -- stanowił domek holenderski (jeden z dwóch) - mały, ale bardzo przytulny, czysty, zadbany i w pełni wyposażony w to, co potrzebne do życia, stojący w ogrodzie właścicieli posesji.
Nasza kwatera
Postanowiliśmy zwiedzić Mikulov. Nasza gospodyni przyniosła nam plan miasteczka wraz z folderami informacyjnymi i poleciła nam zwiedzenie Świętej Górki (Svatý Kopeček) oraz zamku. Udaliśmy się więc pod górę, która okazała się zapełniona kościołem, kaplicami i kapliczkami.
Kamienna droga obok winnicy na Świętą Górę
Kościół św. Sebastiana
Dzwonnica
Tajemniczy "kamienny krąg" za kościołem św. Sebastiana
Stacje drogi krzyżowej (Křižova cesta)
Inicjatorem budowy miejsca pielgrzymek w Mikulowie był kardynał Franz von Dietrichstein w latach 20. XVII wieku. Jego następcy w wieku XVIII dobudowywali kolejne obiekty, w tym drogę krzyżową w latach 1750-1775. Pretekstem do utworzenia miejsca kultu było podziękowanie za pokonanie epidemii cholery, ale wiadomo też, że dzięki pielgrzymkom mało znane miejscowości ożywają gospodarczo.
Następnie udaliśmy się w kierunku Namesti, czyli Rynku, mijając po drodze urocze kamieniczki.
Z głównego Rynku poszliśmy prosto na Zamek, a właściwie pałac, ponieważ gotycki zamek rodu Lichtensteinów z czasów średniowiecza został przebudowany w XVIII wieku przez Dietrichsteinów na barokowy pałac.
Po spacerze wokół mikulowskiego zamku wróciliśmy na Namesti, potem zaś wróciliśmy na kwaterę. Podeszliśmy do budynku synagogi, ale podejrzewam, że architektonicznie został on tak bardzo zmodernizowany, że nie zachował tylko zarys oryginalnego kształtu. Nie dotarliśmy na kirkut, ani na cmentarz pruski (po bitwie pod Sadową w 1866 r., kiedy Prusacy pobili Austriaków w wyniku czego Austria została wyeliminowana z konkurencji o dominację nad ziemiami niemieckimi, stacjonujący tu żołnierze pruscy umierali na cholerę). Myślę, że do Mikulowa jeszcze wrócimy, ponieważ ciągnie nas na południe Europy, a miasteczko to jest bardzo dobrym miejscem na "popas".
To był kiedyś kościół, ale w XIX wieku rodzina Dietrichsteinów zajęła go na swój rodzinny grobowiec. Rozumiem, że bogacze budują wielkie grobowce rodzinne na cmentarzach, albo na terenie swojej posiadłości. Ci potomkowie krewnych kardynała Franciszka byli jednak tak próżni, że potrzebowali aż całego kościoła. No właśnie - vanitas to próżność, ale jest też przetłumaczona na polski jako marność. Marność nad marnościami.
Na koniec ciekawostki:
W sklepie, którego reklamę stanowił stolik i taka oto torba, kupiliśmy pyszne lokalne wino, ponieważ południowe Morawy słyną ze swoich winnic.
Wytrawny pinot noir bez cienia cierpkości. Pyszne (8 euro). Polecam!
Nabijanie się z języka czeskiego od dawna staram się ograniczyć, ponieważ jest infantylne i niezbyt uprzejme wobec Czechów, których uważam za nację pogodną i przyjazną. Nie mogłem się jednak oprzeć - w Czechach nawet odpady są śmieszne!
Małe miasteczko, w sam raz, żeby otworzyć w nim kryptobank kryptowalut...
Uroczy budynek szkoły podstawowej. Chyba lubiłbym do takiej chodzić. Pracować też...
Piwniczki winne
Zwieńczenie dnia
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz