poniedziałek, 26 września 2022

Bolonia 2 (poniedziałek, 1 sierpnia 2022), część I

W piątek obiecaliśmy sobie, że pojedziemy jeszcze raz do Bolonii, ponieważ podczas naszej pierwszej wizyty w tym mieście, nie zobaczyliśmy kilku istotnych miejsc. Tym razem przygotowaliśmy się nieco lepiej. Wieczorem poprzedniego dnia przeczesałem internet w poszukiwaniu ciekawostek, a także lokalu, gdzie zjemy pranzo. Przeczytałem też rozdział z naszego nie najlepszego przewodnika. Po przejrzeniu ofert kilku restauracji w pobliżu Piazza della Mercanzia i Piazza Maggiore, mój wybór padł na Osteria del Podesta. W umieszczonym w internecie jadłospisie znajdowało się kilka bolońskich specjałów, ceny były praktycznie takie jak wszędzie -- od 8 do 20 euro. Sama nazwa lokalu była zachęcająca, a i usytuowanie też było odpowiednie. 

Rano ruszyliśmy więc na stację kolejową nieopodal naszej kwatery. W jednym automacie kupiliśmy bilety, a jeden z dwóch kasowników okazał się tym razem czynny, więc do pociągu wsiadaliśmy bez stresu. Idąc przez znajdujący się przed bolońskim dworcem centralnym Placem Złotych Medali (Piazza delle Medaglie d'Oro) byliśmy świadkami przykrej sceny. Otóż lokalna policja przy pomocy wezwanego fachowca odcinała linkę, jaką właściciel(ka?) przymocował swój rower do znaku drogowego. Ogarnęło nas uczucie empatii wobec nieszczęsnego cyklisty, który po powrocie nie zastanie swojego jednośladu, albo zastanie policjanta z mandatem. 




 

Nie zatrzymaliśmy się jednak, żeby się obserwować dalszy rozwój przygód roweru bezpardonowo odcinanego przez policjantów od znaku drogowego. Przeszliśmy na drugą stronę Strada Statale Polletana, ale tym razem nie skróciliśmy sobie drogi przez podwórko z restauracją i sklepami, tylko doszliśmy prosto do Piazza XX Settembre. Zerknęliśmy na skrzyżowanie, gdzie podczas poprzedniej wizyty mimo działających świateł ruchem kierowało chyba pięciu policjantów. O tej porze jednak ruch jeszcze nie osiągnął swojego największego natężenia, i samochody radziły sobie bez pomocy funkcjonariuszy. 

Idąc Via dell'Independenza doszliśmy już prosto do Via Rizzoli, czyli ulicy przy Piazza del Nettuno, gdzie skręciliśmy w lewo, kierując się na Piazza della Mercanzia, gdzie naszym pierwszym celem był Palazzo della Mercanzia, uroczy budynek z XV wieku, gdzie dawniej mieściły się różne organizacje kupieckie, a potem Francuzi w 1797 urządzili tam Izbę Handlową. Mimo, że architektura pałacyku jest ciekawa i przyjemna, to jednak nie dla niej tam się udaliśmy. Otóż w przewodniku znaleźliśmy informację, że w środku znajduje się złoty model makaronu tagliatelle! Kiedy to przeczytałem nie mogłem powstrzymać się od śmiechu i równocześnie zdziwienia. No rozumiem, że wzorzec metra w Sevres pod Paryżem, ale wzorzec makaronu? To mogli wymyślić tylko Włosi. 

 

Pałac mieści też sale muzealne i bibliotekę, a w nich m.in. przywileje bolońskich studentów, którym kupcy fundowali stypendia, oraz znormalizowane przepisy na specjały bolońskiej kuchni: tagliatelle (z 1972), nadzienie do bolońskich tortellini (z 1974), ragù bolognese (1992), certosino bolognese, czyli boloński kartuzik (rodzaj ciasta czekoladowego z migałami, jabłkami i innymi dodatkami; z 2003), oraz przepis na zieloną lasagnę po bolońsku (2004). Tak naprawdę zależało nam, żeby zobaczyć ten wzorzec bolońskiego makaronu typu "wstążki". W holu przy wejściu siedział bardzo sztywny portier, którego zachowanie stanowiło kontrast wobec stereotypowego zachowania Włochów, ale również wobec faktycznego zachowania Włochów, z którymi do tej pory się zetknęliśmy. Mężczyzna koło pięćdziesiątki ani razu się nie uśmiechnął. Na moje pytania odpowiadał sucho i z kamienną twarzą. Być może był spięty, ponieważ zagadałem go po angielsku, i on po angielsku odpowiadał poprawnie, ale widać było, że nie przychodzi mu to z łatwością. Tak czy inaczej, otrzymaliśmy konkretną informację, że owszem, model tagliatelle jest, ale w specjalnym pilnie strzeżonym miejscu. Tak, turyści mogą się tam dostać, ale muszą złożyć odpowiednią deklarację z co najmniej trzydniowym wyprzedzeniem! No, cóż? Musieliśmy się obejść smakiem, zresztą złota nie jadamy... 

Wyszliśmy do podcienia pałacu, gdzie przysiedliśmy na murku. Zdecydowaliśmy już wcześniej z Jarkiem, że wchodzimy na wieżę rodziny Asinelli! Nasze panie nie wykazały entuzjazmu wobec podjęcia tego wyzwania, więc zostały na kupieckim placu, zaś my poszliśmy w kierunku wieży. Dziewczyna wpuszczająca na schody poinformowała nas, że musimy zakupić bilety, ale kasa znajduje się w punkcie informacji turystycznej, przy Piazza Maggiore 1, a więc w budynku naprzeciwko świętego Petroniusza, czyli w Palazzo del Podesta. Odległość nie jest zbyt duża, ale jednak te 400 metrów trzeba przejść. Ponieważ był to dopiero początek naszej wycieczki, byliśmy pełni energii i nastawienia na fizyczne wyczyny, w związku z tym pomaszerowaliśmy dziarsko pod Neptuna. Infopoint okazał się być od strony bazyliki. Stanęliśmy w kolejce i po kilku minutach mieliśmy już bilety uprawniające nas do wspięcia się po 498 stopniach na szczyt wieży Asinelli. Ponieważ wejście miało być o 12.15, a nie było jeszcze jedenastej, zadzwoniłem do Agnieszki, żeby z Jolą dołączyły do nas na placu Neptuna. 

Poprzedniego wieczora, między innymi informacjami, jakie wyczytałem, znajdowała się anegdota, że władze miasta były oburzone rzeźbą Jeana de Boulogne di Duai z powodu zbyt okazałego męskiego przyrodzenia boga mórz. W związku z tym rzeźbiarz zredukował Naptunowi genitalia, ale tak ustawił jego dłoń, że przy przyjrzeniu się posągowi pod odpowiednim kątem, jej kciuk robi wrażenie pokaźnego penisa. Podejrzewam, że to tylko historyjka dla turystów, ale obeszliśmy Neptuna ze wszystkich stron zmieniając odległość i kąt naszego położenia, aż w końcu osiągnęliśmy taką perspektywę, z której od biedy można uznać, że palec bożyszcza może uchodzić za męski członek w stanie erekcji, ale... to już jak ktoś bardzo się uprze. 

Z internetowych ciekawostek pamiętałem też o napisach umieszczonych na sklepieniu i (są też powtórzone na chodniku) w podcieniach kamienicy na rogu Via dell'Indipendenza i Via Rizzoli. W tym miejscu stoją stoliki  baru Canton de' Fiori, ale ponieważ arkady służą również przechodniom, obok stolików można swobodnie przejść i przyjrzeć się napisom, które głoszą, że "chleb jest życiem, konopie ochroną, a wino radością". Podeszliśmy w to miejsce, gdzie obfotografowałem te inskrypcje. Oczywiście dzisiaj największą sensację wzbudzają te konopie (cannabis), które powszechnie kojarzą się dziś z marihuaną. A przecież chodzi o potężną gałąź przemysłu z wykorzystaniem tej rośliny (niekoniecznie jej indyjskiej odmiany służącej do odurzania się). Z włókien konopi robiło się najlepsze, bo najmocniejsze sznury i liny. Nadgorliwość polityków walczących z narkomanią w narodzie doprowadziła do wylania dziecka z kąpielą, ponieważ uprawy tej pożytecznej rośliny, która również dzisiaj mogłaby znaleźć wiele praktycznych zastosowań, po prostu zakazano.

Nadal mieliśmy jeszcze sporo czasu do wejścia na wieżę, więc wróciliśmy na Plac Neptuna, żeby odszukać kolejną "nieoczywistą" atrakcję Bolonii, a mianowicie średniowieczny "telefon bez drutu". Miejsce to znajduje się w miejscu przecięcia się dwóch przejść przez Palazzo del Podesta, a cały efekt akustyczny polega na tym, że stając w jednym narożniku można usłyszeć co mówi ktoś, kto stoi twarzą do narożnika na drugim końcu przekątnej. Legendy mówią, że wykorzystywali to zjawisko księża udzielający sakramentu spowiedzi ofiarom chorób zakaźnych, jakie w średniowieczu nawiedzały europejskie miasta dość często. Miejsce to nazywa się Voltone del Podesta, ale mimo, że staliśmy bardzo blisko, nie wiedzieliśmy, gdzie dokładnie się znajduje. Zdecydowałem się spytać dwóch policjantek stojących przy wejściu do pałacu podesty od strony Neptuna. Z sympatycznym uśmiechem zaprowadziły nas pod samo "magiczne" sklepienie, gdzie na własne uszy mogliśmy się przekonać, że to naprawdę działa! Zaczepiła nas jakaś turystka, tęgawa brunetka będąca typem osoby wiecznie radosnej, która z promiennym uśmiechem spytała po angielsku, dlaczego tak stoimy w tych narożnikach i coś gadamy. Wytłumaczyłem jej, co sprawiło, że jej radość uległa spotęgowaniu.

















 


Po tej atrakcji powoli ruszyliśmy znowu w kierunku Piazza della Mercanzia. Po drodze pokazałem towarzystwu osterię, gdzie mieliśmy zjeść pranzo po tym, jak już zdobędziemy szczyt Torre degli Assinelli. Nasze żony usiadły sobie na murku pod arkadami Palazzo ze złotym makaronem, a Jarek i ja udaliśmy się pod wieżę, żeby się ustawić w kolejce do wejścia.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz