Z Hostarii Savonarola ruszyliśmy na Piazza Trento-Trieste, czyli wielki plac ciągnący się wzdłuż katedry San Giorgio Martire. (Piazza della Cattedrale to bowiem plac przed frontową fasadą bazyliki). Na straganie z pamiątkami Agnieszka kupiła magnesik na lodówkę w formie skutera, bo choć "Vespa" nie jest jakimś specjalnym symbolem Ferrary, to zapragnęła mieć po prostu taką pamiątkę z Italii.
Idąc ponownie między sklepikami przylepionymi do katedry a Muzeum Katedralnym, poszliśmy dalej prosto wg wskazówek nawigacji. Jednym z miejsc, które chciałem zobaczyć po drodze do pałacu Schifanoia, była zabytkowa synagoga przy ulicy Giuseppe Mazziniego 95 (jak już wiemy, każde włoskie miasto musi mieć coś Mazziniego i coś Garibaldiego). Kamienicę pod obecnym adresem nabył w 1485 roku przybyły z Rzymu Szemuel Melli, gdzie umieszczono od razu trzy synagogi. W przypadku Ferrary Aszkenazyjczycy uciekali przed pogromami z ziem niemieckich cesarstwa już w średniowieczu, natomiast Sefardyjczycy przybyli tu po ich wypędzeniu z Hiszpanii i Portugalii na mocy decyzji edyktu z Alhambry z 1492 r. Estowie okazali się tolerancyjni, a zapewne jak wielu średniowiecznych i renesansowych władców Europy, uważali Żydów za czynnik pobudzający gospodarkę. Ercole I przyjął Sefardyjczyków, którzy stali się trzecią grupą żydowską w mieście. Ponieważ przewodnik, jaki mieliśmy informował tylko o synagodze przy Via Mazzini nie wdając się w szczegóły, nieco informacji musiałem uzupełnić już później. Właściwie trzy synagogi znajdujące się w tym budynku to Scola Italiana, Scola Tedesca i Scola Fanese. Ta ostatnia wg tego, co znalazłem w internecie to też synagoga rytu włoskiego. Warto przypomnieć, że synagoga nie jest w ortodoksyjnej tradycji żydowskiej świątynią, a szkołą właśnie, a dokładnie miejscem, gdzie się czyta Pismo Święte i gdzie się je objaśnia (w Polsce używano w jidysz wyrazu "szul"). Scola Spagnola znajdowała się kilkadziesiąt metrów dalej, jest od dawna nieczynna, a ponieważ nasz przewodnik o niej milczał, nawet nie wiedzieliśmy o jej istnieniu. Getto żydowskie w Ferrarze powstało dopiero w XVII w. już pod rządami papieskimi. Estowie w czasach swojego panowania nie widzieli potrzeby ograniczania terytorium osiedlania się ludności żydowskiej. Być może dowiedzielibyśmy się więcej, gdybyśmy weszli do środka, ale nie mogliśmy tego zrobić, ponieważ drzwi do synagogi były zamknięte. Chyba wewnątrz budynku odbywa się do tej pory jakiś remont.
Ruszyliśmy dalej, a moi towarzysze zaczęli mi znowu działać na nerwy. Jeżeli oglądaliście "Shreka" i pamiętacie postać Osła z tej uroczej baśni, to pewnie kojarzycie jego natrętne pytanie "Daleko jeszcze?" Zresztą, kto kiedykolwiek jeździł gdziekolwiek z własnymi małymi dziećmi ten też dobrze to zna. Pytała Jola, pytała Agnieszka nie szczędząc mi przy tym złośliwych uwag, że idziemy szukać jakiegoś pałacu "Stefanoja", którego nawet nie ma w przewodniku! No właśnie! Jak sobie pomyślę o człowieku, który pisał przewodnik po Bolonii i okolicach, to mi się nóż w kieszeni otwiera! Pałac Schifanoia jest jednym z najważniejszych historycznych miejsc na mapie Ferrary! Ale cóż! Trafiłem na stronę internetową z 10 najważniejszymi punktami do zobaczenia w Ferrarze i też nie umieszczono tam tego pałacu! Co się z tymi ludźmi dzieje?
Jarek z kolei też wyraził swoje zdenerwowanie, bo "przecież się oddalamy od cmentarza kartuzów", na który mieliśmy również tego dnia dotrzeć. No to się oddalamy, pomyślałem, a potem się znowu przybliżymy! Co za problem? Nie odpuściłem, mimo że kosztowało mnie to wiele. Cała sytuacja skłoniła mnie też do refleksji na temat władzy, przywództwa i tym podobnych zagadnień. Z powieści czytanych w dzieciństwie utkwiła mi w głowie taka fraza, że ktoś był, albo wyglądał jak "człowiek nawykły do wydawania rozkazów". Jest to pewna klisza, którą posługuje się niejeden pisarz chcąc ukazać postać o silnej osobowości. Zastanawiałem się nie raz (teraz już się nie zastanawiam), na jakiej zasadzie pewni ludzie mają tak silne przekonanie, że muszą przewodzić, choć nie zawsze jest to związane z jakimiś kwalifikacjami, czy wiedzą. Np. tacy dyktatorzy, często tumany bez wykształcenia, jak Hitler, czy Ceasaucescu, potrafią tak jakoś otumanić społeczeństwa, że ich woli mało kto jest w stanie się przeciwstawić. Ale co tam dyktatorzy! Skąd w ogóle jakikolwiek polityk wie, że powinien być przywódcą? Że porządek w jego głowie jest lepszy od tego w głowie kogoś innego? Jakim prawem sięga po kierowanie innymi ludźmi wierząc we własną nieomylność? Jak napisałem, już przestałem się nad tym zastanawiać, bo to nie ma sensu. To tak w ogóle nie działa -- oni się nad tym właśnie nigdy nie zastanawiają! Żadne tam prawo, żadna wiedza, tylko samo silne przekonanie, że w tym oto momencie trzeba wyjść na czoło i kierować grupą! To starsze od ludzkości jako gatunku. Samiec alfa nie czeka na demokratyczne wybory, nie hamletyzuje, tylko obejmuje kierownictwo nad grupą i sprawuje je, dopóki inny nie wpadnie na pomysł, żeby go tej roli pozbawić i, jeśli mu się uda, to pozbawia. W przypadku człowieka to nie musi być wcale samiec. Kto nie miał w rodzinie własnej babci, matki lub ciotki, to pewnie znał jakąś sąsiadkę, która uważała, że musi wszystkim zarządzić i wszystkich poustawiać, bo jak jej zabraknie to świat się zawali.
Platon napisał, że najlepiej rządziliby ci, którzy władzy nie pożądają. To z kolei przegięcie w drugą stronę, bo jest to jedna z wielu bzdur, które ten ateński filozof napisał, zwłaszcza w swoim "Państwie". Ktoś, kto władzy nie chce, ten jej zwyczajnie nie osiągnie, bo nikt mu jej nie da! To po prostu tak nie działa! Ponieważ nigdy nie wyrobiłem sobie nawyku obejmowania przywództwa, wybierając raczej rolę obserwatora i komentatora (wygodną, nie mam co do tego złudzeń), zazwyczaj przywódcą nie bywam. Od czasu do czasu ktoś jednak mógłby mnie uznać za przewodnika, bo od czasu do czasu jestem lepiej przygotowany od innych. M.in. dlatego właśnie nie cierpię kierowniczej roli, bo po prostu trzeba się nieustannie użerać ze sprzeciwem i to często kompletnie głupim, do którego się nie dało żadnego powodu. Dlatego dziwię się często ludziom za wszelką cenę dążącym do objęcia kierowniczego stanowiska, a potem przeżywającym chroniczny stres i frustrację. Nie mówię tu jednak o tych, którzy się naprawdę na takie stanowiska nadają! To obszerny osobny temat!
Tak też szliśmy w kierunku pałacu pominiętego w przewodniku, do którego nie mieliśmy nawet wejść, bo przecież pożałowaliśmy sześciu euro od głowy, ale bardzo chciałem ten gmach zobaczyć, więc szemrząc towarzystwo jednak szło. Mimo, że to ja miałem nastawioną nawigację, a Agnieszka i Jarek mieli tylko kiepskie mapki w przewodniku, których zasięg w dodatku nawet nie obejmował obszaru, na którym byliśmy, co i rusz któreś z nich wysuwało się na czoło peletonu. To jest po prostu we krwi. I słusznie zauważyła Jola, "Ty, Stefan, jakoś tak nie masz siły przebicia". Pewnie tak jest, a w każdym razie nie chce mi się niczego udowadniać.
Idąc tak i idąc, a faktycznie uszliśmy już chyba na pewno jakieś dwa kilometry od synagogi trojga rytów, Agnieszka zauważyła napis na jednym z mijanych domów! To był traf, który mnie bardzo ucieszył, bo był to kolejny obiekt zignorowany przez przewodnik. Oto przechodziliśmy obok domu, gdzie się urodził i spędził pierwsze 23 lata życia Girolamo Savonarola. Na świat przyszedł 21 września 1452 r. w rodzinie prawniczo-lekarskiej, co dzisiaj brzmi jak wygranie losu na loterii, ale myślę, że w piętnastowiecznej Ferrarze również prawo i medycyna zapewniały niezłe źródło dochodu. Oczywiście jak na ludzi, którzy musieli na życie zarabiać własną pracą. Girolamo skończył filozofię i zaczął studiować medycynę. Studia jednak przerwał i wstąpił do klasztoru stając się dominikaninem. Późniejsze jego życie to stopniowe zdobywanie znaczenia w samym zakonie, a także doskonalenie umiejętności kaznodziejskich. Pracując w San Gimignano np. dopracował gestykulację i mimikę. Kiedy w końcu przeniósł się do Florencji, wypracował styl homiletyczny tak sugestywny, że zaczął porywać ludzi z wszystkich możliwych warstw społecznych, oraz zaczął odgrywać ogromną rolę w kształtowaniu poglądów obywateli Florencji, przede wszystkim krytykując lichwę i korupcję możnych tego świata. Mimo, że oficjalnie Medyceuszy nie obalił, de facto stał się przywódcą republiki florenckiej. Jak wiemy, skończył na szubienicy, a jego ciało na stosie z rozkazu Aleksandra VI jako heretyk. Tutaj jednak stało się coś dziwnego. Otóż przed egzekucją skorumpowany papież udziela mu odpustu zupełnego, a więc Savonarola umiera jako człowiek oczyszczony z grzechu! Kolejni papieże nie potępili jego pamięci, a w XVIII w. wręcz zaliczono go do błogosławionych (Benedykt XIV)! Co ciekawe, jest czczony jako święty przez anglikanów i mariawitów, cieszy się też szacunkiem wspólnot protestanckich, w których nie uznaje się kultu świętych.
Jak już wspomniałem, mam dylemat z tym człowiekiem, bo życie we Florencji pod rządami Savonaroli było może i bardziej moralne, ale raczej smutne i przepełnione poczuciem winy, no bo kto w świetle nauki chrześcijańskiej jest bez grzechu. Taka jest chyba ludzka kondycja, że nie umiemy się zadowolić jedną klarowną opcją, bo jak w jednym coś się poprawi, to cierpią na tym inne aspekty życia.
Kiedy minęliśmy miejsce narodzin wielkiego włoskiego moralisty, weszliśmy między zabudowania, na których tablice informowały, że są to różne wydziały uniwersytetu ferraryjskiego. Oczywiście pierwsze skojarzenie, jakie w takiej chwili powinno przyjść każdemu Polakowi do głowy, to Mikołaj Kopernik. Tak jak już wspomniałem, ktoś kto pilnie przykładał się do nauki w szkole, ten wymieni miasta studiów słynnego torunianina, ale już co i gdzie konkretnie studiował może się okazać problematyczne. Otóż w Ferrarze Kopernik praktycznie nie studiował. Wszystkie przepisane programem kursy zrobił w Bolonii. W międzyczasie zainteresował się medycyną, którą zaczął studiować w Padwie. W międzyczasie jednak wrócił na Warmię po środki na dalsze studia, na co kapituła warmińska zgodziła się na jego naukę medycyny, ale pod warunkiem, że w określonym terminie zrobi doktorat z prawa. Warto sobie przypomnieć, że początki uniwersytetu jako uczelni wyższej wzięło się przede wszystkim z potrzeby fachowców w jurisprudencji. Kazimierz Wielki zakładając uczelnię w Krakowie zrobił to właśnie dlatego, że potrzebował wykształconych prawników!
Kopernik wrócił robić doktorat z prawa, ale ponieważ obawiał się, że koszty przewodu i egzaminu w Bolonii mogą przekroczyć środki, jakimi dysponował, udał się do Ferrary, żeby właśnie w tym mieście uzyskać tytuł. Nie musiał w Ferrarze już niczego studiować, a tylko znaleźć promotora, otworzyć przewód, i zdać egzaminy. I tak też się stało 31 maja 1503 r. Ferrara pod rządami dynastii esteńskiej była naprawdę miejscem przyjaznym studentom i to nawet tym z mniejszymi zasobami pieniężnymi.
W końcu dotarliśmy do Palazzo Schifanoia....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz