Do Battistero degli Ortodossi trzeba było się przejść kilkaset metrów. Stoi ono w pobliżu raweńskiej katedry. Postanowiliśmy wejść najpierw do tej ostatniej, a potem dopiero do baptysterium. W drzwiach katedry stał jednak niska Włoszka, która nas nie wpuściła, informując, że akurat odbywa się msza, i proponując, żebyśmy przyszli za godzinę. W takim razie podeszliśmy do ceglanego budynku zbudowanego na planie ośmiokąta, pokazaliśmy bilety mężczyźnie w podobnym uniformie, jaki nosiły dziewczyny przy mauzoleum Galli Placydii, i weszliśmy do środka. Po raz kolejny doznałem odczucia znalezienia się w jakiejś nieziemskiej wirtualnej rzeczywistości. Ci bizantyjscy artyści wiedzieli, jak osiągnąć efekt transcendencji przy pomocy błyszczących kamyków ułożonych w święte obrazy!
Baptysterium nazywa się Neoniano, ponieważ to biskupa Neona (II poł. V w. n.e.) ukończono przerabianie starej rzymskiej łaźni na miejsce chrztu neofitów. Dlaczego jednak inna nazwa tego budynku ma w sobie rzeczownik "ortodossi"? Na razie chodziliśmy dookoła wielkiej kamiennej chrzcielnicy, oglądając ściany i zadzierając głowy, żeby podziwiać pokryty mozaikami sufit, w tym na samym środku postaci Jana Chrziciela i stojącego w Jordanie Jezusa. Sama historia z Nowego Testamentu jest dość tajemnicza pod względem sensu, bo pod względem historycznym jest dość wątpliwa, choć oczywiście nie możemy jej całkowicie wykluczyć. W chrześcijaństwie chrzest jest sakramentem i oznacza przyjęcie do wspólnoty kościoła. Chrześcijaństwo to wyznawanie Jezusa. Chrzest oznacza więc przyjęcie nauki Jezusa i wejście do wspólnoty jego wyznawców. Dlaczego więc sam Jezus poddał się aktowi zanurzenia w wodzie przez ostatniego proroka w starym stylu, którego wg Ewangelii sam przedstawiał jako Eliasza, który ponownie przyszedł na ziemię? Czy Jezus potrzebował chrztu, który na dodatek miał jednak inny charakter niż ten udzielany przez jego późniejszych wyznawców? Swego czasu zastanawiano się, czy Jezus zanim rozpoczął samodzielne nauczanie, nie należał przypadkiem do grupy esseńczyków, trzeciego po saduceuszach i faryzeuszach odłamu ówczesnego mozaizmu, bo wśród esseńczyków praktykowano taki akt ablucji jako symbol oczyszczenia z grzechu i ponownych narodzin. Jak by nie było, Jan Chrzciciel pozostaje symbolem tego, który wprowadził do późniejszego chrześcijaństwa chrzest "z wody", do którego właśnie chrześcijanie dodadzą "chrzest z Ducha". Co ciekawe, w prawosławiu nie oddziela się sakramentu chrztu od sakramentu bierzmowania (czyli udzielenia Ducha Świętego). Z kolei w wielu wspólnotach powstałych w ramach szeroko pojętego protestantyzmu uznaje się tylko chrzest dorosłych, wychodząc z założenia, że przyjęcie chrześcijaństwa musi być decyzją świadomą.
Te wszystkie refleksje natury doktrynalnej przebiegły mi przez głowę dosłownie w przeciągu kilku sekund. Tymczasem podeszły do mnie Agnieszka i Jola i podzieliły się swoją obserwacją. Doświadczyły bowiem czegoś, co trudno wyjaśnić racjonalnie. Nie, nie założyły, że to jakieś cuda, ale raczej że to sprytna sztuczka wczesnośredniowiecznych artystów. Otóż obchodząc chrzcielnicę, i co jakiś czas przystając, za każdym razem kiedy podniosły wzrok na sufit, Jezus i Jan Chrzciciel ukazywali im się stojąc do góry nogami! Za każdym razem, niezależnie od miejsca w którym stały! Powstrzymując się od sarkazmu i złośliwego śmiechu, poprosiłem Agnieszkę, żeby spojrzała w górę.
-- No patrz, znowu są do góry nogami! -- powiedziała moja żona z nadal zdziwioną miną. Ująwszy ją delikatnie za ramiona obróciłem ją powoli o sto osiemdziesiąt stopni wokół jej własnej osi.
-- A teraz?
Nie naśmiewam się z Agnieszki i Joli, bo wiem doskonale z własnego doświadczenia, że ludzki umysł potrafi się w przedziwny sposób zafiksować na jakimś błędnym sposobie obserwacji i trudno go przekonać, że wystarczy bardzo niewielka zmiana perspektywy, żeby jakiś problem okazał się problemem pozornym, czyli że tak naprawdę taki problem w ogóle nie istnieje.
Kiedy wyszliśmy na zewnątrz, zebrałem w sobie odwagę do zagadnięcia po włosku młodego człowieka, który sprawdzał był przedtem nasze bilety. Skąd ci "ortodossi" w nazwie? Przed rozpadem kościoła w 1054 (a w rzeczywistości do całej Europy fakt, że są już dwa odrębne kościoły dotarł po 1204 r., czyli po czwartej krucjacie, kiedy to zachodni rycerze krzyżowi zamiast walczyć z Turkami o Ziemię Świętą, zrabowali i zniszczyli Konstantynopol), przecież nie było podziału na prawosławnych (wł. ortodossi) i katolików!
Wyjaśnienie okazało się tak proste, że zrobiło mi się wstyd przed samym sobą, że taki fakt wyleciał mi z głowy. Otóż zanim Justynian odzyskał Rawennę dla cesarstwa rzymskiego, panowali w niej królowie Ostrogotów, z których pierwszy był Teodoryk, zwany Wielkim. Jeżeli kres cesarstwa zachodniego przypisujemy barbarzyńcom, to mamy rację. Jeżeli jednak wyobrażamy sobie tych barbarzyńców jako odzianych w skóry dzikusów, to już tej racji nie mamy. Ten okres Goci mieli już za sobą i to chyba dość dawno. Pochodzący ze Skandynawii Germanie wylądowali, jak pisze Prokopiusz z Cezarei, na trzech łodziach gdzieś na dzisiejszym polskim Pomorzu. Potem przemieszczali się na południe, zakładając m.in. osadę w dzisiejszym Masłomęczu koło Hrubieszowa (Lubelskie). W kolejnych wiekach dotarli aż nad Morze Czarne (czyj jest Krym? Może gocki?). Stamtąd przepędziły ich hordy prawdziwych dzikusów tamtych czasów, czyli okrutnych Hunów przybyłych ze wschodu. W dwóch wielkich falach Goci przetoczyli się przez tereny cesarstwa rzymskiego. Najpierw tzw. Goci zachodni (Wizygoci), zakładając swoje państwo w południowej Galii i w Hiszpanii (w 410 r. Rzym spalili Wyzygoci właśnie pod wodzą Alaryka), a kilkadziesiąt lat później ich wschodni pobratymcy (Ostrogoci). Ponieważ człowiek się szybko adaptuje do lepszego, ci germańscy barbarzyńcy przejęli dość szybko styl życia Rzymian, choć jest bardzo istotne, żeby pamiętać, że i Rzymianie w tamtych czasach to nie byli ci wielcy mężowie stanu w dostojnych togach, jakich znamy z rzeźb z czasów późnej republiki i wczesnego cesarstwa. Moda ulegała zmianie tak samo prawie często, jak dzisiaj, a wpływ barbarzyńców na te kwestie też był nie bez znaczenia (np. noszenie spodni). W dużym stopniu więc te społeczności żyjące już obok siebie (Rzymianie i Goci) się do siebie upodobniły. W momencie, kiedy Goci zakładali swoje państwa na gruzach dawnego cesarstwa zachodniego, nie wyznawali też już wcale swojej starej religii. Żaden tam Odyn, czy Wotan, żaden Thor itd. W tym czasie Goci byli już nawróceni na chrześcijaństwo, tyle że ich konwersji dokonał swoją misjonarską działalnością niejaki Wulfila (Ulfilas), Germanin będący uczniem herezjarchy Ariusza. Nauki Ariusza zostały potępione na soborze w Nicei w 325 r., ale miały już tylu zwolenników, że zaczęły się szerzyć w całym cesarstwie stanowiąc zagrożenie dla ortodoksji. Niektórzy cesarze wręcz popierali arian (np. Walens). Goci natomiast jako masa wyznawali arianizm. Wulfila przetłumaczył im nawet Biblię na język gocki!
Starożytne i średniowieczne spory religijne i tumulty z nimi związane, potrafiły zakłócić pokój w miastach południowej Europy. Były też jednak okresy stosunkowej tolerancji i pokojowej koegzystencji wyznawców różnych wersji chrześcijaństwa. Tak też było w Rawennie podczas rządów Teodoryka Wielkiego. Ponieważ były dwa nieuznające się nawzajem odłamy religii chrystusowej, były też dwa miejsca, gdzie odbywały się chrzty. Było więc baptysterium prawowiernych (bo tak byłoby chyba dobrze przetłumaczyć "ortodossi" w tym przypadku) i kilkaset kroków dalej baptysterium arian, którymi byli przede wszystkim panujący wówczas nad miastem Ostrogoci Teodoryka. Było mi głupio, że o tym nie pomyślałem, bo przecież doskonale wiedziałem o tych starożytnych herezjach. Swego czasu historia upadku cesarstwa za sprawą barbarzyńców bardzo mnie fascynowała, a przy tym interesowałem się historią religii! Wiedza historyczna skonfrontowana z rzeczywistością geograficzną odmówiła swojej manifestacji!
Ponieważ o tym baptysterium arian nasz przewodnik milczał, więc nic o nim wcześniej nie wiedzieliśmy, teraz pojawił się punkt na mapie Rawenny, który oczywiście też zapragnąłem zwiedzić, ale nie wiedziałem, czy się to uda, bo przecież dzisiejsza marszruta tego obiektu nie przewidywała, a wiem, jak ciężko Jarkowi przychodzą zmiany planów. Na szczęście okazało się, że owo baptysterium arian znajduje się po drodze do innego obiektu, który w naszych planach był. Nie uprzedzajmy jednak faktów.
Po wyjściu z Baptysterium Prawowiernych skręcając w prawo można było dojść do frontowego wejścia do katedry, a w lewo do Muzeum Diecezjalnego znajdującego się na jej zapleczu. Zdecydowaliśmy najpierw zwiedzić to ostatnie. Nie mogę powiedzieć, że miejsce to mnie jakoś bardzo rozczarowało, bo niektóre wnętrza były dość ciekawe, ale nie należy ono do muzeów z jakimiś fascynującymi eksponatami, których nie można zobaczyć w innych placówkach tego typu. Poza tym jest to zaledwie kilka niewielkich pomieszczeń. Nie chcę nikogo zniechęcać do jego odwiedzenia, ale gdyby komuś nie udało się tam wejść, to nie musi mieć z tego powodu jakichś wielkich wyrzutów sumienia. Wyjątek stanowi kaplica arcybiskupia św. Andrzeja z V w. pełna kolorowych mozaik, tak charakterystycznych dla Rawennny, która jest równie zachwycająca jak zabytki, które już zwiedziliśmy.
Weszliśmy wreszcie do katedry. We wczesnym średniowieczu stał tutaj zupełnie inny kościół, a baptysterium przerobione ze starej łaźni rzymskiej było jego częścią. Obecny budynek raweńskiego duomo pochodzi z XVIII wieku i jest przykładem baroku zmodyfikowanego w duchu klasycyzmu. Tak jak już wspomniałem, gdybym odwiedził miasto, gdzie barok reprezentuje najstarszą epokę artystyczną, z jaką można się w nim zetknąć (np. Białystok), możliwe, że byłbym się tym kościołem zachwycił. Ponieważ jednak byliśmy w Rawennie z tymi jej bizantyjskimi wspaniałościami, katedrę oglądałem bez większego entuzjazmu.
Tak się odżegnuję od wszystkiego, co pochodzi z epok późniejszych, bo przecież Rawenna Teodorykiem i Justynianem stoi, ale przecież nigdy byśmy sobie nie darowali, gdybyśmy nie poszli do miejsca związanego z środkową częścią epoki zwanej średniowieczem, miejsca pochówku pierwszego giganta literatury włoskiej (nie rzymskiej, nie łacińskiej, a włoskiej właśnie), Dantego Alighieri. Po wyjściu z katedry skierowaliśmy nasze kroki w stronę kościoła pw. św. Franciszka, obok którego pochowano florentyńskiego uchodźcę, autora Boskiej komedii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz