Uniwersytet Boloński jest najstarszą instytucją naukowo-dydaktyczną Europy mogącą się pochwalić ciągłością swej działalności od roku swojego założenia, czyli 1088! Miejsca, które moglibyśmy z powodzeniem nazwać uczelniami wyższymi, jak najbardziej istniały już wcześniej. Każdy chyba słyszał o ateńskiej Akademii prowadzonej przez Platona, czy Likejonie, gdzie nauczał jego uczeń i krytyk Arystoteles. Wiemy, że aleksandryjski Musejon był nie tylko największą biblioteką świata starożytnego, ale również miejscem intensywnej pracy badawczej. Podobną rolę pełnił również Serapejon, mieszczący się również w Aleksandrii. Wiemy też niestety, że do końca tych starożytnych instytucji przyczyniło się chrześcijaństwo, które nie mogło znieść tych "pogańskich", czyli niezależnych od chrześcijańskiej doktryny centrów wiedzy i myśli. Akademię zamknął cesarz Justynian w 529 r. Likejon spotkał smutny koniec nieco wcześniej za sprawą najpierw zniszczenia Aten przez rzymskiego dyktotora Sullę w 86 r. p.n.e., a potem, po odrodzeniu (na ten temat wiadomości mamy dość enigmatyczne) ostateczny kres nadszedł wraz z kolejnym najazdem, tym razem germańskich Herulów i Gotów w 267 r. n.e. W każdym razie, w czasach, które historycy anglosascy nazywają Wiekami Ciemnymi (Dark Ages), szczątki starożytnej wiedzy przetrwały na Zachodzie tylko w szkołach klasztornych.
Mimo strasznej opinii, jaką przypisano tzw. wiekom średnim, i którą nadal się bezkrytycznie powtarza, XI wiek, to już inne czasy niż np. taki wiek VII. Oczywiście kwitnie feudalizm, jaki wyłonił się z dawnych organizacji plemienno-państwowych, ale władcy nie chcą być już uważani za barbarzyńców, mimo, że ich zachowanie i sposób myślenia zbytnio się nie różnił od tego, jakim cechowali się ich poprzednicy. Znany nam z historii Polski cesarz Otto III, syn Ottona II i bizantyjskiej cesarzówny Teofano, to człowiek wykształcony, mówiący nie tylko po niemiecku, ale i po łacinie i po grecku świadomy historii i tradycji rzymskiej. Łacinę i grekę zna też nasz nieszczęsny Mieszko II. Wśród władców, ale nie tylko, rośnie świadomość, że takie prawo, a nie tylko dochodzenie sprawiedliwości mieczem, byłoby czymś dobrym dla wszystkich. W miastach północnej Italii rodzi się duch świadomości własnej podmiotowości mieszczan. Wyłonią się komuny miejskie będące republikami o charakterze oligarchiczno-demokratycznym. I na tle tego wszystkiego ludzie żądni wiedzy decydują się zorganizować w Bolonii studium generale, miejsce, gdzie ten co wie, będzie mógł przekazać swoją wiedzę temu, który wiedzieć dopiero chce. I co ciekawe, uczelnia stanie się korporacją studentów. To oni bowiem będą kierować uniwersytetem. Tylko student mógł zostać rektorem. To studenci sobie wynajmowali profesorów! Coś niepojętego! Tak samo później zorganizuje się uniwersytet w Padwie. Dopiero uczelnia paryska, późniejsza Sorbona, rozwinie się ze szkoły kościelnej w korporację wykładowców, którzy będą przyjmować studentów. Zapamiętałem to z powodu tej trudności w pojęciu takiego "postępowego" rozwiązania, kiedy czytałem o tym w liceum przygotowując się do olimpiady historycznej.
Fascynujące były te lektury profesorów historii z czasów komuny, bo czasy były takie, że jak się nie chciało cytować marksistowskich "autorytetów", a przy tym nie narażać się zbytnio partyjnym władzom, "uciekało się" w "bezpieczne" tematy, np. średniowiecze. Inna sprawa, że wykładnia historii Polski w PRLu była cała w duchu endeckim, wcale nie marksistowskim, ale jak ktoś pisał o uczelniach, zwłaszcza zagranicznych, mógł rozwinąć skrzydła bez zbytniego blatowania się z władzą. Nie sprawdzałem życiorysów profesorów Błaszkiewicza (autor m.in. Młodości uniwersytetu), czy Vetulaniego (historyka, Adama, nie jego syna Jerzego, słynnego neurobiologa), który napisał Początki najstarszych wszechnic środkowoeuropejskich, ale tak czy inaczej napisali oni świetne książki o początkach uniwersytetów europejskich, które czytałem w liceum, i do dziś mam gdzieś z nich notatki.
I teraz oto byłem w Bolonii, tej matce wszystkich współczesnych uczelni wyższych! Jeszcze w Polsce szukałem w internecie budynku, w którym w 1088 r. odbyły się pierwsze zajęcia, ale na próżno. Być może nie było go już w czasach renesansu. Teraz natomiast, idąc trochę po omacku, podążaliśmy nadal Via Zamboni. Już wcześniej mijaliśmy budynki należące do Alma Mater Studiorum, a teraz szliśmy ku kolejnym. Po drodze rozejrzeliśmy się po Piazza Giuseppe Verdi z pięknym Teatro Comunale, minęliśmy Palazzo Gotti, po czym po naszej prawej zauważyliśmy wejście do wydziału nauk prawniczych (Scienze Giuridiche). Jarek i ja weszliśmy do środka, gdzie spytałem portiera, czy "possiamo visitare", ale mężczyzna bez słowa pokręcił głową. Ponieważ założyłem, że to Włoch, a nie Bułgar, czy Arab, przyjąłem za pewnik, że podobnie jak u nas, jest to gest odmowy. Wycofaliśmy się więc na ulicę i pomaszerowaliśmy dalej. Już po kilku krokach mieliśmy więcej szczęścia, ponieważ trafiliśmy do Palazzo Poggi.
Mieliśmy więcej szczęścia niż rozumu, ponieważ budynku tego w ogóle nie mieliśmy w planach. Kiedy weszliśmy do środka, po kilku minutach zorientowaliśmy się, że jest to uniwersyteckie muzeum. Jak później doczytałem, nie jest ono zbytnio popularne wśród turystów, ponieważ mało kto o nim w ogóle wie. My w końcu też nie wiedzieliśmy. Do sal też nie weszliśmy, ale za to przemierzyliśmy korytarze pełne pięknie przyozdobionych marmurowych tablic upamiętniających wielkich uczonych, jacy działali w przeciągu długiej historii uczelni. Większość nazwisk niestety nic mi nie mówiła, ponieważ moje zainteresowania nigdy nie sięgały np. historii rozwoju nauk biologicznych, czy chemii, ale jedno od razu przykuło moją uwagę, a to znowu ze względu na książkę z dzieciństwa, w której po raz pierwszy przeczytałem o przypadkowym odkryciu Luigiego Galvaniego, który dotykając metalowym prętem martwych żabich udek zauważył, że się poruszają. Tak naprawdę ogniwo, które dzisiaj nazywamy galwanicznym opracował Alessandro Volta, inny włoski uczony, ale bez Galvaniego być może jeszcze długo nikt by się nie zainteresował przewodnictwem i elektrycznością, tak jak być może ludzkość długo by czekała na obliczenia związane z grawitacją, gdyby nie to legendarne jabłko, które spadło Newtonowi na głowę. O ile odkrycie grawitacji może być akceptowane przez wegan, to rozwój elektrochemia zawdzięcza swój rozwój zamordowanym żabom.
Niektórych może dziwić, że co jakiś czas popisuję się swoją pamięcią książek z dzieciństwa, ale robię to dlatego, że z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że większość wiedzy ogólnej jaką wyniosłem z wieku formacyjnego zawdzięczam samodzielnym lekturom przypadkowych książek (w podstawówce chłonąłem wszystko), niż usystematyzowanej wiedzy przekazywanej przez system oświatowy. A historię z żabami Galvaniego pamiętam z przezabawnej powieści Juliusza Jerzego Herlingera o niejakim Mr Hopkinsie, który podróżował wehikułem czasu (Mister Hopkins, wnuk Sherlocka, Mister Hopkins na tropach sensacji).
Gdyby było mi dane pojechać do Bolonii jeszcze raz, chętnie znowu zajrzę do Piazza Poggi i kupię bilet, co pozwoli mi na wejście do sal z eksponatami. Bolońska Alma Mater jest bowiem miejscem fascynującym i wartym poznania. Dzisiaj niestety nie zajmuje najwyższych miejsc w rankingach światowych uczelni wyższych, bo te są okupowane przez uczelnie amerykańskie z "bluszczowej ligi" (Harvard, Princeton, Yale itd.) i najstarsze brytyjskie (Oxford i Cambridge), ale nie zmienia to faktu, że warto nawiązywać i utrzymywać kontakty z instytucjami, które skupiają ludzi myślących i poszerzających horyzonty ludzkiej wiedzy. Byłbym bardzo zadowolony, gdybym się dowiedział, że Uniwersytet w Białymstoku, znany ze swoich specjalistów od literatury romantycznej, współpracuje z włoskimi miłośnikami polskiej poezji z Bolonii.
Po wyjściu z uniwersyteckiego muzeum, przeszliśmy się jeszcze trochę wśród zabudowań kolejnych wydziałów i instytutów bolońskiej uczelni, po czym stwierdziliśmy, że już jednak pora wracać na kwaterę do Funo. Nie spieszyliśmy się zbytnio, a napotkawszy po drodze kilka drzew stanowiących mini-park, przysiedliśmy na ławce, żeby nieco ochłonąć i napić się wody.
We Włoszech, w jakimkolwiek mieście, można zawsze trafić na ciekawe samochody. A to na najnowszy model porsche lub ferrari (w Polsce nigdy w życiu nie widziałem ferrari), a to na fiata 500 z lat najrozmaitszych, w związku z czym będą to modele różniące się między sobą, a to na stare samochody, których nikt nigdy chyba w Polsce nie widział. Idąc w stronę parkingu natknęliśmy się właśnie na model marki autobianchi, marki, o której nigdy wcześniej nawet nie słyszałem. We Włoszech produkowane te samochody w latach 1955-1996 jako wynik kooperacji trzech firm: Fiata, Pirelli i Bianchi. W podróżach m.in. wspaniałe są te zaskakujące "odkrycia" na własny użytek.
Zrobiłem też zdjęcie dwóch samochodów zaparkowanych "na styk". Muszę przyznać, że ani w zeszłym roku, ani w tym, nigdzie się na takie parkowanie nie natknęliśmy. Pamiętam je natomiast doskonale z Rzymu sprzed 11 lat, kiedy nie mogłem się nadziwić, że włoscy (a może tylko rzymscy?) kierowcy w ogóle nie dbają o zarysowania lakieru, tylko po prostu wykorzystują dosłownie każdy milimetr miejsca parkingowego przy ulicy.
Do stacji Bologna Centrale poszliśmy przez Parco della Montagnola, czyli park, obok którego skręciliśmy w Via dell'Indipendenza, po przejściu obok Porta Galliera rano tego dnia. Założono go w wieku XVII, więc jest to najstarszy park miejski w Bolonii, ale w czasach, kiedy Napoleon Bonaparte kontrolował północne Włochy (później też całe), przemodelowano go na modłę francuską. Z daleka tylko spojrzeliśmy na pomnik poświęcony poległym w czasie antyaustriackiego powstania w czasie tzw. Wiosny Ludów z 7 sierpnia 1848 r. W latach 80. XIX wieku zbudowano schody i balustrady, a także umieszczono rzeźby w murze umacniającym niską skarpę, na jakiej wznosi się park patrząc od strony Via dell'Indipendenza. Tymi też schodami zeszliśmy w kierunku tej ulicy, przeszliśmy na drugą stronę i już prosto ulicą Statale Porrettana doszliśmy do Placu Złotego Medalu, przy którym znajduje się stacja kolejowa.
Moje pierwsze wrażenie z Bolonii było dość niezdecydowane. Jest to miasto posiadające kilka wspaniałych punktów, jak np. Piazza Maggiore przed bazyliką św. Petroniusza przechodząca płynnie w Piazza del Nettuno, jest niezwykle urokliwy placyk Mercanzia, czy dwie wieże. Gdybym miał jednak powiedzieć, że miasto to powala na kolana tak jak np. Wenecja, chyba bym nieco przesadził. Paweł Muratow, który podróżował po Włoszech jeszcze przed I wojną światową, doceniał Bolonię, ale się nią nie zachwycał. Porównywał ją z Padwą, przy "wspaniałościach" której Bolonia wypadała dość blado. Ja mimo wszystko odniosłem zupełnie odwrotne wrażenie. Padwa, w której byliśmy w zeszłym roku kilka godzin, zrobiła na mnie wrażenie prowincjonalnego miasteczka, choć byłbym kłamcą, gdybym napisał, że nie było tam miejsc, które zrobiły na mnie wrażenie. Ten fragment Bolonii, po którym się przespacerowaliśmy wydał mi się jednak ciekawszy i przede wszystkim żywszy. To jest duże miasto tętniące życiem! Przez wieki będąc drugim miastem po Rzymie w hierarchii Państwa Kościelnego, zauważa Muratow, Bolonia nie wydała ani bardzo wybitnych artystów, ani wielkich bohaterów, choć myślę, że znawcy tematu mogliby dyskutować. Niemniej rosyjski erudyta chwali miasto za to, że było zamieszkane przez ludzi spokojnych, ceniących mądrą dyskusję -- jak to mieszkańcy ważnego ośrodka akademickiego. Nie miałem okazji poznać bolończyków, ale idąc Via Zamboni trudno było się oprzeć wrażeniu, że Bolonia uniwersytetem stoi.
Na dworcu okazało się, że do przyjazdu naszego pociągu mamy jeszcze prawie godzinę. Ławek na peronie było bardzo mało, a wszystkie były zajęte. Staliśmy więc sobie i omawialiśmy nasze dalsze plany. Zerknąłem na swoją aplikację w telefonie mierzącą kroki. Ponieważ do dziesięciu tysięcy brakowało mi dwóch, stwierdziłem, że nie ma co stać bezczynnie i trzeba coś zrobić dla zdrowia. W związku z tym ruszyłem dziarskim krokiem od jednego do drugiego końca peronu. I tak sobie maszerowałem, być może przyciągając zdziwiony wzrok pasażerów okupujących ławki, robiąc kilka rund aż faktycznie wskaźnik aplikacji osiągnął 10 000! Tymczasem nadjechał nasz pociąg.
Jeszcze w marcu, kiedy krystalizowała się trasa naszej objazdowej wycieczki po Italii, Jarek zostawił jeden dzień bez żadnego miasta do zwiedzania. Chodziło o tę część, którą mieliśmy spędzić w Emilii-Romanii, bo Umbrię mieliśmy wypełnioną do końca. Oprócz Bolonii, mieliśmy w planie Ferrarę, Rawennę, Modenę, Parmę i Reggio Emilię. Zostawał jeden dzień, nad którym mieliśmy się zastanowić na miejscu. Teraz już wiedzieliśmy. Siedząc w pociągu do Funo wiedzieliśmy już na pewno, że ten "pusty" dzień wypełnimy jeszcze jedną wycieczką do Bolonii.
Na kwaterze ugotowałem zakupiony dnia poprzedniego makaron, do którego zrobiłem sos pomidorowy z czosnkiem i bazylią. Nieopatrzenie pochwaliłem się tym swoim niezbyt wyszukanym popisem kulinarnym na facebooku. Wywołał on bowiem komentarze rozczarowania, że będąc w Bolonii słynącej ze swojej wyśmienitej kuchni nie skosztowaliśmy niczego z jej repertuaru. No cóż! Będąc polskimi nauczycielami, musimy się jednak trzymać budżetu, więc na jedzenie w lokalach gastronomicznych codziennie po prostu nas nie stać. Wymyśliliśmy więc, że co drugi dzień jemy w knajpie, a co drugi ja coś gotuję, bo gotować lubię. Nie opychaliśmy się mielonkami przywiezionymi z Polski, jak to niektórzy robili w latach 80. i 90., a kupowaliśmy produkty włoskie we włoskim Lidlu, EuroSpinie, albo EuroSparze, bo takie sklepy były w Funo. Niemniej z tą Bolonią to faktycznie znajome miały rację! W Bolonii trzeba zjeść coś bolońskiego. To jeszcze bardziej nas utwierdziło w konieczności ponownego odwiedzenia tego miasta.
Tymczasem jednak dnia następnego mieliśmy jechać do Ferrary, a jeśli chodzi o Ferrarę poczułem się ekspertem, ponieważ jeszcze długo przed wakacjami przeczytałem Dwór w Ferrarze Kazimierza Chłędowskiego i porobiłem notatki nt. postaci z tego miasta i miejsc związanych z rodziną d'Este. Wziąłem jednak również przewodnik i na maps.google.com przygotowałem trasę pieszą od jednego punktu do drugiego, tak żeby nie polegać na byle jakiej mapce z przewodnika. Co z tego wynikło dnia następnego, przeczytacie w następnym odcinku!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz