Weszliśmy w kwartał nieco wyższych kamienic, a może tylko mnie się tak wydawało, ponieważ pojawiło się więcej orzeźwiającego cienia. Przy takim ocienionym placu znajduje się kościół św. Franciszka. Sama świątynia niezbyt nas interesowała, a to ze względów, które wyłuszczyłem wcześniej -- po prostu w kontekście Rawenny była to budowla zbyt "nowa". Na miejscu kościoła św. Piotra i Pawła z czasów biskupa Neona, czyli V w., zbudowano obiekt w stylu romańskim w wieku X. Weszliśmy do niej i zobaczyliśmy prostą trójnawową bazylikę ("bazylika" w tym przypadku to starorzymska hala, na której do jakiegoś stopnia do dziś wzoruje się wiele kościołów w Europie Zachodniej) oraz wystrój w stylu, częściowo barokowym, więc zaraz też wyszliśmy. Zresztą nie do kościoła franciszkanów tutaj przyszliśmy, a do znajdującego się obok grobu człowieka, który przetarł i wytyczył drogi rozwoju włoskiej poezji i literatury w ogóle, bo tworzącego już w epoce późnego duecenta i wczesnego trecenta w języku toskańskim, sprawiając tym m.in., że literacka włoszczyzna rozwinęła się na bazie tegoż.
Dante Alighieri żył i aktywnie działał publicznie w czasach, kiedy spis obywateli wymienia jakiegoś mężczyznę o nazwisku de' Medici, który nie jest nawet jakimś bogatym kupcem. Ród de' Medici musiał poczekać na swoją szczęśliwą gwiazdę jeszcze ponad sto lat. Mimo, że swoje dzieło życia, czyli Boską komedię, pisał dość długo zanim je ukończył, ale już wcześniej Alighieri cieszył się sławą w innych miastach Italii jako poeta i intelektualista. Stronnictwo gwelfów, do których należał (a więc przeciwników władzy królów niemieckich tytułujących się cesarzami rzymskimi), podzieliło się na dwa stronnictwa: białych i czarnych, z których ci ostatni byli zwolennikami polityki papieża Bonifacego VIII, podczas gdy ci pierwsi opowiadali się za całkowitą samodzielnością miasta. Ponieważ biali przegrali, a Dante nie pojawił się na procesie wytoczonym mu przez wrogie stronnictwo, wydano nań wyrok śmierci przez spalenie na stosie, zarządzając przy tym konfiskatę całego jego majątku. Z tą konfiskatą to dość tajemnicza sprawa, bo jak pisze profesor Alessandro Barbero w swojej biografii Dantego, państwo florenckie nigdy tego punktu wyroku nie wyegzekwowało. Być może dlatego, że Dante dzielił swój majątek ziemski z bratem, a ten niczym się "czarnym" władzom florenckim nie naraził. "Być może" jest w tym przypadku zwrotem kluczowym.
Poeta nigdy już do Florencji nie wrócił, a po długiej a twórczo płodnej wędrówce po całym szeregu miast północnych Włoch, dotarł do Rawenny, gdzie zmarł. Pochowano go w kościele franciszkanów. Jak to nieraz w historii, w której powtarza się motyw czci wobec zgnojonych przez siebie ludzi (mówił o tym już Jezus krytykując swoich rodaków za męczenie własnych proroków, których później w wielkiej miano estymie; wiemy bowiem, że zamiast szanować kogoś za życia, wygodniej jest się go pozbyć i postawić mu pomnik), florentyńczycy zapragnęli sprowadzić zwłoki swojego wielkiego rodaka na ojczyzny łono i tam mu urządzić miejsce pochówku, które dodawałoby miastu jeszcze większego splendoru. Władzom Florencji czynnie pomagał papież Leon X, czyli Giovanni di Lorenzo de' Medici, który w 1519 r. nakazał raweńskim franciszkanom odesłać ciało poety do miasta rządzonego przez swoją rodzinę. Braciszkowie uciekli się jednak do dość prymitywnego, ale skutecznego fortelu, bo do Florencji posłali pustą trumnę, zaś ciało Dantego ukryli. Zrobili to tak dobrze, że później trudno go było odnaleźć. Jeśli wierzyć niektórym, wywieźli je do swojego klasztoru w Sienzo. Nie wiem, czy to można w to wierzyć, ponieważ w 1810 r., kiedy to władze napoleońskie zarządziły sekularyzację majątku franciszkanów i zmusiły ich do opuszczenia swoich posiadłości, braciszkowie przenieśli ciało poety na dziedzińcu Braccioforte w pobliżu jego obecnego grobowca. Czy zakonnicy wozili kości sławetnego nieboszczyka w tę i z powrotem? Być może tak, a być może ono cały czas było gdzieś na terenie kościoła św. Franciszka w Rawennie, tylko nikt nie wiedział gdzie?
Tak czy inaczej klasycystyczny grobowiec ojca włoskiej literatury zbudował raweński architekt Camillo Morigi na zlecenie kardynała Luigiego Valentiego Gonzagi. Florencja nadal na próżno czeka na powrót swojego wielkiego syna, którego potraktowała tak podle. Grób w bazylice Santa Croce pozostaje pusty. Tak między Bogiem a prawdą, florentyńczycy bardzo długo zachowywali się po prostu nieprzyzwoicie. Żądali wydania zwlok poety nie odwołując haniebnego wyroku ani go oficjalnie nie rehabilitując. Zrobili to dopiero w roku 2008! Dante Alighieri jednak nadal spoczywa w Rawennie w sąsiedztwie kościoła św. Franciszka. I ten właśnie skromny klasycystyczny grobowiec mieliśmy szczęście i zaszczyt zobaczyć.
Przeszedłszy z powrotem na drugą stronę kościoła wstąpiliśmy na moment do pomieszczenia, które wzięliśmy za galerię sztuki, ale o ile dobrze się zorientowałem, można tam było zakupić reprodukcje współczesnych obrazów i rysunków związanych z Rawenną.
Tuż obok była duża kawiarnia, gdzie postanowiliśmy nieco się ochłodzić szklaneczką shakerato. Weszliśmy więc do środka Caffe Pasticceria Palumbo i przy barze zamówiliśmy tę mrożoną kawę. Jola jak zwykle się wyłamała, życząc sobie jakąś gorącą kawę z dużą ilością mleka (cappucino albo latte macchiato). O ile wcześniej, np. w zeszłym roku w Weronie i w Bergamo, a teraz też w Bolonii, shakerato serwowano nam w kieliszkach o przekroju w kształcie spłaszczonego trójkąta, to tutaj sympatyczna dziewczyna nalała nam nasze zimne kawy do sporych szklanek, przez co mieliśmy wrażenie, że dostaliśmy jej więcej. Zapłaciliśmy i wyszliśmy na zewnątrz, gdzie usiedliśmy przy stoliku kawiarnianego ogródka. Jeżeli uważnie czytaliście mój wpis o shakerato w Bolonii, to pewnie wiecie, że powtórzyliśmy swój błąd. Nadal nieświadomie! Płacąc przy barze nie zapłaciliśmy coperto, więc powinniśmy byli kawę wypić też przy barze, a nie zajmować stolika. My jednak nic o tym nie wiedzieliśmy, a nikt z obsługi nie zwrócił nam na to uwagi!
Z kawiarni Palumbo ruszyliśmy w kierunku następnego punktu w naszym planie zwiedzania, a mianowicie do kościoła świętego Apolinarego (basilica Sant'Apolinare in Classe), czyli kolejnej perełki bizantyjskiej na terenie Italii. Po drodze jednak trafiliśmy na budynek zamkniętego muzeum mieszczącego się w dawnym kościele San Salvatore del Calchi, ukończonym w VIII w., który z kolei uważa się za pozostałość po starym pałacu Teodoryka Wielkiego z VI w.
Kościół św. Apolinarego zbudowano w połowie VI w., zaś jego wyświęcenia dokonał ówczesny biskup Rawenny Maksymian. I znowu mogliśmy podziwiać koronkową robotę wczesnośredniowiecznych mistrzów mozaiki. W absydzie nad ołtarzem głównym św. Apolinary, pierwszy biskup Rawenny, z uniesionymi w modlitwie wg zwyczaju wczesnochrześcijańskiego rękoma zwraca się do Jezusa, któremu towarzyszą owce symbolizujące apostołów będących świadkami jego przemienienia na górze Tabor, zaś bo bokach stoją starotestamentowi prorocy Mojżesz i Eliasz. Mozaiki otaczają też całą nawę główną ciągnąc się nad kolumnadą oddzielającą ją od naw bocznych. To ilustracja sceny w niebie z Apokalipsy św. Jana, przedstawiająca apostołów, męczenników i in. świętych. Mozaiki w bizantyjskim stylu działają na mnie hipnotyzująco przez sam swój styl będący konwencją zachowaną do dziś w cerkwi prawosławnej. Nie są to więc z pewnością przedstawienia realistyczne. Postaci przybierają statyczne i stateczne pozy, żaden ówczesny artysta nie silił się na oddanie pozorów ruchu. Kolory są wyraźnie, często kontrastowe, przez co przypominają mi współczesny styl komiksowy, ale oczywiście tylko do pewnego stopnia, ponieważ jest to konwencja oryginalna i niepowtarzalna. Kościół św. Apolinarego jest o wiele mniejszy i prostszy od kościoła św. Witalisa, więc może nie sprawił na mnie tak piorunującego pierwszego wrażenia, jak on, ale przyglądając się poszczególnym mozaikom wystarczająco długo, można się w nim rozsmakować i poddać jego urokowi.
Z pierwotnego planu został nam już tylko jeden punkt do zrealizowania, a mianowicie mauzoleum Teodoryka, ale po drodze zaliczyliśmy dwa bonusy. Jeden, to Baptysterium Arian, o którego istnieniu dowiedzieliśmy się dwie godziny wcześniej, a na drugi natknęliśmy się zupełnie przypadkiem, bo nasz przewodnik w ogóle o nim nie wspominał. Ale o tym już w następnym odcinku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz