We wtorek, 13 sierpnia, po dość wczesnym śniadaniu, pojechaliśmy do Saliny Turda, czyli do kopalni soli. Wybraliśmy się tam stosunkowo wcześnie, bo ok. pół do dziewiątej, ponieważ chcieliśmy tam dotrzeć przed otwarciem kopalni-muzeum, licząc na to, że o tej porze nie będzie jeszcze tłumu turystów. Do tej pory wczesny wymarsz lub wyjazd przeważnie się sprawdzał. W sezonie wakacyjnym niewielu turystom chce się zrywać rano, żeby pójść coś zwiedzać, no chyba, że jest to zorganizowana wycieczka realizująca ścisły plan. Kiedy dojeżdżaliśmy gdziekolwiek przed dziesiątą rano, udawało nam się uniknąć tłoku, który zaczynał się tak mniej więcej pól do dwunastej.
Tym razem, kiedy zostawiliśmy samochód na parkingu ok. pół kilometra przed wejściem, z daleka dostrzegliśmy jednak wcale niemałą grupę chętnych do zwiedzania stojących w widocznej już z tej odległości kolejce. Widoku nie zasłaniały żadne drzewa ani krzewy, więc mogliśmy sobie wyrobić pogląd na temat liczby turystów przed kopalnią. Doszliśmy do parkingu otoczonego straganami z pamiątkami. Opłata była dość symboliczna, więc Jarek stwierdził, że właściwie to mógł tu podjechać, ale z drugiej strony ten krótki spacer przecież nam nie zaszkodził.
O dziewiątej kolejka ruszyła i okazało się, że idzie bardzo szybko. Osoby sprzedające i sprawdzające bilety działały bardzo sprawnie, komunikując się z nami po angielsku, więc wkrótce szliśmy podświetlonymi schodami o powierzchni przypominającej gumę do długiego prostego korytarza z gładko wypolerowanymi ścianami, stanowiącego główną oś łączącą poszczególne punkty zwiedzania. Ścian nie lizaliśmy, ale domyślamy się, że miały słony smak.
Patrząc na numery umieszczone na tabliczkach informacyjnych umieszczonych nad naszymi głowami, początkowo pomyśleliśmy, że trzeba się kierować wg kolejności przez nie wskazywanej. Kiedy tak szliśmy, omijając wejścia po naszej lewej stronie, kierując się ku punktowi numer jeden, nagle uświadomiłem sobie, że napis "ieșire" znaczy "wyjście", więc nasz marsz w kierunku tej nieszczęsnej jedynki nie ma sensu. Skręciliśmy w jedno boczne wejście, gdzie zobaczyliśmy stary wózek kopalniany i wielki drewniany kierat. Wróciliśmy do pierwszego wejścia, oznaczonego numerem chyba -nastym, co okazało się właściwym krokiem, ponieważ dalej znajdowały się drewniane schody prowadzące na niższe poziomy. Zrobiliśmy przy tym solenne założenie, że z wind absolutnie korzystać nie będziemy.
Wkrótce znaleźliśmy się na galerii otaczającej ogromną jaskinię-halę. Patrząc w dół widzieliśmy jaskrawo oświetlone drewniane altany, które z góry wyglądały jak jakieś rozgwiazdy, punkty. Moją uwagę przykuło kilka stołów do ping-ponga, natomiat największym obiektem było coś, co przypominało "diabelski młyn", który początkowo wziąłem za jakąś maszynę używaną przez górników.
Doszedłszy do końca naszej strony galerii znaleźliśmy się przy drewnianych schodach prowadzących w dół. Nie pamiętam dokładnie ile poziomów schodziliśmy, ale chyba było ich szesnaście. Na dole okazało się, że ta ogromna hala nie ma nic wspólnego z historią wydobycia soli, a jest po prostu miejscem przeznaczonym do rekreacji. To, co wziąłem za "diabelski młyn" faktycznie okazało się diabelskim młynem. Młodzi ludzie grali w tenisa stołowego. Były stoiska z pamiątkami. Drewniane "altany", służyły do siedzenia i wdychania soli. Znajdowały się one na "półwyspie" otoczonym wodą, służącą niegdyś do wypłukiwania soli, a obecnie stanowiącą staw. Kto chciał, mógł wynająć trzyosobową łódkę i sobie po nim popływać. Cena nie należała do najniższych, a poza tym była nas czwórka, więc sobie tę atrakcję odpuściliśmy. Powdychaliśmy nieco zdrowego powietrza, po czym udaliśmy się, pomimo wcześniejszej buńczucznej deklaracji, prosto do kolejki, jaka ustawiła się do windy.
Jedna z wind, jaką jechaliśmy mieściła cztery osoby, więc kolejka posuwała się powoli, zaś druga sześć, gdzie szło to odrobinę szybciej. Po wjechaniu na górę zwiedziliśmy jeszcze jakieś pomieszczenie, gdzie ludzie podchodzili do jednego z kątów i wydawali dźwięki spodziewając się echa, ale wg mnie z dość słabym rezultatem.
To, co mi się w całej kopalni najbardziej podobało, to niesamowite widoki ścian tej ogromnej komnaty na dole, zwłaszcza w tych otaczających staw. Ich gładka powierzchnię stanowiły baśniowe kształty jakie przybierała sól i otaczające ją inne minerały. Ten widok zachwycał.
Kiedy wyszliśmy z powrotem na długi korytarz i zaczęliśmy iść w kierunku "jedynki" spodziewaliśmy się, że po lewej stronie znowu trafimy na jakieś wejście z ciekawą ekspozycją. Nasze nadzieje okazały się płonne. Dotarliśmy do miejsca, gdzie skończyły się gładkie "solne" ściany, a zaczęły się zwykłe kamienne. Niemniej przeszliśmy jeszcze kilkaset metrów. Widzieliśmy wracających ludzi, więc stwierdziliśmy, że właściwie to nie ma sensu iść do tego innego wyjścia, bo nie wiemy, w jakim miejscu się znajdziemy na powierzchni, więc również postanowiliśmy wrócić do "gumowych" schodów i wyjść tam, gdzie weszliśmy. Po drodze skręciliśmy tylko w stronę toalet, a stamtąd przeszliśmy do sali, w której dostrzegłem kilka rowerów stacjonarnych do ćwiczeń i jeden orbitrek. Na tym ostatnim ćwiczyła jakaś pani, zaś rowery nie nadawały się do użytku. Udaliśmy się na schody, po których wdrapaliśmy się do wyjścia przy kasach.
Po wyjściu natychmiast zdjęliśmy bluzy, jakie specjalnie na tę wycieczkę do kopalni wzięliśmy, spodziewając się zdecydowanie niższych temperatur niż na zewnątrz. Faktycznie, kiedy tylko wyszliśmy zostaliśmy zaatakowani przez trzydziestostopniowy upał. Po przyjrzeniu się towarowi oferowanemu przez straganiarzy, gdzie Jola kupiła sobie pamiątkowy dzwoneczek, poszliśmy do samochodu, gdzie od razu też zdjęliśmy buty i skarpety, z ulgą zmieniając je na sandały.
Podobno sól wydobywano w Turdzie już w czasach rzymskich. Obecne szyby, pochodzą jednak z czasów dużo późniejszych (koniec XVII w., wiek XVIII i XIX). Z całą pewnością popełniłem błąd nie czytając blogów ludzi, którzy już tam wcześniej byli. Zrobiłem to później i dowiedziałem się, że niektórzy są zachwyceni tym, że jest to wspaniały podziemny park rozrywki, w którym można spędzić cały dzień, natomiast inni wyrażają rozczarowanie tym, że jak na park rozrywki Salina Turda nie oferuje zbyt wielu atrakcji, a poza tym są one dodatkowo płatne. I właściwie dopiero teraz zrozumiałem, dlaczego po wyjściu z kopalni odczuwałem tak ogromne rozczarowanie (nie to żebym jakoś strasznie cierpiał; czułem się OK) -- otóż ja się po prostu spodziewałem typowego muzeum, w którym się dowiem nieco o historii wydobycia soli w Turdzie. Parku rozrywki ani się nie spodziewałem, ani tym bardziej nie oczekiwałem. Mając w głowie standard wyznaczony przez naszą Wieliczkę, oczekiwałem szeregu korytarzy i komnat, z wieloma punktami, w których znajdę informację o tym danym miejscu kopalni, o warunkach pracy itp. itd. Owszem, co jakiś czas pojawiały się tablice z informacjami o szybie Rudolf czy Theresia, ale nie potrafiłem ich połączyć z konkretnym miejscem w kopalni.
Wygląda na to, że żebym nie wiem jak czuł się młody duchem, jestem człowiekiem starej daty i to nie tylko metrykowo. Być może zawsze taki byłem. W końcu już w młodości poszedłem studiować historię...Nie mam więc prawa krytykować Saliny Turda, ponieważ jej kierownictwo od początku celowało w zupełnie innego klienta niż ja. Przy tym nie mogę też powiedzieć, że źle się bawiłem. Wycieczka do kopalni soli była bardzo ciekawym doświadczeniem, a nawet zabawnym zważywszy na podsłuchane mimochodem rozmowy włoskiej wycieczki w kolejce do wind.
Ruszyliśmy w kierunku Szklerskiej Skały w celu odwiedzenia wsi o rumuńskiej nazwie Rimetea, ale przez 90% swoich węgierskich mieszkańców zwanej Torocko.
Co młody człowiek może robić w parku rozrywki urządzonym w kopalni soli? Telefon nigdy nie zawodzi... |
Jak oddychać, to w ruchu. |
Oddzielam... |
... niebo od ziemi. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz