piątek, 2 sierpnia 2019

W odwiedzinach u Marcina

31 lipca, w środę, po południu wyruszyliśmy we dwoje, bo tym razem bez dorosłego potomstwa, w kierunku wsi pod Bełchatowem, gdzie mieszka znany w środowisku wojowników YMAA psychiatra. Marcina poznałem na obozie taiji w Brennej trzy lata temu. Jest o wiele bardziej zaawansowany w tej chińskiej sztuce, przy czym oprócz medycyny, zna się na wielu innych sprawach, ponieważ, interesuje go cały szereg zagadnień. Lubimy sobie więc porozmawiać m.in. o historii, a Marcin w dodatku jest pasjonatem archeologii, więc często od niego dowiaduję się o nowych odkryciach.

Ponieważ nie jest łatwo zaplanować wizyty w okolicach Bełchatowa, postanowiłem skorzystać z okazji naszej turystycznej wyprawy do Rumunii i odwiedzić Marcina po drodze. Przy okazji umówiłem się z nim, że wykorzystam jego gościnność nawet pod naszą nieobecność, ponieważ pomyślałem sobie, że zostawimy u niego naszą kię, bo do Rumunii jedziemy samochodem Jarka i Joli z Płocka, naszych przyjaciół, z którymi jeździmy na wakacje niemal każdego roku.

Droga do Marcina wydawała się łatwa i prosta -- z Białegostoku do Warszawy, potem A-dwójką do wschodniej obwodnicy Łodzi, czyli A-jedynką, w kierunku Piotrkowa. Wszystko byłoby wspaniale, gdyby nie wypadek na A2 za zjazdem na Brzeziny-Łowicz. Spędziliśmy w ok. sześciokilometrowym korku prawie 2 godziny. Generalnie to było dość dołujące doświadczenie, ale stwierdziliśmy, że są wakacje, więc nie należy się denerwować czymś, na co i tak nie mamy wpływu. Zresztą jest to reguła, którą należałoby się kierować nie tylko w wakacje. Za miejscem wypadku można było przyspieszyć. Po zjeździe z autostrady za Łodzią wjechaliśmy na lokalne szosy, na których w pewnym momencie zaczęła się seria odcinków z ruchem wahadłowym. Myślę, że na czekanie na światłach straciliśmy znowu jakieś pół godziny. W rezultacie Kamila, żona Marcina, przywitała nas o 20.05. Poinformowała nas, że nasz samochód będzie bezpiecznie na nas czekał w garażu w Bełchatowie, więc musimy tam podjechać. Razem pojechaliśmy więc pod miejsce pracy Marcina, gdzie ten już na nas czekał. Zamknąwszy nasz wehikuł, wsiedliśmy do jego samochodu, którym następnie nas obwiózł po Bełchatowie, pokazując między innymi stadion i halę "Skry", klubu słynnego ze swojej drużyny siatkarskiej.

Wróciwszy z naszymi gospodarzami do Kałdun, obejrzałem ogród Marcina, ponieważ uprawa roślin również należy do jego licznych pasji. Jedną z ciekawostek, z jakimi osobiście wcześniej się nie zetknąłem, to rośliny w kalfasach, czyli murarskich naczyniach do rozrabiania i nabierania zaprawy! Jego rozległy ogród jest również idealnym miejscem do uprawiania taiji.

Do kolacji zasiedliśmy nie tylko z Kamilą i Marcinem, ale również z tatą Marcina, panem Ferdynandem, którego poznanie było dla mnie wielkim zaszczytem, ponieważ od jakiegoś czasu podziwiam jego obrazy olejne na FB, gdzie jego syn stworzył specjalną stronę im poświęconą. Pan Ferdynand w młodości dostał się do Akademii Sztuk Pięknych, ale jego młodość przypadła na ciężkie czasy powojenne, doszedł do wniosku, że lepiej zostać inżynierem i w ten sposób zarówno zapewnić sobie pewniejszy byt, jak i przyczynić się do budowy kraju. Przeróbka przeróbka domu, w którym obecnie mieszka Marcin, w tym całe piętro, do projekt pana Ferdynanda. Miałem również przyjemność podziwiać jego obrazy wyeksponowane na ścianach wnętrz domu Marcina, a nie tylko na zdjęciach w internecie.

Przy stole towarzyszyła nam również Hela, przyszłoroczna maturzystka, inteligentna nastolatka z poczuciem humoru, ale również z bardzo konkretnymi planami na przyszłość. Uczy się fizyki, chemii i biologii, ponieważ ma zamiar pójść w ślady ojca! Trzymam kciuki! Mądra młodzież zawsze nastawia mnie optymistycznie do przyszłości ludzkości!

Przy kolacji poruszyliśmy całe spektrum tematów -- od alkoholizmu i innych zaburzeń psychicznych, poprzez historię, archeologię, badania genetyczne historycznych populacji, po naukę języków obcych (wymieniliśmy się przy okazji odczuciami na temat aplikacji Duolingo, z której obaj korzystamy), podróże zagraniczne. Marcin z Kamilą i Helą niedawno wrócili ze Szwecji, skąd zrobili długą wycieczkę do Finlandii za koło podbiegunowe. Nasze rozmowy dotknęły również muzyki flamenco, bo jak się okazuje, obaj jesteśmy jej miłośnikami!

Miałem też okazję podziwiać kolekcję chińskich mieczy jiao, japońskich katan i wakizashi, chińską włócznię i halabardę (z którymi zrobiliśmy sobie zdjęcie na potrzeby popisania się przed znajomymi), że o kijach i innych przyrządach treningowych nie wspomnę. Marcin pokazał mi gruby kij, z którym trenuje. Próbowałem zrobić z nim standardowe ćwiczenie rozgrzewkowe na siłę przedramienia. Udało mi się dopiero wtedy, kiedy go chwyciłem gdzieś tak w jednej trzeciej. W takich przypadkach widać jak na dłoni, że naturalnych warunków własnego ciała determinowanych genetycznie, nie da się przeskoczyć nawet najcięższym treningiem. Marcin to kawał chłopa z potężnymi ramionami i dłońmi, podczas gdy ja należę do typów drobnokościstych. Dlatego myślę, że starzy dalekowschodni mistrzowie opracowywali swoje systemy walki dostosowane do ludzi o różnych budowach. Dlatego też wiele sztuk walki opiera się na zręcznym wykorzystaniu praw fizyki zamiast zwyczajnej siły sprzeciwiającej się wprost sile przeciwnika. Na dodatek jeden z takich mistrzów na pytanie ucznia, co robić, żeby być niepokonanym, odpowiedział mu figuratywnie, że mały ptaszek nie powinien przysiadać na gałęzi w pobliżu tygrysa.

Tak się miło rozmawiało, że okazało się, że jest już po 1.00 w nocy, a jutro Jarek z Jolą mieli przyjechać po nas o 6.00 rano. Zostało nam więc jakieś 4 godziny snu. Udaliśmy się do domku gościnnego, gdzie nas umieścili nasi gospodarze i niemal natychmiast zasnęliśmy.

Wstałem o piątej rano i zrobiłem kilka zdjęć ogrodowi Marcina. 
Po porannych ablucjach i goleniu zasiadłem do śniadania. Czułem się nieco niezręcznie, ponieważ mimo to, że wieczorem stwierdziliśmy, że sobie sami poradzimy i nie będziemy pozbawiać gospodarzy snu, Kamila wstała razem z nami i przygotowała śniadanie. Po chwili dołączył do nas również Marcin. Pięć po szóstej natomiast siedzieli z nami przy stole Jola z Jarkiem, którzy właśnie dojechali z Łodzi. 

Wczesne śniadanie upłynęło nam więc na miłej pogawędce, podczas której Marcin chwalił swoich młodych pracowników. Psychiatrów, jak się okazuje, jest w Polsce bardzo mało, a psychiatrów dziecięcych prawie nie ma. Figury retoryczne Marcina bywają zaskakujące! Chwaląc młodych lekarzy pracujących pod jego nadzorem powiedział, że są tak wspaniali, że życzy nam, byśmy zwariowali i trafili pod ich opiekę! Hmmm, no nie wątpimy, że to świetni fachowcy, ale wolelibyśmy zachować władzę sądzenia tak długo, jak się da! 

Włożyliśmy nasze torby do bagażnika Joli i Jarka, zaś Marcin wyraził zdziwienie, że na tyle dni wystarczy nam tylko tyle bagażu, który się mieści w samochodzie typu hyundai i20. Nie oczekujemy od naszych podróży nadmiernego luksusu, dlatego myślę, że to, co ze sobą zabraliśmy, całkowicie zaspokoi nasze potrzeby. Zarówno Marcin, jak i Kamila, poradzili nam jak najlepiej wyjechać na "gierkówkę" przed Częstochową, ale omijając roboty drogowe i korki (każde z nich przedstawiło nieco inną wersję). Ponieważ to nie ja miałem kierować, nie zatrzymywałem tych rad w pamięci, dlatego nie wiem, którą wersję wybrał Jarek. Pożegnaliśmy się z naszymi przyjaciółmi, którzy nas tak wspaniale podjęli w swoim domu, i wyruszyliśmy na spotkanie kolejnej wakacyjnej przygody.
Z panem Ferdynandem Budnikiem

Z Marcinem i dwoma egzemplarzami z jego licznej kolekcji chińskiej i japońskiej broni

Marcinowy orzech

Dość miejsca na ćwiczenie taiji

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz